Wydawnictwo: Korporacja Ha!art
Kraków 2016
Kiedy pęka hermetyczność, zanika tożsamość - oto sedno opowieści Dariusza Orszulewskiego. Jego bohater całe życie marzy o Wielkiej Brytanii. Jest ona dlań uosobieniem wszelkich pragnień i tęsknot charakteryzujących wydumany przezeń model idealnego życia. Dostatek, tamtejsza kultura, a nawet brytyjska flegma, są pejzażem z marzeń i snów głównego bohatera. W zasadzie na tym kończy się jego wiedza i wyobrażenie o życiu na Wyspach, o czym boleśnie się przekonuje.
Gdy wreszcie trafia do Londynu jest nieco oszołomiony rzeczywistością, ogromem trudności i spraw z którymi musi się zmierzyć. Problemem okazuje się kupno telefonu, przejazd metrem między strefami, założenie konta w banku, znalezienie dobrego sklepu z jedzeniem. Brytyjskie kobiety są zaniedbane i grube, dowcip autochtonów skrzy się złośliwościami i miałkością, a wizyta w przychodni żywcem przypomina skecz Monty Pythona.
Słodko - gorzka historia emigranta, który zbierając doświadczenie z różnych miejsc pracy/zamieszkania odkrywa mechanizmy rządzące wśród najeźdźców zarobkowych, ale też pośród tubylców. Codzienne rozmowy, sposób na spędzanie czasu wolnego (plus walka z tęsknotą za domem, bliskimi), relacje i układy zawodowe, a także przemyślenia dotyczące przyszłości, możliwości wybicia się ze statusu zwykłego, ponurego imigranta zarobkowego są solą tej opowieści.
Środowisko imigrantów pełne jest różnic. Narodowości, wychowanie, wpojone wartości powodują, że brytyjski tygiel kulturowy tętni życiem nie do końca zrozumiałym, a już na pewno nieprzewidywalnym i zaskakującym.
Tarcia zdarzają się nie tylko między kulturami, najwięcej animozji jest jednak między rodakami, którzy z zazdrości, złej woli, głupoty czy źle pojmowanej narodowej wspólnoty co chwilę popełniają kolejne niewybaczalne gafy.
Chwiejność zawodowa głównego bohatera, jego gonienie za wiatrem, dobrze oddają specyfikę wyspiarskiej emigracji. Każdy chce tam zarobić jak najwięcej przy jak najmniejszym nakładzie sił. Wszyscy marzą o ubezpieczeniu, wynajmie dobrego lokum, ubezpieczeniu społecznym i szacunku sąsiadów. Nie każdy znajduje w sobie tyle samozaparcia, by podreperować język, zrobić kursy doszkalające. Nasz bohater przechodzi tę wyboistą drogę z pewnymi trudnościami, ale też malowniczymi historyjkami w zanadrzu.
Jego opowieści o ludziach stamtąd są osobnymi, zamkniętymi portretami, które błyszczą na szerokim wachlarzu brytyjskich imigranckich życiorysów.
Raj na przeludnionej wyspie zmienił się w wielokulturowy chaos, który w relacji głównego bohatera stopniowo wymyka się spod kontroli. Relacje Brytyjczyków z Polakami, Polaków z Polakami, obu nacji z tzw. ciapatymi, różnice kulturowe - wszystko to relacjonuje autor na bieżąco, wplatając w opowieść kolejne losy epizodycznych bohaterów. Ten patchwork, collage złożony z ludzkich losów jest mocnym akcentem powieści.
Na koniec język proponowany przez Orszulewskiego - jest on mieszaniną barw i temperamentów, nacechowań i giętkości. Makaronizmy, mowa potoczna, przezabawne, piramidalne metafory i neologizmy uatrakcyjniają i tak już ciekawą powieść.
A wszystko to tworzy barwną, ciekawą całość, która dzięki spójności i czujnemu oku autora jest jak Zjednoczone Siły Królestwa Utopii.
Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: