wtorek, 31 grudnia 2013

Maria Ulatowska - Pensjonat Sosnówka [recenzja]



Książka ta jest dalszym ciągiem Sosnowego dziedzictwa, powieści, której nie przeczytałam. Mimo to, nie czuję specjalnego dyskomfortu, fabuła jest tak przejrzysta, historie bohaterów potraktowane w taki sposób, że nie trzeba szukać powiązań we wcześniejszym tomie.
Ulatowska pisze w prosty, powszedni sposób. Jej dialogi są prozaiczne, codzienne, bohaterowie zwyczajni, a co za tym idzie, bardziej prawdopodobni. Nie bez znaczenia jest też fakt, że zazwyczaj zamieszkują polską prowincję, mają spokojne życie, ich siłą i niezwykłością jest szczęście do ludzi, wielkie przyjaźnie, pomocne dłonie i serdeczność, która nie jest już taka normalna i codzienna.
Z pewnością można potraktować tę powieść jako babskie czytadło. Jest tu wątek miłosny, a jakże, aczkolwiek kwalifikując książkę, wkładając ją w szufladkę, uczciwiej będzie nazwać ją powieścią obyczajową. 
Akcja dzieje się na Kujawach, w uroczym, schowanym w lesie dworku, który właścicielka Anna Towiańska, przerabia na pensjonat. Perypetie remontowe (zajmują mały fragment książki), przyjaźnie i losy pracowników Sosnówki, a także  losy głównej bohaterki, Anny oraz jej gości stanowią treść tej uroczej, pogodnej i pokrzepiającej książki.
Z pewnym przestrachem odkrywam, że książki tego typu przypadają mi do serca. Jeszcze kilka lat temu kręciłabym nosem i prychała na ich widok, wydając gardzące pomruki, dziś zaś, są one dla mnie wytchnieniem i przyjemnością. Nie wiem co się ze mną dzieje, przecież na starzenie się mam za mało lat. Pomyślę o tym jutro. Tymczasem pozdrawiam ewentualnych czytelników tych moich rozterek Do siego roku!

sobota, 21 grudnia 2013

Cormac McCarthy - Rącze konie [recenzja]

Mam poczucie, że weszłam w surowy męski świat. Zupełnie już zapomniany, przebrzmiały, nieistniejący. Gdzie nawet nastolatek ma w sobie siłę, pewność i przekonanie doświadczonego życiem człowieka. Dopiero finał powieści wyprowadził mnie z tego błędu. Być może tak bardzo chciałam widzieć w głównym bohaterze (John Grady Cole) silnego i kategorycznego mężczyznę, że za pewnik wzięłam dojrzałość i bezdyskusyjność szesnastolatka.
Fabuła skupia się na historii wspomnianego Johna, który rozgoryczony sprzedażą rodzinnego rancza, wespół ze swoim przyjacielem, Lacey'em Rawlinsem, opuszcza rodzinne strony. Odbywają konną podróż do Meksyku, po drodze spotykając chłopca młodszego od siebie, Jimmy'ego Blevinsa, które to spotkanie zaważy na przyszłości całej trójki.
Być może niejeden czytelnik wziąłby ich wyprawę za podróż inicjacyjną, swoiste wprowadzenie w dorosłość. Ja tego tak nie widzę. Każdy z nich ma swoje życiowe doświadczenie, każdy przed czymś innym ucieka, czego innego szuka. Powaga, obyczaje, zachowanie, wybory (może poza sercowymi) Cole'a dają obraz jego ukształtowanego charakteru.
Sytuacje, których będzie świadkiem, okoliczności, w których będzie musiał się wykazać rozmaitymi dorosłymi cechami, tylko wzmocnią jego postawę. A trzeba przyznać, że los nie jest łaskawy dla bohaterów McCarthy'ego. Żyją w trudnym, brutalnym świecie, pełnym gwałtowności, zepsucia, samotności. Próbując żyć w zgodzie ze sobą, muszą walczyć i mieć twardą skórę. Wciąż też nie ma pewności, czy wierność popłaca...
McCarthy ma talent do tworzenia ciasnego, splątanego nastroju, pesymistycznego, acz z nutą nadziei. Ma też talent do relacjonowania i opisywania sytuacji. Zapadają w pamięć, choćby te dotyczące zaklinania koni, gry w szachy. Suchy, minimalistyczny język potęguj te odczucia.
To książka z gatunku tych, po przeczytaniu których nie wiadomo co ze sobą zrobić. Szarpią duszę nawet po prześledzeniu ostatniej strony.
McCarthy pozostawia w stanie zadumy nad honorem, uczciwością, szczerością, a także wolnością, którą przywodzą na myśl nie tylko tytułowe Rącze konie.

