poniedziałek, 30 września 2013

Camilla Läckberg - Fabrykantka aniołków [recenzja]

Długo oszczędzałam Fabrykantkę aniołków. To ostatnia książka Läckberg na mojej półce. Odwlekałam przyjemność czytania jak długo się dało. Ciekawość zwyciężyła, przeczytałam.
I nadeszło rozczarowanie. Wiele osób polecało mi tę książkę jako najlepszą z serii. Być może to sprawa wielkich oczekiwań, być może tego, że wyjątkowo szybko udało mi się rozwikłać zagadkę, a może moje prywatne zblazowanie spowodowały zawód...
Wszelkie cechy pisarstwa Läckberg, o których wielokrotnie pisałam we wcześniejszych recenzjach, zostały tu utrzymane, wciąż na świetnym poziomie. Mnie zawiódł wątek kryminalny. Nadal pozostaję oddaną czytelniczką autorki, aczkolwiek teraz wystrzegać się będę pewnych nastawień.
Intryga mnie nie przekonała, ale wątek obyczajowy jak zwykle frapował i dawał przyjemność. Wciąż mam ochotę śledzić perypetie Eriki, Patrika, Anny, Mellberga, którego zaczynam lubić (sic!), wciąż mi mało ich życia prywatnego. Tutaj dostałam solidną dawkę ich codziennego życia. Tylko ten wątek kryminalny... Tym razem nie można mieć wszystkiego, a szkoda.
Rzecz dotyczy historii z lat siedemdziesiątych. Z małej wyspy w okolicy Fjällbacki znika rodzina. Policja odnajduje jedynie roczną dziewczynkę, Ebbę. Gdzie podziali się jej rodzice i rodzeństwo, skoro stół wciąż zastawiony był wielkanocnymi potrawami, a łódka zacumowana u brzegu? Funkcjonariuszom nie udało się odnaleźć prawdy, ani rodziny, ni żywej, ni martwej. Po latach na wyspę wraca dorosła już Ebba, która postanawia rozpocząć tutaj nowe życie. Jednak pewne wypadki powodują, że policja na nowo zaczyna interesować się zaginięciem sprzed lat. Sama Ebba będzie zaś musiała zmierzyć się z przeszłością, a także poradzić z teraźniejszymi zmorami.

piątek, 27 września 2013

Sébastien Japrisot - Pasażer w deszczu [recenzja]

Atrakcyjna wydaje się sama forma książki. Poza standardowymi opisami i przedstawieniami akcji, wszelkie dostępne tutaj dialogi zapisane są w formie dramatycznej lub, jak kto woli, w formie scenopisu filmowego. Ten zabieg znacząco wyróżnia, odświeża i nadaje charakteru całości.
A ogół również jest warty uwagi. Otóż mamy deszczowe, szare, nadmorskie francuskie miasteczko, poza sezonem turystycznym. Jego mieszkanka, Mellie staje się ofiarą przyjezdnego, tajemniczego mężczyzny, którego najbardziej wyróżniająca cechą była czerwona torba.
Dziewczyna nie dzieli się swoją tragedią nawet z mężem, zachowując tajemnicę, początkowo nie zdaje sobie sprawy, że jest ktoś, kto jednak o wszystkim wie. Niestety sytuacja wymyka się spod kontroli, pojawia się trup, zaczyna się policyjne śledztwo.
Jaką rolę w tej dziwnej sprawie odegra kolejny przyjezdny, równie tajemniczy Harry Dobbs? A także, co jest we wzmiankowanej wcześniej czerwonej torbie, która staje się obiektem gorączkowych poszukiwań?
Niepokojąca, niewygodna atmosfera książki, pytania, emocje, wszystko to kłębi się w czytelniku szukając ujścia, i szybkiego rozwiązania. Bardzo lubię utwory, które nie pozostawiają obojętnym, a mocno trzymają w nerwowym napięciu. Ta książka właśnie taka jest. Szara, czasem odpychająca, złowieszcza, może nawet dziwna, choć nie będzie to najpełniejsze określenie. Bardzo ciekawe doświadczenie poznawcze na mojej kryminalnej mapie książek wartych przeczytania.

czwartek, 26 września 2013

Magdalena Witkiewicz - Milaczek [recenzja]

Różowy bije po oczach nie tylko na okładce książki, ale również w jej treści. Wszystko tam jest słodkie, milusie, akuratne, zabawne, niestety też przewidywalne. 
Milena, tytułowy Milaczek, to samotna dziewczyna przed trzydziestką, która trafia na randkę w ciemno, zaaranżowaną przez własną ciotkę, Zofię. Boryka się z własną wagą, narosłymi kompleksami nią powodowanymi oraz chęcią posiadania męża, dzieci itp. Mieszka ona na piątym piętrze trójmiejskiego wysokościowca, zaś na pierwszym, swoje miejsce ma Bachor, czyli rezolutna siedmiolatka, Zuza, która autorskimi i pomysłami, odwagą i spostrzegawczością, urozmaica życie niektórych mieszkańców bloku oraz osób ich odwiedzających.
Ciotka Zofia zaś, to zaprzeczenie typowej emerytki, bo bogata wdowa, bo świadoma swych wdzięków, korzystająca z życia, energiczna i przebojowa. 
Losy tych trzech niewiast wciąż się przeplatają, łączą, powodują zabawne sytuacje.
Mężczyźni w tej książce to zwykle dodatek do kobiet, zarówno absztyfikant Mileny, przyjaciel Zofii, czy ojciec Zuzi, są tłem dla ich aktywności.
Nie ma nad czym się rozwodzić, toż to typowe czytadło. Bez aspiracji artystycznych, nie sięga nieba, ni innych wymiarów literatury. To proste, lekkie, przegadane do granic możliwości powieścidło, które trafi na pewno do tych czytelników, którzy cenią znieczulające głaskanie słowami po ciężkim dniu. Autorka strzela lekkimi metaforami niczym samopowtarzalny pistolet, stara się wciąż wtrącać zabawne sformułowania, walczy o dobre samopoczucie czytelnika. Czy uda się jej sprzedać Wam trochę dobrego nastroju? 

środa, 25 września 2013

Joël Dicker - Prawda o sprawie Harry'ego Queberta [recenzja]

Jeśli by przyjąć, że bestseller jest bestsellerem ze względu na prostotę i łatwość językową, to mamy tu do czynienia z samą wisienką na torcie. Czytając dialogi miałam wrażenie (wielokrotnie), że to ćwiczenie stylistyczne szóstoklasisty.
Nużące, pęczniejące w oczach strony, ciągnące się niemiłosiernie. Intryga rozmywa się przez słowotok twórcy, który smakuje w opisach drobnych kroczków samozwańczego detektywa, przybliżaniu małomiasteczkowych charakterów oraz cierpień twórców, uskarżających się na syndrom pustej kartki.  O ile obserwacje dotyczące amerykańskiej prowincji są trafione, wnikliwe i absorbujące, to wątek wypalonego pisarza, jak i główna, tytułowa sprawa Queberta, zostają daleko w tyle. Nuda. Nie przemawia do mnie wątek kryminalny, gdzie policja kompletnie nie radzi sobie ze sprawą, a dopiero przyjezdny pisarz z NY dosięga prawdy. Naiwna jest też kwestia powstawania jego kolejnej książki, którą tworzy niemal w pięć minut, choć wcześniej nie mógł się z nią uporać przez bardzo długie miesiące. Może trzeba zrzucić te zastrzeżenia na karb debiutu i młodego wieku pisarza? Być może z wiekiem osiągnie więcej umiejętności kompozycyjnych i obyczajowych, okrzepnie jego styl. Może.
Co do treści. Młody pisarz, Marcus Goldman, jakiś czas po debiucie, próbuje spełnić oczekiwanie wydawcy i stara się stworzyć książkę lepszą od poprzedniej. Zupełnie mu to nie wychodzi, a termin i surowa umowa wydawnicza grożą poważnymi konsekwencjami. W poszukiwaniu natchnienia jedzie do małego miasteczka, Aurory, gdzie mieszka jego dawny wykładowca i przyjaciel, Harry Quebert. Nie dane im będzie długo się cieszyć własnym towarzystwem, wkrótce na posesji Harry'ego odkryte zostają zwłoki piętnastolatki, Noli Kellergan, która zaginęła w latach siedemdziesiątych. Przy ciele znaleziono też rękopis książki Queberta, co rzuca na niego podejrzenia. Harry trafia do więzienia, zaś Marcus poprzysięga wyciągnąć niewinnego (jego zdaniem) mentora z problemów. Zaczyna śledztwo, poznając kolejne tajemnice mieszkańców spokojnego, uroczego miasteczka. Sprawa komplikuje się gdy samozwańczy detektyw zaczyna dostawać listy z pogróżkami. Sięgając w przeszłość otrzymuje coraz bardziej zadziwiające informacje dotyczące Noli...
Postscriptum, wydanie tej książki jest tragiczne. Odkąd wydawnictwo przeniosło druk niektórych pozycji za granicę, spadł poziom wykonania: łamią się grzbiety i zachodzi obawa, że klejenie też nie wytrzyma lektury do końca.

wtorek, 24 września 2013

Wojciech Wiśniewski - Smak dzieciństwa [recenzja]

Niezwykła, bardzo nostalgiczna, ale i pełna uroku książka. Często opisuje autor tragiczne, smutne zajścia, w końcu częścią jego dzieciństwa była wojna i powstanie warszawskie, ale opisy, język i ta nuta tęsknoty za dawnym, powodują, że lektura jest prawdziwą przyjemnością.
Nie bez kozery na okładce zamieszczono opakowanie po czekoladzie produkowanej w zakładach Wedla. Ojciec głównego bohatera prowadził w stolicy biuro reklamy, jego największym klientem była ta popularna firma cukiernicza. Przez całe sielskie przedwojenne dzieciństwo, ale także w czasie pożogi, nazwisko Wedla przenikało losy bohatera. W czasie wojny, w letnich miesiącach mały Wojtek z siostrami i ojcem spędził nawet jakiś czas w podwarszawskiej posiadłości właściciela fabryki, co wiąże się z ciekawymi wspomnieniami, które dokumentuje w książce, dodając również fotografie.
Książka jest tak urocza w opisach lat trzydziestych, tradycji i zwyczajów rodzinnych, niedzielnych spacerów do Łazienek, do kawiarni Lardellego, są tu portrety wspaniałych ludzi, zobrazowanie ulic, sklepów. Stanowczo za mało tych kolorowych, sielskich wspomnień, które rzucają tak ciekawe światło na codzienność mieszczańską krótko przed wojną. Na szczęście język autora, choć żywy i potoczysty, nie jest brutalny, reporterski, nie obnaża potworności okupacji, których świadkiem nie raz był mały Wojtek i jego rodzina. Dzięki temu książka jest spójna, utkana łagodnością i subtelnością, właśnie takimi barwami powinno się znaczyć dzieciństwo. 

poniedziałek, 23 września 2013

Joanna Gromek - Illg - Skarby [recenzja]

Debiut powieściowy, który autorka sprawiła sobie po pięćdziesiątce. Bardzo lubię takie historie i mocno im dopinguję, bo udowadniają, że zawsze jest czas na spełnianie marzeń, nawet tych zapomnianych i odległych. Już sama ta wzmianka spowodowała, że poczułam sympatię do autorki i do książki.
Powieść jest na wskroś krakowska. Listopadowy deszcz, piwniczne knajpy, stare cmentarze, rynek, klimatyczne kawiarnie, to wszystko zarysowała pisarka na miejsca akcji. Mimo jesiennej słoty i przenikliwych chłodów, atmosfera jest tu gorąca. Przyczyniają się do tego trzy energiczna emerytki, które upatrzyły sobie elegancką kawiarnię Starowolską, na miejsce pogaduszek i ćwiczeń umysłowych ( wymyślają epitafia, limeryki). Próżno szukać w nich zwątpienia i zgrzybienia, jakimi to cechami zwykle stygmatyzuje się starszych. Te rześkie, aktywne i serdeczne kobiety biorą się za rozwiązywanie kryminalnej zagadki, powiązanej z poszukiwaniem skarbu w podziemiach rynku oraz pomagają dojrzeć, a przede wszystkim odkryć, uczucie, które rodzi się między kawiarnianą kelnerką Moniką, a szatniarzem Mikołajem. Gdyby dla kogoś była mało, okazuje się, że jedna nich, Jadzia, znika i od kilku dni nie daje znaku życia. Czy ma to związek ze wzmiankowanym skarbem?
Naprawdę przyjemna, lekka, zgrabna historia. Pisana potoczystym, żywym językiem, uatrakcyjniona dodatkowo fragmentami utworów Szymborskiej, Turnaua, Maja. W sam raz na jesienną słotę. Odrobina starego, dobrego Krakowa w lekko kryminalnym sosie.

