piątek, 30 października 2020

Anna Tomiak - Jurata. Cały ten szpas [recenzja]


 Wydawnictwo: Czarne

Wołowiec 2019

Całą tę Juratę pomyślał Mojżesz Lewin, posiadacz pakietu większościowego akcji Spółki Akcyjnej "Jurata". Miał pieniądze i wizję. Chciał nadmorskiego kurortu z najlepszymi hotelami, infrastrukturą i polotem. 

I, w zasadzie geneza powstania, budowa, wielkie plany, początkowe działania mające na celu spopularyzowanie i zareklamowanie miejscowości, oto co jest w tej książce najbardziej interesujące.

Do tego pyszne historie o ówczesnych odwiedzających i odpoczywających w Juracie: od Kossaków (którzy mieli tu swoją willę), po prezydenta Mościckiego czy sławnego wówczas inżyniera Stanisława Ossowieckiego, który urządzał seanse swego jasnowidzenia.

Są ciekawostki dotyczące zabudowy czy też zanikłych zupełnie zawodów, jak choćby fotograf plażowy. Fragmenty wspomnień, przepiękne zdjęcia, które u mnie wywołują wielką tęsknotę za dawnym światem: momentami egzotycznym, pełnym pasji, z polorem, towarzyskim sznytem. Ech, świat zza szyb automobilu.

Później nadeszły czasy wojny: mroczne i pełne napięć, z rozbudową stanowisk artyleryjskich w roli głównej, w końcu położenie Juraty dawało znakomite możliwości taktyczne.

Nie lepiej wyglądało powojnie - szabrownicy, przejście budynków i tego co ocalało z wojny w ręce władz komunistycznych. Późniejsze próby odzyskiwania swoich własności przez faktycznych, przedwojennych właścicieli. Jak mówi jeden z mieszkańców "w Juracie rzadko który dom ma czyste papiery", nie raz zdarzali się dzicy lokatorzy, którzy zawłaszczali mienie. Taki los spotkał też Kossakówkę, do której nielegalni, powiedzmy, okupanci, nie chcieli wpuścić córki Wojciecha, Magdaleny Samozwaniec.

PRL to czasy zorganizowanego wypoczynku, dla niektórych dzisiejszych czytelników, pewnie dość nieczytelną i skomplikowaną, bo ustalaną na szczeblu centralnym i kontrolowaną przez władze. Stąd poza wypoczynkiem na plaży konieczne były zabawy integracyjne, wspólne zawody sportowe, czy nieszczęsne pogadanki agitacyjne, absolutnie obowiązkowe na turnusie.

Nie mogło zabraknąć wspomnienia przesławnej Bryzy, hotelu, który za Gierka zajął miejsce przedwojennych Łazienek. Wybudowany w 1968 roku był wówczas absolutnym faworytem, jeśli chodzi o sznyt i nowoczesność. Po prostu szpas.

W książce pojawiają się barwne opowieści stałych bywalców półwyspu: Magdaleny Zawadzkiej, Jerzego Gruzy czy Jan Englert.

Im bliżej współczesności tym gorzej i nudniej się robi z Juratą: szybujące. w górę ceny ziemi, budowanie mniej i bardziej udanych willi, przemiany społeczne i obyczajowe, nijak się mają do pełnych klasy i dystansu lat 20. XX wieku.

Mimo to, warto poznać juracki szpas, otoczony pełnym zaangażowania stylem pisarskim Autorki, wzbogacony o wspaniałe archiwalne fotografie.


poniedziałek, 26 października 2020

Angelika Kuźniak - Soroczka [recenzja]

 

Wydawnictwo: 
Literackie
Kraków 2020


Na początku lektury pomysł Autorki wydał mi się dość makabryczny. Punktem wyjścia jest przecież pokazanie swojego trumiennego ekwipunku - od ubrań po ważne czy ulubione przedmioty, które mają iść w wieczność razem z człowiekiem. Bo wszyscy Rozmówcy wierzą w wieczność.

Bardzo szybko zmieniłam jednak zdanie. Te dwanaście rozmów to przede wszystkim opowieści pełne szacunku, atencji, historie o ludziach, niby zwykłych, jednak posiadających bogate, skomplikowane historie, które ukształtowały ich myślenie i światopogląd.

Wielu z nich wraca we wspomnieniach do czasów dzieciństwa i młodości, które spędzili na Kresach Wschodnich. Tęsknota za arkadią pamięci miesza się z dramatycznymi wojennymi powidokami. Niewyobrażalne jak dane im było przetrwać: jedni cudem przeżyli eksterminacje swoich wsi, inni przez Kaukaz, Azję, wraz z armią dotarli do Europy. 