czwartek, 19 grudnia 2013

Jacek Dehnel - Fotoplastikon [recenzja]

Walczyłam z całych sił, nie chciałam użyć tu tego słowa, bo nie pasuje ono do Dehnela. Okazało się, że pasuje jednak do Fotoplastikonu. Ta kompilacja albumu, połączonego z literackimi miniaturami, odnoszącymi się do poszczególnych zdjęć, jest  po prostu czarująca. Momentami pełna wdzięku, urocza. 
Duża w tym zasługa starych fotografii oraz pocztówek, które z pietyzmem i zamiłowaniem zbierał autor, ale nade wszystko rzecz w tekstach, które stworzył do nich pisarz. Te literackie ćwiczenia z myślenia i z wyobraźni są dobrym rozwinięciem sytuacji zastygłych na fotografiach, czasem są zaś ich nowym życiem, zupełnie nieoczywistym spojrzeniem, na zdawałoby się, ewidentny obraz.
Dla mnie (zapewne nie jestem pierwsza) największą wartością odznaczają się obrazy znaczone, kartki, na których spisane są życzenia, uczucia, czyjeś zapewnienia. Dziś utrwalone na starych pocztówkach słowa, wydają się czasem wyrwane z kontekstu, ich archaiczny język wygląda na nierzeczywisty, wymyślony. Dehnel zgaduje, zadaje pytania, dorabia historie, dykteryjki, zmusza do innego spojrzenia na swoich bohaterów.
Piękny album, ale czy na pewno album? Sepiowa wariacja (choć nie zawsze sepiowa) na stare portrety wykonywane w szacownych pracowniach, często noszących dumną nazwę atelier. Wiele tu scenek rodzajowych uchwyconych w zaaranżowanych wnętrzach, w urokliwych plenerach, są też sielskie widoczki. Plus erudycja, dowcip i literackie impresje Dehnela.
Dla mnie lektura była zabawą i uciechą, połączoną z dużą ciekawością, co znajdę na następnej stronie, czy będą to trzej panowie w łódce, portret damy, a może bezgrzeszne lata (przedstawiające baraszkujące dzieci)?
Spotkanie z tą książką to przygoda pełna przyjemności, i wizualnych i intelektualnych.

wtorek, 17 grudnia 2013

Carol Drinkwater - Oliwkowa farma [recenzja]

Nuda, nuda i nudyści! Swoisty dziennik, jakim jest powieść Carol Drinkwater, nuży i męczy. Sam pomysł, który zresztą podsunęło życie, jest chwytliwy i mógł okazać się wielką wygraną autorki. Tak się jednak nie stało. Nie wiem tylko czy wina leży po stronie pisarki czy tłumaczki. Bezbarwne słowa, nijakie opisy. Tej książce stanowczo brak życia! A przecież historia w niej opowiedziana aż prosi się o dobre potraktowanie.
Carol wraz ze swoim partnerem Michelem, decydują się na zakup zaniedbanej i mocno podupadłej posiadłości w Prowansji. Opłakany stan gaju oliwnego, zatęchłe, pełne zasuszonych gadów pokoje, naruszony zębem czasu i brakiem troski basen, zapuszczony ogród, oto co na początku zastają nowi właściciele. Widzą w tym miejscu potencjał, stawiają wszystko na jedną kartę i finalizują zakup. Irlandka Carol, ze zdumieniem obserwuje zwyczaje, jakie panują we francuskich transakcjach - pieniądze przekazywane pod stołem, piętrzenie trudności przez urzędników (ciągnący się problem braku wody w posiadłości). Ciągła obawa przed utratą farmy, brakiem środków, walka z zastaną ruiną, która ma przemienić się w dom marzeń, oto treść książki. Wszystko to doprawione podróżami, pracą, trudem i znojem przy remoncie, a także miłością dwójki doświadczonych przez życie ludzi. Jak można było zepsuć historię, która praktycznie sama się napisała? 
Czynników jest kilka. Po pierwsze brak emocji, nie czuje się związku z autorką, mocno trzyma ona dystans, umieszczając czytelnika w pozycji biernego i znudzonego wykładem słuchacza. Po drugie brak polotu, dowcipu, humoru. Wszystko tu znaczone jest jednym kolorem, nie ma skoków napięcia, zmian nastrojów: brak dowcipu, żartu, błyskotliwości, czegoś, co zróżnicowałoby treść, nadało jej nowego kolorytu, podtrzymało uwagę.
Poza tym język bez wdzięku, niezmienny, jednostajny, sztywny. 
Zmarnowana szansa na ciekawą książkę. Szkoda czasu.