niedziela, 22 września 2013

Hanna Kowalewska - Tego lata, w Zawrociu [recenzja]

Kolejna rozpaczliwa okładka. Szkoda słów. A sama historia, cóż... Odnoszę wrażenie, że autorka miała duże aspiracje językowo - fabularne. Moim zdaniem na aspiracjach się skończyło.
Przebrnięcie przez powieść było dla mnie nie lada wyzwaniem i udręką, niesmak wciąż przy mnie trwa. Jeżeli ta książka wygrała konkurs literacki, to na jakim poziomie były pozostałe propozycje? Umiłowanie przez autorkę metafor nie wyszło jej na dobre. Przykłady? Proszę bardzo: 
- klosz prowincji zamknął się (...) nade mną;
- niebo opiera się ciężkim brzuchem aż o rynny domu;
- zwiedzam bosymi stopami dno kałuży.
Czy to tylko pretensjonalność czy już grafomania? Spuszczam zasłonę milczenia na odpowiedź, zaś czytelnikom zalecam własną ocenę poprzedzoną lekturą.
Co do treści. Pomysł był dobry: Matylda dziedziczy po nieznanej sobie babce umiejscowiony na spokojnej prowincji piękny, pełen bibelotów dom. Tocząc wewnętrzny monolog, odnosi się wciąż do zmarłej krewnej, zastanawiając się czemu to jej przypadł w udziale tak duży spadek? Odkrywając kolejne pomieszczenia, przedmioty, natrafia na pamiątki, często listy, kartki, pamiętniki, które pokazują jej kim naprawdę była babka Aleksandra. Poznaje historię rodziny, obnaża tajemnicę, odsłania namiętności przodków oraz ich wybory. Przy okazji sama dojrzewa, dorasta do pewnych decyzji.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ten afektowany język. On położył cały pomysł. Doceniam sam pomysł, ale ten język.... Zdecydowanie nie moja estetyka.

piątek, 20 września 2013

Katarzyna Michalak - Sklepik z niespodzianką. Lidka [recenzja]

Uwaga, babskie czytadło! Sięgam po takie dla relaksu, lekuchnej rozrywki, odpoczynku od wytężonego myślenia. Od czasu do czasu polecam każdemu.
Nie ma tu wymyślnych figur stylistycznych, wielkich prawd czy nowatorskich rozwiązań językowych. 
Jest za to koszmarna okładka, którą widzę dopiero teraz, bo biblioteczna książka była szczelnie zakryta. Zatem walor estetyczny, w przypadku grafiki, mocno kuleje. Naprawdę niektóre wybory okładkowe wydawców zdumiewają... 
Co do treści... Historia zawirowań losowych czterech przyjaciółek z nadbałtyckiego miasteczka Pogodno: była modelka Konstancja, nie potrafiąca poradzić sobie z macierzyństwem, które spadło na nią niespodziewanie; tytułowa Lidka, która boryka się z brakiem dzieci i problemami małżeńskimi. Jest też  Adela - energiczna radna miejska, która trzyma całe towarzystwo w pionie. Ostatnia dziewczyna, to właścicielka Sklepiku z niespodzianką, Bogusia, eteryczna i delikatna, czekająca miłości życia. 
Panie nieustająco się wspierają, pomagają, radzą, wyciągają z kłopotów. A tych ostatnich nie brakuje. Ktoś ma problemy z prawem, ktoś jest szantażowany, oszukiwany przez ukochanego, ktoś trafia na niespodziewane uczucie. W gąszczu problemów, nowinek, uśmiechów losu i zasadzek, błyszczy najjaśniej prawda o tym, że przyjaźń i prawdziwe uczucie przetrwają wiele, może nawet wszystko. 
Niech i tak będzie. Naiwnie, ale pocieszająco.
Kto ma kiepski humor, do biblioteki / księgarni marsz!

czwartek, 19 września 2013

Erle Stanley Gardner - Sprawa nerwowej żałobniczki [recenzja]

Perry Mason w natarciu. Wypoczywając w górskiej miejscowości zaczyna odczuwać nudę. Na szczęście w odpowiednim momencie do jego drzwi puka zdenerwowana kobieta. Belle Adrian, bo o niej mowa, prosi o pomoc słynnego adwokata. Podejrzewa, że jej córka zamordowała bogatego playboya Arthura Cushinga. Sprawa staje się dla Masona ciekawą dopiero po konfrontacji z Carlottą, córką klientki, która podejrzewa, że... to jej matka śmiertelnie postrzeliła mężczyznę.
Rozpoczyna się śledztwo. Perry Mason sprowadza swoich detektywów, zaczyna dociekać prawdy. 
Wreszcie rozpoczyna się proces i nasz bohater może rozwinąć skrzydła i wziąć w krzyżowy ogień pytań kolejnych świadków. Mierząc się z pokrętnymi odpowiedziami pokazuje swój zawodowy kunszt, często zapędzając przesłuchiwanych w kozi róg.
Tyrrady językowe, zaskakujące wywody rzeczowe i błyskotliwe pointy, stanowią o sukcesie Masona. Potyczki z prokuratorem, problemy ze świadkami oraz nie całkiem szczera klientka, stanowią tu poważne utrapienie, ale też wyzwanie dla adwokata.
Bardzo przyjemna, atrakcyjna lektura, która przynosi mi pewien powiew świeżości. Po ostatnich wielu setkach stron kryminałów, których bohaterami byli mniej lub bardziej dzielni policjanci, zetknięcie z adwokatem to miła odmiana.
Z całą pewnością sięgnę po inne z serii przygód bystrego Perry'ego Masona. Lubię takie klasyczne,  spokojne, dedukcyjne potraktowanie śledztwa. Zapowiada się dłuższa znajomość z twórczością Gardnera.