W ich relacjach, ukształtowanych przez całożyciowe doświadczenia dominuje pogodzenie się z rzeczywistością, spokój, nawet, gdy mówią o najbardziej  ekstremalnych sytuacjach, jak strata dziecka czy życiowego partnera. 

Ten spokój, stoickość, cierpliwość, życiowa mądrość jest wzruszająca i krzepiąca. Dająca nadzieję na uzyskanie harmonii na finał życia i pojednania z samym sobą na ten ostateczny czas pożegnań i oczekiwania.

Ważna jest też asystująca, partnerska postawa Autorki, która jest po to, by wysłuchać, dać pole dla swoich Słuchaczy. To wcale nie jest taka oczywista postawa: stanąć w cieniu, dać głos bohaterom, powściągnąć swoje pisarskie ambicje i język. Dzięki temu relacja jest pełna, mocna, wyrazista i bardzo osobista.

Kameralna sytuacja rozmowy Autorski i jej Bohaterów stwarza silne wrażenie intymności, ale też głęboko porusza. Śmierć jest naturalną koleją rzeczy, a zbiór "Soroczka", mocno ten temat oswaja. Choć w mojej pamięci dużo bardziej zostanie życie poszczególnych Rozmówców, ich wspomnienia, ich uczucia i ten niesamowity spokój, jakże różny od teraźniejszych tendencji do biegu, pośpiechu i gnania za wiatrem.

Wspaniały oddech od dnia codziennego.


sobota, 24 października 2020

Michał Danielewicz - Ford. Reżyser [recenzja]

 

Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Warszawa 2019


Jak można tak spieprzyć książkę. Jak?
Temat fascynujący, tajemniczy, pełen czułych zwrotów akcji, głośnych tąpnięć i sekretnych przemilczeń. Skrytej biografii i głośnego pseudonimu, wielkich romansów i potężnych zaniechań zawodowych.
Aleksander Ford to temat na niejedną książkę. 
A tutaj taka skucha. 
Najmocniej książka cierpi na stylu i kompozycji - nieznośnych i nerwowo niejednorodnych. Przygoda z cyklu: czytasz i się męczysz.
Nachalne fabularyzowanie biografii jest nieznośne i uciążliwe. Jeśli Autor miał ochotę popełnić powieść, powinien to zrobić i nie dręczyć czytelnika marnymi jej próbami w biografii.
To najpoważniejszy i najbardziej dotkliwy zarzut wobec tej książki.
Sam Ford był niezwykle skrytym człowiekiem, i, jak wynika z tej książki, niezwykle trudno było poznać szczegóły jego życia. Wiele spraw przemilczał, wiele jest wersji poszczególnych zdarzeń z jego życia. Każdy świadek ma o nim co innego do powiedzenia. Nierzadko są to wykluczające się zdania i opinie, co czyni temat jeszcze bardziej pikantnym.
Mosze Lipszyc szybko przemienia się w Aleksandra Forda. Szybko ukrywa biedę z dzieciństwa, pracę w łódzkiej fabryce, dopisuje sobie maturę i studia z historii sztuki. Szybko zdobywa swoją pierwszą  nagrodę za najlepszy film, a ma wtedy tylko 24 lata. 
Ma ambicje. Chce robić filmy zaangażowane społecznie, ważne obywatelsko. A w początkach kina trudno nie ulec trywialnym żądaniom publiki - ma być przystępnie, wesoło, czasem romantycznie.
Ford ma jednak swoją wizję - woli zerwać produkcję niż ulec przaśnym gustom. 
Staje się niewygodny.
Łatka ambitnego, trudnego we współpracy reżysera pozostaje z nim na zawsze.
Po wojnie uważany za twórcę reżimowego, który kojarzył się z konserwatyzmem i wyniosłością.
Popełnił wreszcie dzieło, które do dziś uważane jest za pierwszą polską superprodukcję - "Krzyżacy". Wiele o tym filmie można napisać: od "średniowiecznego westernu" po uproszczoną, upolitycznioną wersję historii, zmontowaną na zamówienie władz komunistycznych.
Dla Forda ten film był krokiem wstecz, ale też szansą na odzyskanie pozycji w środowisku.
Na niewiele zdały się wszystkie te wysiłki, na fali Marca' 68 Ford wyjechał z Polski. 
Z tych nikłych wspomnień jakie zawiera książka wyłania się człowiek skryty, niosący z sobą traumę, ukryty wstyd, do tego wiele zagadek z przeszłości. 
Ponadto kobieciarz, elegant, miłośnik pięknych, szybkich i drogich samochodów.
Człowiek zasad, pomysłu na siebie, ale niekoniecznie kompatybilny z rzeczywistością, nie tylko filmową.
W podziękowaniach Autor zwraca się między innymi do Rafał Dajbora.
Jaka szkoda, że to nie On napisał tę książkę.
Znając swadę językową, a także mając na uwadze Dajbora wiedzę, mam pewność, że powstałaby świetna biografia. Szkoda.