niedziela, 15 grudnia 2013

Jerzy Gruza - Rok osła. Anegdoty, opowiadania, podsłuchy [recenzja]

Staram się patrzeć na Gruzę przez pryzmat jego wcześniejszych filmów: Dzięcioła, Przeprowadzki, czy też nieśmiertelnych seriali: popisowego Czterdziestolatka czy znakomitej Wojny domowej. Sprawdził się tam i jako scenarzysta, i jako reżyser. Dlatego też, poprzez sentyment do ekranowej twórczości, zwróciłam uwagę na Rok osła.
Jest rok 2010. Autor opisuje, z właściwym sobie poczuciem humoru, spostrzeżenia i komentarze obejmujące wydarzenia sprzed trzech lat. Odnosi się do wydarzeń politycznych, towarzyskich. Nie poprzestaje na tym, między poszczególnymi podsłuchami z rzeczywistości, przemyca wspomnienia z przeszłości, anegdotki o artystach, własne przygody sprzed lat (jak choćby zabawne reminiscencje z aresztu na Wilczej).
Bawi anegdota o przyjeździe do Polski Marleny Dietrich, telefoniczna rozmowa z Zofią Czerwińską, wspomnienia z festiwalu nalewek. Jest garść historii o Andrzeju Wajdzie, Bohdanie Łazuce, czy Zbigniewie Cybulskim.
Cytuje fragmenty wywiadów znanych ludzi, wybierając ustępy demaskujące egzaltację, próżność i śmieszność powyższych.
Absurdy artystycznego światka bawią, ale w szerszej perspektywie powodują konfuzję...
Książka przypomina mi trochę felietony Jerzego Iwaszkiewicza, jest inteligentnie, kąśliwie, ironicznie,a nade wszystko zabawnie.
Można się cieszyć lekturą, choć dla mnie ta książka jest za długa. Zbyt wiele anegdotek, zbyt wiele opowiadań, zbyt wiele podsłuchów. Od przesytu konwencja traci świeżość, trochę nuży, trochę męczy. Warto więc dawkować lekturę, by nie ulec podobnym odczuciom. Jako porcjowana lektura będzie w sam raz.

sobota, 14 grudnia 2013

Marek Edelman - I była miłość w getcie [recenzja]

Każda książka Edelmana rzuca mnie na kolana. Rzecz w historiach, które opowiada autor, ale także w sposobie narracji. Poprzez zwykłe opowiadanie, często zupełnie bez emocjonalnego zabarwienia, szorstkie relacjonowanie zdarzeń, nadaje niebywałej głębi oraz przestrzeni zapamiętanym historiom. Porusza, wstrząsa, daje do myślenia, po lekturze nie bardzo wiadomo co ze sobą zrobić, w końcu wspomnienia Edelmana nie są mdłymi opowiastkami, to często wstrząsające, dramatyczne świadectwa losów zwykłych ludzi. Największym ich nieszczęściem/pechem/karą było życie w czasach Zagłady.
I była miłość w getcie - ten tytuł mówi sam za siebie. Edelman pokazuje, że mimo całej grozy, potworności tamtych czasów, ludzie nie zapominali, nie rezygnowali z uczuć, bardzo często to one pozwalały im pozostać w jako takiej kondycji psychicznej, trzymały ich przy nadziei. Przykładów na największą miłość, poświęcenie, jest bardzo wiele: matka, która oddała własny numerek życia córce, skazując się tym samym na śmierć, cierpiące głód małżeństwo, gdzie żona ukradkiem przelewała łyżką zupę do talerza męża, czy też szalone uczucie młodej łączniczki do starego Żyda, których rozdzieliło dopiero powstanie warszawskie. Miłość była ważna, dla niektórych najważniejsza, znaczyła więcej niż przetrwanie, niż życie.
Edelman wyraźnie podkreśla, że jego historie to subiektywne relacje ze zdarzeń, w których sam uczestniczył, lub których fragmenty do niego docierały. Nie jest to więc prawda historyczna, a osobiste wyznania między innymi dotyczące powstania w getcie, w kwietniu 1943 roku oraz z powstania warszawskiego. Trochę postrzępione, trochę wybrane momenty tych niezwykłych zrywów. Nie jest to reporterska relacja, nie jest to dziennik. To coś innego, pełniejszego, naznaczonego pamięcią, szacunkiem, odwagą i  przesłaniem, by nie ulegać bierności, strachowi. Książka - lekcja człowieczeństwa i pokory. Ważna i bardzo potrzebna.