środa, 18 września 2013

Henri Pierre Roché - Jules i Jim [recenzja]

Niezwykle interesująca (w sensie poznawczym) książka. Opisująca burzliwe i barwne życie pary dekadentów, tytułowych Julesa i Jima, które przypada na początek dwudziestego wieku. Rzecz dzieje się przede wszystkim w Paryżu, gdzie panowie poznają się i zaprzyjaźniają. Towarzyszymy ich podróżom, orgiastycznym przyjęciom, poznajemy kolejne kochanki i przyjaciółki. Szukając miłostek, ale też prawdziwej miłości, doświadczają burzliwych przelotnych romansów i uczuciowych awantur. Ponadto odbywają interesujące wyprawy do Neapolu, Grecji, Niemiec. Wreszcie jeden z nich dorasta do ustatkowania się. Z kolei na horyzoncie majaczy Wielka Wojna. Jak te czynniki wpłyną na wielką przyjaźń?
Szczególnie wartościowe wydaje się ukazanie tła społecznego oraz paryskich realiów początku wieku. Środowisko bon vivantów, cyganerii, pełne jest eksperymentów, swobody, wyuzdania i pasji. To dla mnie najciekawszy aspekt całości. Modernizm, szyk i styl ówczesnych artystów i aspirujących do tego miana. Obyczajowość środowisk wielkich i mniejszych miast, charaktery i postawy ówczesnych kobiet. Doskonały materiał poznawczy.
W warstwie fabularnej przytłacza ilość kokietek i pomniejszych przyjaciółek. O tempora, o mores!... jakie nadzwyczajne powodzenie mieli ówcześni mężczyźni!
Bardzo zuchwałe są pomysły autora, to, jak kieruje życiem bohaterów to istna karuzela. Zawirowanie uczuć, pretensji, oczekiwań i namiętności.  Nieprawdopodobne przetasowania, migracje uczuć, a wszystkie te próby po to, by sięgnąć prawdziwej miłości, wolności. Z tych wszystkich prób zwycięsko wyszła tylko (a może aż) męska przyjaźń.

Za egzemplarz książki serdeczne podziękowania składam Awioli



wtorek, 17 września 2013

Jacek Dehnel - Rynek w Smyrnie [recenzja]

Zbiór sześciu opowieści. Pierwsza, Patrząc na Stromboli, to poetycka, trochę malarska opowieść o sennym południowym włoskim miasteczku, gdzie zatrzymuje się na kilkudniowe zwiedzanie polska para. W zadumie przemierzają wąskie uliczki, kontemplują dzieła sztuki, obserwują. Dzięki talentowi autora czujemy powiew morskiej bryzy, smak soczystych, słodkich winogron, cierpkość opuncji,  czujemy ulotność i delikatność każdej chwili. Stromboli jawi się w tej opowieści niejednoznacznie, ma pewną skrzętnie skrywaną tajemnicę, która otworzy się przed bohaterami. Snując się po niespiesznym miejskim placu, nawet nie spodziewamy się jak inny czeka na nastrój w finale. Jest to jedyne warte uwagi opowiadanie w zbiorze.
Druga, tytułowa historia, jawi się jako nawiązanie do danse macabre, gdzie współczesność odnosi się do tego średniowiecznego motywu. Wielu próbowało uciec przed kostuchą, ale pomimo wymyślnych prób i inwencji każdy kończył tak samo, zatem finał opowiadania nie powinien być dla nikogo zaskoczeniem. Nie jest to jednak tak lotna historia jak pierwsze opowiadanie, i czytając ją bezpośrednio po pierwszym, czuć dysonans. Trzecie opowiadanie, Olaf Farbiarczyk, to historia wypędzonego z parafii księdza, który za wikt zatrudnia się w domu publicznym, gdzie maluje ściany i poznaje zupełnie dla niego nowe życie... Ani historia, ani atmosfera opowiadania nie urzekają, myślę, że szybko zapomnę tę historię. Podobnie jest z kolejną. Sanctus, sanctus, sanctus, odnosi się do służebnika kościelnego, który zachęcony do czynienia złego zostaje jednak zbawiony. Die Schöpfung to (dla mnie interesująca jedynie ze względu na tematykę) symultanicznie tocząca się historia wiedeńczyka, Michaela, który obsesyjnie próbuje ukryć to, że jest Żydem oraz Mieczysława, który za wszelką cenę chce wydostać się na aryjską stronę z warszawskiego getta. Ostatnia historia, Filc, to wspomnienia rodzinne, do których asumptem było spotkanie przy katafalku ciociobabci. Przychodzi mi od razu na myśl leitmotiv znany z Lali. Być może tak jak Bart jedną historię w Rien ne va plus rozszerzył na Rewers, tak Dehnel postąpił z Filcem? Całkiem możliwe.
Co do całości... Nie jest to najlepsza próba autora. Cieszę się, że zaczęłam przygodę z jego twórczością od Lali, bo po tym tomie nie wróciłabym już do pisarstwa Dehnela. Dobre pierwsze opowiadanie, reszta bez życia, bez swady, rezonu, dla mnie niepotrzebna. 

poniedziałek, 16 września 2013

Wojciech Warecki, Marek Warecki - Ten straszny polski patriotyzm. Jak o nim rozmawiać? [recenzja]

Patriotyzm to niebezpieczny temat. Łatwo można wpaść w pułapkę truizmu, w patos, agresję czy każdy inny element palety uczuć i namiętności charakterystycznych przy jego definiowaniu. 
Autorzy na początki deklarują, że ich książka ma być pomocną każdemu, kto chciałby bez kompleksów porozmawiać o wolności i polskim patriotyzmie
Trudny temat. Nasze postrzeganie świata w większości naznaczone jest różnej maści stygmatami, uprzedzeniami - wiadomo, że to ułatwia życie. Miast wypracować własny osąd, łatwiej przyjąć gotowy, utarty, eksploatowany przez innych stereotyp. Autorzy udzielają wskazówek jak radzić sobie w takiej sytuacji, jak nie dać się manipulacji, jak ją rozpoznać. Posiłkując się znanymi powszechnie hasłami z zakresu psychologii tłumaczą mechanizmy społeczne, dociekają przyczyn erozji społecznej, która jest (według autorów) i naszym udziałem. Proponują ćwiczenia aktywizujące czytelnika i dające mu do myślenia, chociażby: jak przekonać młodzież do patriotyzmu, jakich argumentów użyć? Socjolog H. Świda-Zięba opublikowała badania z 2009 roku, w których respondenci mieli uporządkować osiemdziesiąt różnych wartości. Patriotyzm uplasował się na siedemdziesiątym ósmym miejscu... Znak czasów?
Autorzy używają tutaj mocnych słów pod adresem różnych osób z życia publicznego, oceniając ich postępowanie. Z żadną z tych ocen się nie zgadzam, co więcej, jedna z nich nawet poważnie mnie zdenerwowała. Jednak po przymknięciu oka na prywatne sympatie i antypatie polityczne i wizerunkowe autorów, oddzieleniu ich od zagadnienia patriotyzmu, wyłania się ciekawy przekaz, przemyślenia i konstatacje na temat kondycji społeczeństwa. Czy naprawdę są wśród nas tylko groźni zapaleńcy i obojętni konformiści? Jaki jest i jaki być powinien patriotyzm, jaką ewolucję musi przejść by pasować do dzisiejszego obrazu Polski? 


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu FRONDA.



piątek, 13 września 2013

Camilla Läckberg - Latarnik [recenzja]

Wielką siłą pisarstwa Läckberg jest bardzo staranne podsycanie napięcia. Zazwyczaj akcja biegnie dwutorowo: współcześnie i w przeszłości. Tak jest i tym razem. Jak zwykle tajemniczo i intrygująco wyglądają fragmenty historyczne. Emelie, bohaterka wątku XIX wiecznego, to samotna i zagubiona żona latarnika. Próbuje zrozumieć postępowanie męża, dociec związków łączących go ze zmiennikiem oraz odkryć przyczynę oziębłości. Tłem do tych dywagacji jest wysepka z latarnią morską, którą zamieszkują. Samotność, lęki, niczym nieograniczony czas na przemyślenia nie sprzyjają dobrym emocjom. Nastaje zima, z każdym dniem atmosfera między trójką ludzi zagęszcza się coraz bardziej...
Na drugim torze toczy się współczesny dramat. We własnym mieszkaniu zostaje zastrzelony Matte, szkolny znajomy pisarki Eriki Falc. Śmierć spokojnego, samotnego ekonomisty dziwi miejscową policję, na dno rozpaczy spycha zaś rodzinę. Rozpoczyna się prześwietlanie przeszłości denata. Kto i dlaczego chciał jego śmierci, jak zaskakująca może być owa przeszłość? Sprawę prowadzi jak zwykle wybranek Eriki, Patrik Hedström. Nie jest to dla niego łatwe śledztwo, boryka się on bowiem z kłopotami zdrowotnym, a także rodzinnymi tragediami. Jak trudno zostawić w domu życie prywatne i spokojnie zajmować się sprawami zawodowymi przekona się nieraz nasz dzielny stróż prawa. W ogóle, ta część perypetii Eriki i Patrika naznaczona jest cierpieniem. Zarówno oni, jak i ich bliscy, znajomi, nękani są nowymi klęskami. Nie oszczędza autorka swoich bohaterów, jakby chciała sprawdzić ile jest w stanie wytrzymać człowiek. 
Zawsze odbierałam prozę Läckberg przez pryzmat rozbudowanej warstwy obyczajowej. Jest to niewątpliwie siłą i wielkim atutem jej pisarstwa. Rysy psychologiczne postaci, codzienne problemy i troski oraz odniesienie do funkcjonowania w lokalnej społeczności, stanowią niezwykle interesującą mieszankę. Z czystym sumieniem polecam nie tylko tę książkę, ale całą serię, począwszy od Księżniczki z lodu.

środa, 11 września 2013

Henryk Grynberg - Drohobycz, Drohobycz [recenzja]

Wspomnienia te, chociaż oparte na rozmowach z autentycznymi osobami, nie są wywiadami i za ich treść odpowiada wyłącznie autor. Tak już na początku rozstrzyga sprawę Henryk Grynberg. I słusznie. Wstrząsające, dojmujące opowiadanie tytułowe daje koszmarny obraz wojennego Drohobycza. Podkreślenie autentyzmu we wstępie niech będzie przestrogą, że to wszystko nie jest pisarskim wymysłem, a najczarniejszą, okrutną historyczną prawdą, ubraną jedynie w słowa pisarza.
Mapa wspomnień początek swój ma na Zachodniej Ukrainie: obwód lwowski, rejon drohobycki, istniejące i zrównane z ziemią miejscowości, były niemymi świadkami kaźni okolicznych Żydów. Jest historia z Wilna i Bratysławy, Warszawy. Ci, którzy wspominają, którzy przeżyli, mają tę przerażające krainy dzieciństwa jedynie w pamięci, dziś żyją w Australii, USA, Izraelu.
Czytając o okupacyjnej lekcji przetrwania nie mam poczucia, że wszystko dobrze się skończyło, przecież mimo wszystko każdy narrator poszczególnej opowieści przeżył, opowiada po latach. Tylko czy zawsze przeżycie jest darem...
Mocna, wstrząsająca lektura czasu barbarzyństwa i zaniku człowieczeństwa. Ukrywanie się w lasach, stogach siana, ciągłe umykanie przez hitlerowcami, często również rdzennymi mieszkańcami danych ziem, obozy... Brak nadziei, brak perspektyw, czy nawet chęci do życia. Śmierć jawi się jako wybawienie, nie ma strachu przed nią, raczej niecierpliwe czekanie aż położy ona kres niewyobrażalnemu cierpieniu.
To wszystko co się wówczas działo przekracza granice wyobraźni. Nie chcę przytaczać przerażających rodzajów zadawania cierpień i śmierci, jakich świadkami byli narratorzy, tracący wciąż najbliższych.
Wspomnienia przedwojennego, barwnego, dostatniego i szczęśliwego życia niebywale kontrastują z okupacyjną rzeczywistością. Trudna, wymagająca i wiele kosztująca czytelnika lektura. Ku przestrodze.

poniedziałek, 9 września 2013

Hadrien Rabouin - Dziennik Hadriena i Rumianki [recenzja]

1 sierpnia 2008 roku. Zachodnia Francja. Po maturze, osiemnastoletni Hadrien postanawia zrealizować swoje marzenie oraz nabrać życiowego doświadczenia, poprzez piesze przemierzenie Francji. W drogę zabiera mięsną krowę, Rumiankę, po to, by targała na grzbiecie jego ekwipaż. Dlaczego mućka? Bo jego rodzice hodowali takowe, a ponadto krowa (wedle słów autora) jest najmniej wymagającym zwierzęciem pociągowym. Nadmienię, że historia ta zdarzyła się naprawdę.
Perwersyjne wydaje mi się zabieranie w podróż przedstawicielki bydła rogatego, nienawykłego, choćby fizjologicznie, do dalekich wędrówek. Całą książkę walczyłam ze współczuciem dla zwierzęcia i złością na człowieka, który zgotował jej tę  długoterminową wycieczkę. Racice krowy nie nadają się na długie trasy. Uważam ten pomysł za mocno kontrowersyjny, ale stało się, Dziennik Hadriena i Rumianki powstał, więc nie będę już rozpaczać nad rozlanym mlekiem.
Nie ma ta książka pretensji artystycznych, język jest prosty, codzienny, taki jakim zwykle posługują się nastolatki (bez urazy). Jest to opowieść człowieka, stojącego na progu życia i poznającego jego poszczególne walory, więc pisze z perspektywy ucznia, który dziwi się światu, umie zachwycić każdą drobnostką. Wędruje bocznymi drogami, poznaje ludzi, polega na ich dobroci i hojności, wielokrotnie korzysta z gościny  i strawy. Poznaje fascynujące postaci, które uczą go choćby garncarstwa, kowalstwa. Zajmuje się też roślinami, kompletuje własny zielnik, szuka jadalnych roślin mniej i bardziej pospolitych.
To podróż po Francji nieznanej, dalekiej od pocztówkowych widoczków. Spokojna, momentami opustoszała prowincja, różnej maści miejscowi pasjonaci, a przede wszystkim droga i poznawanie siebie. Jednak nie poruszyła mnie (poza współczuciem dla Rumianki) ta historia. Poprzednia książka z serii Dolce vita recenzja zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu. Nie tracę ducha i sięgnę po kolejne z serii, może nie będą tak nijakie jak Dziennik...

niedziela, 8 września 2013

Jo Nesbø - Pentagram [recenzja]

I znów Harry Hole. Wracam do tej postaci z wielkim sentymentem. Kolejny dobry tom serii. W tej odsłonie po letnim i upalnym Oslo grasuje seryjny morderca, określany mianem Kuriera Śmierci. Sezon urlopowy nie sprzyja łapaniu mordercy, w związku z silnymi brakami kadrowymi, sprawą zajmują się wspólnie Harry Hole i jego największy antagonista, Tom Waaler. 
Harry ma jak zwykle pod górkę: wciąż nie uporał się z tragiczną śmiercią swej koleżanki z pracy, Ellen, więc pije. Wciąż nie znalazł dowodów obciążających w tej sprawie Waalera, więc pije. Rozstał się z ukochaną Rakel, więc pije. 
W zasadzie jak zwykle jest na dnie. I jak zwykle z tego poziomu najlepiej mu idzie rozprawianie się z zawodowymi i prywatnymi demonami. 
Kolejne ofiary znajdowane są okaleczone, na miejscach zbrodni pojawiają są też charakterystyczne przedmioty, które jednoznacznie wskazują na jednego sprawcę. Dwaj najlepsi śledczy w Oslo wpadają na trop. Ostatnie słowo należy jednak do Harry'ego. I jest to wieloznaczne określenie, odnoszące się do różnych dziedzin życia. Więcej nie zdradzę, ale fabuła wciąga, porywa i nie daje chwili wytchnienia.
Zresztą nie silę się nawet na krztynę obiektywizmu. Po prostu udał się autorowi bohater i basta. Krnąbrny, odpychający, niepokorny, introwertyczny, a przy tym wrażliwy, precyzyjny, utalentowany i uczciwy. Postać tragiczna, wciąż nękana słabościami, a przez to bliska czytelnikowi i wiarygodna.
Silny i intrygujący główny bohater plus nasycona, zajmująca fabuła to przepis na dobry kryminał. I już. 

piątek, 6 września 2013

Jacek Skowroński - Zabić, zniknąć, zapomnieć... [recenzja]

Jacek Skowroński ujął mnie powieścią Mucha recenzja. Pamiętam, że długo i głośno śmiałam się podczas poszczególnych ustępów książki. Naprawdę rozbawił mnie ten kryminał, a nie jest to łatwa sztuka. Niestety, zaczęłam identyfikować autora z takim właśnie komediowym podejściem do zbrodni. A tu rozczarowanie. Śmiesznie nie jest. Strasznie ani ciekawie też nie.
Rzecz dotyczy perypetii płatnego mordercy. Ma on tyle różnych tożsamości, że nie należy przywiązywać się szczególnie do jego kolejnych wcieleń. Najczęściej uchodzi za aktora, tak przynajmniej lubi przedstawiać się kolejnym młódkom, które ochoczo nawiązują z nim znajomość. Dość chaotycznie poznajemy jego przeszłość, miesza się ona z teraźniejszymi zleceniami oraz prywatnymi problemami. Równolegle poznajemy fakty z dzieciństwa i wczesnej młodości tego tajemniczego mordercy. Nie urzekła mnie jego historia. Niby jest akcja, nierzadko wartka, jakiś pomysł, ale.................. Ten wielokropek wyraża moje znudzenie i pustkę jaką odczuwam po lekturze. Poszczególne fragmenty urywają się, gwałtownie przechodzą w inne. Lubię niedopowiedzenia, dają pole wyobraźni, ale trzeba też trafić ze sposobem serwowania takowych.
Ma autor swój specyficzny styl pisania, lekki, barwny, bardziej pasujący do komediowych konwencji, narracji z przymrużeniem oka, tutaj w tej strasznej morderczej stolicy (bo ma swoje miejsce w powieści i Warszawa: korytarze i pokoje Mariotta, pigalak, bazar Różyckiego, autentyczne bary) jego forma i sznyt mi nie odpowiadają.  Dowcip ukrywa się w słowach, nie ma tu na niego miejsca, a szkoda, bo to główny atut autora. Do mnie nic nie trafia w tej powieści, ani trudne bidulowe dzieciństwo bohatera, ani bezwzględność mordercy, ani nieoczekiwany finał. Największym wyzwaniem było dotrwanie do końca. Szkoda.

czwartek, 5 września 2013

Lidia Ostałowska - Cygan to Cygan [recenzja]

Romungro, Olahowie, Kelderasze, Lowarowie, Ciurarowie, Gurwarowie, Beasze - to niektóre z nazw cygańskich szczepów. W tym zbiorze reportaży poznać można ich przedstawicieli i ich opowieści.
Autorka przemierza za swoimi bohaterami rumuńską Transylwanię, Bułgarię, by przekazać obserwacje i historie poszczególnych rodzin, postaci. Różne paszporty, różne europejskie kraje: Węgry, Macedonia, Albania, Polska, Słowacja, Wielka Brytania. Tak różne geograficznie a tak jednakie w pewnych stereotypach (jak wynika z zamieszczonych w książce reportaży).
Niestety wciąż pokutuje przeświadczenie, że Cyganie winni są kradzieży, rozbojów, ponadto gardzą pracą, edukacją i uczciwością. Jak jest naprawdę? Wersja Lidii Ostałowskiej i jej bohaterów nie daje jednoznacznego podziału na czarne i białe. Prawdę powiedziawszy dominuje szara strefa. Drobne kradzieże mieszają się tu z opowieściami o wykształconych, walczących ze stereotypami i społeczną niesprawiedliwością. Poznajemy zatem życiorysy ludzi, którzy mając rodziny i domy na utrzymaniu gdzieś w Rumunii czy Bułgarii, pieniądze znajdują w Polsce. Najczęściej dochody pochodzą z żebrania. Przygnębiające są tajniki procederu, zawiłości stosunków między pobratymcami, którzy nie zawsze potrafią zdobyć się na solidarność pochodzeniową, a ponadto gadzie, czyli wszyscy ci, którzy Romami nie są.
Na mnie największe wrażenie zrobił reportaż o bułgarskich więzieniach, gdzie większość skazanych to Cyganie. Gorzej traktowani, obarczani wielkimi wyrokami na np. zabicie kurczaka, zastraszani, gnębieni, pozbawiani godności. Niewiarygodne, że to się działo w końcu XX wieku. Dramatyczne są też losy plemion w Macedonii. Bieda, niesprawiedliwość, tworzenie gett. Czasem przeplatane dawnymi malowniczymi opowieściami o zamierzchłych czasach, czy też opisy tradycji, jak przed Ederlezi.
Lektura skłaniająca do refleksji na temat kondycji społeczeństw, ich stosunku do stereotypów i przesądów oraz szeroko teraz opiewanej tolerancji i otwartości. Książka przynosi gorzkie refleksje. Niestety. Na koniec cytat: Bóg dzielił dobra między ludzi. Mówił: ty będziesz królem, ty pasterzem, ty szlachcicem. Cygan przyszedł ostatni, bo spał. Bóg rzekł: ty spłodzisz dzieci, będziesz śpiewał, tańczył, pił i jadł. Dlaczego tylko to Bogu zostało?

środa, 4 września 2013

Georges Simenon - Maigret i goście z Europy Wschodniej [recenzja]

Klasyka powieści kryminalnej. Książka ta znana jest w Polsce także pod tytułem Maigret i przybysz z Krakowa. Jeśli wierzyć opisom, ta właśnie część jest pierwszą powieścią Simenona, w której pojawia się Maigret. Czterdziestoparoletni komisarz, którego nieodłącznym atrybutem jest pykająca fajeczka i melonik oraz błyskotliwość i inteligencja.
Maigret otrzymuje wiadomość od belgijskich kolegów, że w drodze do Paryża jest groźny międzynarodowy przestępca, Piotr Łotysz. Ten polski oszust podróżuje przez kawał Europy, by trafić wreszcie do stolicy Francji. Maigret rusza na dworzec, by przyjrzeć się uważnie okrytemu złą sławą mężczyźnie. Jednak szybko traci go z oczu, ponieważ w wagonie  którym podróżował odnaleziono zwłoki.
Komisarz rozpoczyna dochodzenie w sprawie przybysza z Polski. Będzie zmuszony ponieść bardzo dotkliwe ofiary, by dotrzeć do sedna tej zawiłej sprawy. Wiele tropów, wielu zamieszanych w sprawę, kolejne trupy i w gruncie rzeczy samotne dochodzenie do prawdy.
Niebezpieczna rozgrywka między bystrym komisarzem paryskiej policji lotnej a przebiegłymi przestępcami, którzy gotowi są na wszystko, by utrzymać w tajemnicy swoje powiązania i interesy. Na nic jednak ich bandyckie zagrywki. Wiadomo kto będzie górą w tej rozgrywce. Bez elementu zaskoczenia. I dobrze. Maigret górą!

wtorek, 3 września 2013

Rafał Podraza - Córka Kossaka. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec [recenzja]