środa, 21 października 2020

Szczepan Twardoch - Pokora [recenzja]

 

Wydawnictwo Literackie

Kraków 2020

Świetna okładka. W charakterze. Bardzo spójna z treścią. Patrzysz na nią i wiesz o czym przeczytasz: o zgiełku i tumulcie świata, o gorączce głów, zepsuciu i demoralizacji, chaosie, bałaganie i nieładzie. Ogólnym, zbiorowym, ponadjednostkowym. Światowym.

Taka była rzeczywistość początków XX wieku: zmierzch mocarstw, Wielka wojna, ruchawki społeczne powojenne, walka o wpływy, starcia politycznych antagonistów, partii i możnych. Walka o wpływy i rząd dusz, nowy porządek, bądź utrzymanie starego - w zależności od królującej właśnie opcji.

Twardoch rzucił się na głęboką wodę tworząc postać Aloisa Pokory. Nie jestem do końca przekonana czy wyszedł z tej próby zwycięsko, jednak, bez wątpienia, jego bohater jest postacią obarczoną mocną przeszłością, spójną historią rodzinną, w której duże znaczenie ma pierwiastek geopolityczny. A to działa na plus całej historii. Czasem jego zachowania i wybory nijak się mają do charakteru i woli, jaką obdarzył go Autor, ale może to zabieg celowy?

Nieuniknione są tu skorzenia z "Drachem" (szczepan-twardoch-drach-recenzja.html), inną śląską powieścią Twardocha, która jednam obserwatorem i komentatorem

Słabością Autora jest skłonność do popisywania się wiedzą, oczytaniem, wtajemniczeniem w śląskie kwestie, a, co za tym idzie, przemycaniem całego bezliku gwarowych wtrąceń, etnograficznych wpleceń i geograficznych nazwiązań. Bardzo mi się to przechwalanie podoba, jestem nim absolutnie urzeczona, dlatego każda kolejna strona powieści była dla mnie przygodą i radością.

Mamy zatem biedną górniczą rodzinę, której głowa ciężko pracuje na przodku. Nienawidząc i świata i ludzi, ze złości i nienawiści powołuje wciąż do życia nowe istnienia. Jednym z potomków jest narrator, od zawsze odstający od reszty rodzeństwa. Chłopak dostaje szansę - miejscowy proboszcz dostrzega w nim potencjał i wysyła go na naukę do szkoły. Alois pnie się po kolejnych stopniach edukacyjnych, zaczyna też studiować filozofię. 

Niestety, przychodzi Wielka Wojna, Aloiz zaciąga się do wojska. Tam awansuje, zdobywa oficerskie szlify. Dla postronnych jest kimś. Dla siebie samego - wciąż zagadką, częściej smutną samotną porażką niż szczęśliwym poukładanym zwycięzcą. 

Naznaczony beznadziejną miłością, otwarty na doznania i miłość ponad płciami, jest pogubiony i całkiem samotny w swoich poszukiwaniach. 

Od dziecka pozostawiony sam sobie - nierozumiany przez rodzinę, która została w Pilchowitz, nie tylko fizycznie, ale też mentalnie. Wyszydzany przez gimnazjalnych towarzyszy jako niegodny zaszczytów czy choćby ich towarzystwa, w wojsku będący trybikiem w morderczej machinie. 

Gdy kazano mu wierzyć w kajzera, wierzył. Gdy trzeba było pójść bić się w nie do końca zrozumiałej sprawie, poszedł. Rozkaz ważniejszy od rozsądku. Gdy trzeba było kochać - kochał niezrozumiale, skrycie, gorąco, ale czy prawdziwie? Pielęgnujący w sobie wyidealizowany wizerunek ukochanej, nie dopuszczał do siebie prawdziwego uczucia.

Złamany wojennymi doświadczeniami, rzuca się w wir berlińskiego komunizmu, który wreszcie był jakiś: soczysty, pozbawiony zasad, pełen pełnokrwistych niecodziennych, barwnych postaci. 