czwartek, 12 grudnia 2013

Sylwia Chutnik - Dzidzia [recenzja]

Urodziła się bez kończyn, z wodogłowiem. Ma na imię Karolina, ale nazywają ją Dzidzia. Całkiem możliwe, że jej kalectwo to kara za grzechy przodków, za wojenną prababkę, która wydała Niemcom dwie kobiety. Taka rodzinna klątwa, dotknęła właśnie bohaterkę powieści.
Unurzana w turpistycznych i fizjologicznych opisach Dzidzia, jawi się jako dziwotwór, maszkara, wywołująca wstręt. Fantasmagoryczne, nierzeczywiste odniesienia, nadają jej pewnej umowności. Jest ona niezwykłą kaleką. Ma latarkę w brzuchu, a w oku kalejdoskop, cała jest metaforą, symbolem polskich bolączek. Z głębi jej trzewi dobywa się coś na kształt radiowej audycji, w której ludzie opowiadają swoje wojenne doświadczenia. Dzidzia to wołanie pisarki. Bohaterka staje się nośnikiem emocji i typowych polskich postaw.
Autorka za pomocą Didzi, rozprawia się z całym światem. Ma pretensje do narodowej martyrologii, świętoszkowatości, antysemityzmu.
Agresywna narracja, bolesne dosłowności (duszenie noworodków szmatą wciskaną w usta, grzebanie zmarłego męża przy grządkach z marchewką), stanowczo do mnie nie przemawiają. Nie moja estetyka.
Poza tym męczą mnie ciągłe oskarżenia, narzekania, oburzenia. Metafory również skręcają ku szkaradności, brutalności, a przez to stają się wulgarne. Nie chodzi mi o to, że każda książka ma docierać do czytelnika subtelnościami i delikatnością, jednak można to zrobić w lepszym stylu. Nie podoba mi się pisarstwo Sylwii Chutnik. Jej literatura za głośno krzyczy, może nawet wrzeszczy. Nie trafiają do mnie takie agresywne, toporne, nieociosane historie. Wolę literaturę z polotem, Bożą iskrą. 

środa, 11 grudnia 2013

Remgiusz Mróz - Parabellum. Prędkość ucieczki [recenzja]