Zbiór wspomnień o nieco zapomnianej już pisarce i przedstawicielce wielkiej artystycznej rodziny Kossaków. Istna enfant terrible... W większości opinii przeważały takie, które jednoznacznie określały ja jako dowcipną, złośliwą, pełną dystansu kobietę, która uwielbiała o siebie dbać, dobrze wyglądać i... uprawiać hazard. Jednak mimo przewagi ciepłych i miłych wspomnień, są i takie, które może powinny zostać przemilczane... Te najgorsze pochodzą od rodziny, są tam różne inwektywy, że tchórzliwa, wredna, przepuszczająca pieniądze. Cóż, sekunduję zasadzie głoszącej, że zmarłych wspominamy dobrze lub wcale, zatem takie bezsensowne obrzucanie błotem powoduje u mnie zażenowanie.
Nie do końca jasne są też stosunki panujące między Samozwaniec a Pawlikowską - Jasnorzewską. Ile osób się na ich temat wypowiadało, tyle pozostawili wersji stosunków, jest więc i siostrzana miłość i nienawiść. Jedno jest pewne, były skrajnie różne, miały bardzo kontrastowe charaktery, co gołym okiem widać w ich twórczości.
Mimo wszystko jest to ciekawa lektura, wyrażająca wspomnienia takich osobistości jak: Jarosław Iwaszkiewicz, Marian Brandys, Irena Krzywicka, Hanka Bielicka, Stefania Grodzieńska. Dzięki nim dowiadujemy się, że nie wymawiała r, lubiła wystawne życie, miała ogromny dystans do siebie i świata. Iście filmowa jest geneza jej drugiego małżeństwa. Do Teresy, córki Magdaleny uderzał w koperczaki Zygmunt Niewiadomski. Gdy przyszedł prosić o jej rękę, z miejsca zakochał się w niedoszłej teściowej, starszej, bagatela, o dwadzieścia lat. Mimo braku akceptacji ze strony środowiska, pozostawali zgodnym małżeństwem.
Bogactwo fotografii z życia bohaterki daje lepszą przyswajalność fragmentów życia Samozwaniec. A było to bogate i ciekawe życie. Pełne anegdot i humoru.
Szczególnie zapadły mi w pamięci słowa Mariana Brandysa, który pisał po śmierci Magdaleny: odeszła ostatnia z Kossaków, suto wyposażona we wszystkie zalety i wady tej "żywotnej do obrzydliwości" (jak mawiał Witkacy) rodziny, która zapisała kolorową kartę w historii polskiej kultury, spiła wszystkie miody życia i odeszła, nie pozostawiając epigonów.

poniedziałek, 2 września 2013

Georges Simenon - Głowa skazańca [recenzja]

Po pierwsze bardzo ładne wydanie. Staranna kompozycja, miła dla oka czcionka i drobne ilustracje, idealnie wpasowujące się w klimat książki. Po drugie historia, zaskakująca, nowa, świeża, wprowadzająca klimat zwątpienia i niepokoju. 
Takie Maigreta nie znałam, cieszę się, że autor miał wiele pomysłów na swojego bohatera, nie włożył go w jedną szufladę. Czasem Maigretowi jest mocno pod górę, nie zawsze jest nieomylny... To śledztwo daje taki właśnie obraz bohatera, znużonego, czasem zdruzgotanego,  poruszającego się na granicy procedur, czasem nawet przekraczającego je.
Jospeh Heurtin, skazany na śmierć przez ławę przysięgłych departamentu Sekwany za podwójne zabójstwo, zbiega z więzienia. Maigret ma problem z winą skazańca, choć sam go zaaresztował, znalazł poszlaki i dowody świadczące o zbrodni, wciąż nie może się do jego winy przekonać. 
Próbując odnaleźć zbiega natrafia na zawiłą sieć zależności łączących ludzi powiązanych ze sprawą.
Kluczy, gubi trop, naraża swoich ludzi, ale i własną karierę, tylko po to by oczyścić z zarzutów skazanego na śmierć.
Wciągająca podróż po jesiennym Paryżu, wciąż pełnym dekadencji, tajemnic i czających się niebezpieczeństw. Kolejna udana książka o Maigrecie. Ciekawe ile prawdy jest w anegdocie dotyczącej trybu pracy Simenona? Ponoć każdego miesiąca oddawał jedną powieść do druku... W związku z powyższym godna podziwu jest jego wyobraźnia i łatwość w zawiązywaniu fabuły.

niedziela, 1 września 2013

Alexandra Fuller - Dziś wieczorem nie schodźmy na psy. Afrykańskie dzieciństwo [recenzja]

Zaczyna się jak u Hitchcocka: ostrzeżeniem rodziców, by dzieci nie wchodziły niespodziewanie nocą do ich sypialni, bo przez przypadek mogą... zostać postrzelone. Dziecięca beztroska i spontaniczność muszą ulec czujności i subordynacji. Dlaczego? Ponieważ Mozambik lat siedemdziesiątych XX wieku to kraj zbrojnych ruchawek, powstań i terroru. Biali osiedleńcy mogli poruszać się wówczas opancerzonymi samochodami, najlepiej w kolumnach, z naładowaną bronią przy boku i radiem gotowym na wezwanie pomocy. Pełno takich wstrząsających opisów znajdziemy w autobiograficznej książce Alexandry Fuller. 
Wraz z rodzicami i rodzeństwem zamieszkiwała tytoniową farmę w Rodezji.
Wspaniała i jednocześnie straszna jest jej Afryka. Z jednej strony braki wody, ciągłe borykanie się z deficytem pieniędzy, wyzyskującymi producentów handlarzami tytoniu, złodziejami wszystkiego, co da się wynieść z domu, insektami i chorobami czyhającymi na każdym kroku. Z drugiej strony miłe wspomnienia dobrych dni, czasów wakacji, podróży afrykańskich.
Niezwykły kontynent (o ile którykolwiek można nazwać zwyczajnym). Dla autorki o wyjątkowości Czarnego Lądu stanowiły jego niepowtarzalne zapachy, będące mieszaniną świeżej herbaty, młodej trawy, kurzu, strachu. Ma też Afryka osobliwe odgłosy: poranne świergoty ptaków, południowe zwierzęce dyszenie z gorąca, czy nocne wrzaski małp. Upał, skwar, słońce zalewają każdą stronę książki.  Dodatkowy żar zapewnia ulegająca ciągłym zmianom sytuacja polityczna, obopólny rasizm widoczny zarówno ze strony autochtonów, jak i napływowych mieszkańców kraju. Okrucieństwo miesza się z pięknem świata. W tym rejonie chyba niemożliwe jest występowanie zbliżonych emocji, skrajności lgną tu do siebie ze wszech miar.
Mimo, iż historia rodziny jest tragiczna (z różnych względów, nie chcę jej zdradzać, choć bardzo mnie to korci), to jednak konwencja, styl, język autorki powodują, że smutek nie jest wszechwładny. Jej postawa, sposób opisywania zdarzeń daje nadzieję na lepsze jutro, na wynagrodzenie cierpień.
Poruszająca, głęboka, intensywna i przenikliwa książka. Z całej mocy polecam tę wyjątkową, odkrywczą powieść, będąca dla mnie sporym odkryciem. Brawa należą się wydawnictwu Czarnemu za kolejną świetną serię!