Aloisa psychika to złożony temat, który dostarcza wielu przemyśleń, ale też powoduje wątpliwości u czytelnika. Z jednej strony ten samotny, nienauczony uczuć, niewyposażony w żaden bagaż obyczajowy chłopak doświadcza nowych światów: edukacji, przejścia w nowe sfery towarzyskie i klasowe, jest pierwszym Pokorą, który studiuje, jest dowódcą oddziału, a nie służącym oficera. Próba odnalezienia się w tym nowym, wcale niechętnym mu świecie jest przykrą przygodną, ale konieczną, bo w jego sytuacji nie ma już innego świata.

Wszędzie obcy - pośród swoich krewniaków, pośród współpracowników czy innych studentów. Patowa sytuacja.

Do tego dochodzi oziębłość wobec życia, jednoznaczna tutaj z brakiem wyklarowania własnej seksualności. Węzeł gordyjski osobistego bagażu wewnętrznego.

Nie chcę opisywać poszczególnych kolei losu Pokory. Chcę tylko podkreślić wyjątkowy język Twardocha, który w swej surowości jest niezwykle trafny i współbrzmiący z postacią. Bardzo interesujące doznanie czytelnicze, pełne ostrości, ciężkości, brutalizmu, nie tyle wojennego, co codziennego, podkreślającego ludzką małoduszność.

Długo by się rozwodzić. A przecież wystarczy spojrzeć na okładkę. Jest tam niemal wszystko.

sobota, 17 października 2020

Wojtek Miłoszewski - Bez reszty [recenzja]

 

Wydawnictwo: W.A.B.

Warszawa 2020


Kapitalny, świeży, bardzo celny pomysł na tło obyczajowe dla powieści kryminalnej. Początek lat 90. Kraków stojący w obliczu zmiany ustroju, raczkującego kapitalizmu, który skrzętnie wykorzystują do wzbogacenia się zarówno grube ryby spod ciemnej gwiazdy, jak i drobne cwaniaczki.

Koszmarna inflacja, marne zarobki budżetówki, kuszą i popychają do przestępstw, jeśli nie gospodarczych to obyczajowych. Krótko mówiąc, dzikie czasy, w których przetrwać (w dobrej formie) mogą tylko sprytni i butni. Takie warunki sprzyjają nowym podziałom w mieście. Pojawia się  grupa przestępcza, która zdaje się zaprowadzać swoje porządki. Wyjątkowo bezwzględni i brutalni mafiozi nie mają oporów przed likwidowaniem niewygodnych policjantów, w imię dobra własnych interesów. W grę wchodzą ogromne pieniądze - na szali leży rynek narkotykowy i masowa sprzedaż amfetaminy.

Naprzeciw potężnym przestępcom staje ostatni sprawiedliwy, komisarz Kastor Grudziński, samotny czterdziestokilkulatek, który za nic ma zmiany ustrojowe, reorganizację komendy wojewódzkiej czy konflikty z nowym przełożonym. Dla niego liczy się tylko zemsta na zabójcach swego poprzedniego szefa. Pozbawiony złudzeń, działający intuicyjnie, często na bakier z policyjnymi wytycznymi, rusza na krucjatę przeciwko układom i bezwzględności nowych.

Do pomocy dostaje dwóch asów: wiecznie pijanego kolegę z pokoju plus przywróconego do służby emeryta plus starego dużego fiata, z dziurami po kulach z ostatniej strzelaniny (i otwierającymi się na zakrętach drzwiami od strony pasażera).

Ten niemal ostatni przyzwoity policjant staje do beznadziejnej walki o porządek i prawo, o godność i zadośćuczynienie. Zrobiło się wzniośle - książka również na tym cierpi. Pomysł fabularny dobry, gorzej z kreatywnością pisarza, w tym przypadku zdecydowanie za daleko go poniosła. Początkowo obiecujące postaci i wydarzenia nagle stają się nieznośnie przerysowane, cała fabuła staje się blagą, żartem, hucpą, która tak bardzo odcina się od rzeczywistości, że momentami trąci nieprawdopodobieństwem.

Zbyt jaskrawe te lata 90. Im głębiej w fabułę, tym mniej autentyczne i wyważone stają się wydarzenia i wątki. Od połowy łatwo ulec kartkowaniu coraz bardziej naciąganych stron, które nie tyle urażają czytelnika swoją zmyśloną gołosłownością, co drażnią natężeniem i nagromadzeniem wątpliwości co do uchwytności zdarzeń.

W tym przypadku przerysowanie fabuły zadziałało na jej niekorzyść. Konwencja się nie sprawdziła. W moim odczuciu.

Kolekcjonuję dobre koncepty pisarzy kryminalnych, doceniam poszczególne wątki i zagadnienia, ale tutaj na uwagę zasługuje jedynie pomysł na tło obyczajowe. Reszta spaliła się w żarze odautorskich inwencji.