Ta książka to bomba. Na każdej kolejnej stronie wybucha nowym zaskoczeniem, uzbrojonym dodatkowo w zawrotne tempo. Pozostając przy militarnej terminologii, posłużę się jeszcze pojęciem frontu walki, którym w powieści jest rok 1939.
Na wojenny wrzesień patrzymy z perspektywy różnych bohaterów. Jest sierżant Bronisław Zaniewski, którego początek wojny zastaje na pograniczu polsko - słowackim. Wybuchowy (znów te wojskowe terminy!), impulsywny żołnierz, łatwo popada w konflikty, również z przełożonymi, jednak wszelkie personalne starcia tracą na ważności, gdy do granic puka wróg. Wciąż nabierające pędu perypetie sierżanta oraz garstki jego kompanów, będą trzymały w napięciu do końca tomu.
Opresje w jakie co i rusz popada czupurny Bronek urywają się zawsze w kluczowym i newralgicznym momencie, po to, by przepleść się z wojennymi perypetiami jego brata, Stanisława. Świeżo upieczony lekarz prosi o rękę piękną Marię, która poza głową na karku ma też niewyparzony język. Pochodzenie narzeczonej powoduje, że para postanawia uciec z ogarniętej hitlerowskimi nalotami stolicy i przedostać się do sojuszników. Ileż zachodu, swoistej partyzantki oraz mocnych nerwów i pomysłowości  będzie ich kosztować ta misja! I w tym przypadku każdy punkt kulminacyjny przygód dzielnych narzeczonych hamowany jest przez opowieść kolejnego bohatera, tym razem zza linii wroga. Hauptmann Christian Leitner, to oficer Wehrmachtu, który zdobył Rawicz. Punkt widzenia okupanta staje się równie interesujący co potyczki braci Zaniewskich.
Duże tempo książki mocno urozmaicają zmiany w narracji: wątek urywany w kulminacyjnym momencie długo jeszcze trzyma w napięciu, choć my czytamy już przygody kolejnych bohaterów, równie emocjonujące. Udał się autorowi ten zabieg, urozmaicił fabułę, nie dając czytelnikowi ani na chwilę odpocząć i złapać tchu. 
Sprawna historia, dopieszczona detalami z czasów II wojny (ujmujące się szczegóły, takie jak marki ówczesnych papierosów czy ogłoszenia z wrześniowej prasy warszawskiej) oraz lekki, obrazowy język autora, zapewnią emocje. Wiem co mówię, niełatwo ulegam ekscytacjom podczas lektury, jednak zabiegi formalne a przede wszystkim pomysły fabularne, sprawiają, że nie sposób czytać Parabellum bez poruszenia.



Za egzemplarz książki dziękuję Autorowi.



poniedziałek, 9 grudnia 2013

Maria Ulatowska - Całkiem nowe życie [recenzja]

Franciszka Janusiak nie przypuszczała, że wyjazd na pierwsze w życiu wczasy pracownicze odmieni jej życie. Jest rok 1968, Franka trafia na dwa tygodnie do Karpacza, gdzie zostaje już na stałe, jako żona kierownika ośrodka wypoczynkowego, jako pani Wołodarska.
Życie jej nie oszczędza, gdy mijają pierwsze porywy namiętności, przychodzi pora na prozę życia, poznawanie się, dostosowywanie do zastanych norm i obyczajów.
Świeżo poślubiony mąż nie jest tak idealny, jakby to wynikało z pierwszych miesięcy wspólnego życia, zaś teściowa to ziejąca jadem, okrutna kobieta. Młoda, niedoświadczona dziewczyna, musi poradzić sobie z nową rodziną, ułożyć z nimi stosunki, znaleźć sposób na życie. Ma też marzenia, które obiecuje sobie spełnić, tylko czy dane jej będzie pozostać wiernej swoim ideom?
Na szczęście znajduje przyjaciela, stopniowo też zaczyna wyzwalać się spod zaborczych skrzydeł męża, kochającego ją chorą, napastliwą miłością. Franka nie poddaje się trudom życia i walczy o swoje marzenia. Poznając jej historię, czasem jej współczujemy, czasem dopingujemy i cichutko szepczemy: brawo
To ciekawa obyczajowa opowieść (troszkę czytadło) o zwykłym życiu późnych lat 60., 70. i 80. w sudeckim mieście. Przeciętna bohaterka daje poczucie realności opisanych sytuacji, jej nieprzeciętne decyzje i marzenia, dodają otuchy czytającym, sprawiają, że cała książka zyskuje znamiona niezwykłej historii.
Jest tu zdeterminowana, odważna kobieta, jest przyjaźń, miłość, intrygi, przeciwności losu. Są też poboczne historie ludzi w pewien sposób bliskich France, których życiorysy są bardzo różnorodne, często tragiczne, pokazujące, że happy end to tylko jedna z opcji, niestety nieczęsta. Mimo to cała książka pełna jest wiary i ciepła, a także zwykłej serdeczności, która potrafi ogrzać równie skutecznie jak miękki koc. Autorka zilustrowała starą prawdę, głoszącą, że chcieć to móc, że trzeba mieć odwagę realizować swoje pragnienia.
Już wiem jak potoczy się historia zwyczajnej niezwyczajnej Franciszki. Warto ją poznać.

sobota, 7 grudnia 2013

Adolf Rudnicki - Teksty małe i mniejsze [recenzja]

To była trudna i wymagająca lektura. Teksty rzeczywiście małe, maluteńkie, niektóre na raptem pół strony. Nagromadzenie historii, historyjek daje wrażenie przesytu. Nie jest to książka na jedno posiedzenie, potrzeba na nią dużo czasu, wielokrotnych powrotów, powolnego trawienia informacji, spokojnego przyswajania. Objętość poszczególnych narracji tego wymaga. Nim ochłonie się z jednej opowieści wpada się w drugą, nim się ją przeniknie, pojawia się następna, dlatego konieczne jest długotrwałe i stopniowe sięganie po Teksty małe i mniejsze.
Mając w pamięci biografię autora, cały czas transponowałam ją na treść książki. Nie potrafiłam patrzeć na jego twórczość osobno, nie umiem w tym przypadku rozdzielić autora od jego dzieł. Stąd wszędzie szukałam odniesień do rzeczywistości, wydarzeń z życia, co pewnie nie ma większego sensu i tylko zniekształciło mi odbiór. Nic na to nie poradzę, taka moja słabość.
Rudnicki stworzył prozę głęboko gryzącą czytelnika. Jest niewygodna, momentami nieprzyjemna (powiedzmy w sensie sumienia), ocierająca się o problemy samotności, wyobcowania, rozczarowania, trudnych miłości.
W miniaturze Wciąż uciekając, pojawia się sytuacja potrzasku, w którym kończą ludzie skupieni na sobie i własnych przyjemnościach, gardzący innymi, goniący za wiatrem. Co im zostanie, gdy okaże się, że nic ich nie cieszy?
Monolog Kurier, traktuje o zgorzknieniu i zwątpieniu żołnierza, który narażając się, przynosi dowódcom nic nie znaczący meldunek.
Jest też poruszająca historia Ofiarowanie Izaaka, będąca swobodną interpretacją biblijnej historii. Kontrowersyjne potraktowanie tematu, dyskusyjne opisanie relacji między pokoleniami oraz zadziwiający obraz aniołów, najbardziej zapadły mi w pamięci.
To tylko maleńka próbka tematyki zawartej w zbiorze. Komu niestraszny moralny niepokój niech szuka tej książki.

czwartek, 5 grudnia 2013

Francis Durbridge - Jaguar i lalka [recenzja]

Peter Matty, londyński wydawca książek, na lotnisku w Genewie poznaje tajemniczą Amerykankę, Phyllis du Salle. Przypadek sprawia, że spotykają się po raz kolejny kilka dni póżniej. Nawiązują znajomość. Okazuje się, że Amerykanka podróżuje po Europie, a w Wielkiej Brytanii ma zatrzymać się u znajomego, sir Arnolda Wyatta. Oczarowany kobietą Peter, pożycza jej swojego Jaguara, by ta spokojnie dotarła na miejsce. Jakież jest jego zdziwienie, gdy okazuje się, że policja odnalazła samochód porzucony na drodze, zaś sir Arnold mówi mu, że nie zna pani du Salle.
Kim jest tajemnicza kobieta, czemu kłamie i przedstawia fałszywą tożsamość?
Peter rozpoczyna prywatne śledztwo, wpada na fałszywe tropy i zagadkowe zachowania ludzi, którzy musieli mieć kiedyś z Phyllis do czynienia. Przy okazji wplątuje się w bardzo podejrzaną aferę... Ciekawą, zawikłaną sprawę, pełną niewiadomych, jak również niebezpieczeństw.
Dla czytelnika poza intrygą, bardzo przyjemny będzie sam styl pisarski autora, który przypomina klasyczne brytyjskie powieści tego gatunku. Recenzenci zaliczają go do starej szkoły pisarskiej. Niektórzy plasują jego twórczość obok książek Agathy Christie, co moim zdaniem jest już lekką przesadą.
Fakt, że bohaterami powieści są gentlemani, wyższe sfery, ogłada, maniery i pewna fasadowość w zachowaniu, aczkolwiek to całkiem inne pisarstwo.
Spokojna,  rytmiczna powieść dla wielbicieli klasycznego kryminału.

środa, 4 grudnia 2013

Barbara Rybałtowska - Szkoła pod baobabem [recenzja]

Kasia Markowska ma pięć lat. Jest wojenną emigrantką, która razem z matką trafiła do Mukono. Jest to małe afrykańskie miasteczko nad Jeziorem Wiktorii, nad którym rozpościera się też polskie osiedle, Kodżo. Historię wojennej tułaczki dwóch osieroconych przez męża i ojca  (zabitego przez Niemców) pań Markowskich poznajemy dzięki opowieści Kasi. 
Naiwne, ale jak to u dziecka, szczere spostrzeżenia pozwalają na świeże i momentami zabawne spojrzenie na życie wygnańców. Oderwanie od martyrologii okupacyjnej i koszmarnych wspomnień są pewną odmianą. Znajdziemy opisy prania w rzece pełnej krokodyli, przechadzające się opodal osiedla gepardy, czy złośliwe małpy, zaglądające do ludzkich domostw. 
Polacy dotarli tu za armią Andersa, próbując na nowo urządzić sobie życie, z niecierpliwością oczekują końca wojny, który to koniec pozwoli im na powrót do ojczyzny, bądź wyjazd za zachód Europy.
Relacja rezolutnej dziewczynki rysuje codzienność mieszkańców osiedla: organizowanie sobie pracy, wymiany handlowe z tubylcami, budowanie szkoły przez Afrykańczyków, odwiedzanie większych miast, jakże różnych od maleńkich ugandyjskich wioseczek. Ważna była także nauka polskiego, podtrzymywanie tradycyjnych świąt wystawianie klasyki polskiej dramaturgii, po ty, by dzieci nie zapomniały kim są i skąd pochodzą. 
Lata spędzone w Afryce zmieniły dziewczynkę, przestała tęsknić za krajem, którego nawet nie pamiętała. Czas spędzony na Czarnym Lądzie dał jej nowe przyjaźnie, pewne życiowe doświadczenia, spotkania z kombatantami (pojawiają się jednak echa wojny), zmienił też jej sytuację rodzinną. Egzotyczna Uganda stała się jej znaturalizowanym środowiskiem.
Ciekawy aspekt wojennych losów Polaków. Niektórym może przeszkadzać, że brak tu wielkiej polityki, ale warto spojrzeć na sprawę z perspektywy małego dziecka, które odbiera ten świat zupełnie inaczej. Spotkanie z tą właśnie książką było nowym doświadczeniem, potrzebnym i urozmaicającym doznania literatury, traktującej o czasach II wojny.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Dolores Redondo - Niewidzialny strażnik [recenzja]

Inspektor Amaia Salazar prowadzi śledztwo w sprawie zamordowania trzynastolatki. Ślady pozostawione na miejscu zbrodni, bardzo przypominają dwa inne przypadki, gdzie ofiarami również były nastolatki. Brutalny seryjny morderca zostawia ciała w lesie, blisko drogi, na skraju szosy zostawia  zaś damskie buty, dając tym samym wskazówkę policji, tworząc swoją wizytówkę. Amaia musi wrócić w rodzinne strony, gdyż tam prowadzą tropy. Konieczność pojawienia się w mieście dzieciństwa, niesie za sobą nieuniknione spotkania z rodziną i dawnymi znajomymi, co nie cieszy policjantki. Wracają mroczne i trudne wspomnienia z dzieciństwa, emocje, o których lepiej byłoby zapomnieć. 
Śledztwo zaczyna się komplikować, czas ucieka. Co łączyło ofiary, kim były, dlaczego zginęły? Do grona podejrzanych dołącza również basajaun, w baskijskich wierzeniach istota broniąca leśnego życia. Mitologia zaczyna łączyć się z rzeczywistością. Do tego mgła, deszczowa końcówka zimy i tajemnica, niepokojąca, ale czy nierzeczywista?
Sporym plusem jest miejsce akcji, przybliżanie codzienności, wierzeń, mitologii ludu Basków. Jakaż to miła odmiana po dziesiątkach tomów szwedzkich kryminałów!
Czytając książkę bardzo mocno wyczuwa się, że autorką jest kobieta. Dużo uwagi poświęca ona życiu prywatnemu głównej bohaterki (nie zapominając też o postaciach pobocznych), relacjom między nimi, uczuciom, emocjom, problemom miłosnym, ale nie tylko takim. 
Serdecznie polecam wszystkim miłośnikom kryminalnych opowieści, zmęczonym skandynawskim klimatem. Podróż na południe Europy poszerzy spectrum, wzbogaci paletę literackich bohaterów oraz da rozrywkę, będącą główną powinnością powieści tego typu.