wtorek, 30 kwietnia 2013

Opowieści niesamowite. Groza i niesamowitość w prozie rosyjskiej XIX i początku XX wieku [recenzja]


Zbiór zawiera opowiadania między innymi Puszkina, Gogola, Turgieniewa, Lermontowa, Dostojewskiego, czy nawet Czechowa. Opowieści silnie nacechowane paranormalnymi pierwiastkami, na jakie była romantyczna moda. Mamy tu wiedźmy, konszachty z diabłami, powstających z martwych, zaprzedających duszę w zamian za bogactwa, rzucanie uroków, wróżby i inne.
Sięganie po literaturę grozy z XIX wieku to bardzo przyjemne doświadczenie. Dekadencki, irracjonalny świat, ingerencje nadprzyrodzonych i niewytłumaczalnych zjawisk w jak najbardziej racjonalny codzienny byt epoki romantyzmu i późniejszych, ma swój niewątpliwy urok. Dalekie są te opowiadania od jałowej dosłowności i przerażających szczegółów, tak znamiennych dla współczesności. Poetycko, artystycznie, z wyczuciem i smakiem snują autorzy poszczególne niesamowite historie.
Urzeka Dama Pikowa Puszkina, pełna obyczajowych zagadnień i realiów ówczesnych. Ciekawi Gogolowy Wij o opętanej dziedziczce.
Bogactwem tomu są właśnie wspomniane historie poboczne, dotyczące codzienności, związków międzyludzkich. Atmosferę podkreślają również mroczne ilustracje Andrzeja Strumiłły, pełne tajemnicy i zarażające niepokojem.
Niesamowita ta książka o niesamowitości. Tak klasyczna, tak archaiczna, niedzisiejsza, a przez to świeża i ożywcza. Doskonała lektura, nie tylko do gustujących w krótkiej formie, nie tylko dla miłośników twórczości najwybitniejszych rosyjskich pisarzy. To książka dla tych, którzy są otwarci na różnorodność. 

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Kornel Makuszyński – Szatan z siódmej klasy [recenzja]


W ramach samozwańczej akcji odkurzania literatury sprzed lat, gorąco zachęcam do przeczytania tej przepysznej książki. Jest tu uroczy, soczysty, pełen wdzięku i pozytywnej dynamiki język, jest też cała galeria ujmujących bohaterów, a także trącący myszką świat lat trzydziestych, kiedy toczy się akcja książki. Niech będzie, że Szatan z siódmej klasy to powieść młodzieżowa, nic to. Ważne, że po jej przeczytaniu następuje żal, że to już koniec.
Mamy 1937 rok. Kończy się rok szkolny. Adam Cisowski, młodzieniec z silnym drygiem detektywistycznym słynie ze swych umiejętności w całej szkole. Pierwszego dnia wakacji odwiedza chłopaka wychowawca, historyk, profesor Gąsowski. Ma dlań propozycję – wakacje pod Wilnem, w rodzinnym dworze, gdzie bardzo przyda się Adasia szósty zmysł. Dlaczego? Ponieważ majątkiem targa szereg dziwnych kradzieży. Od jakiegoś czasu rabusie wynoszą z domu... drzwi. Jaki sekret skrywają stare mury i czy Adam przeżyje na sielskiej wsi przygodę życia? Jak poradzi sobie z niebezpieczeństwami wynikającymi z misji jakiej się podjął?
Doskonała lektura na poprawę humoru, na deszcz, w oczekiwaniu na lato i wakacyjną przygodę. Ponadto sam świat przedstawiony, za jakim tęskni się, jak za minionym dzieciństwem, taki prosty, pełen wigoru, pasji, różnorakich drak i odrapanych kolan. Książka balsam.
P.s. W 1960 roku powstał film na kanwie książki (reż. Maria Kaniewska). Bardzo wiernie oddaje treść, aczkolwiek może bawić poprawność polityczna ówczesnych twórców – majątek w Bejgole nie był tu własnością Gąsowskich, oni jedynie nim administrowali na czas remontu, pieczę nad wszelkimi antykami przejęła zaś Rada Narodowa. I rzecz przeniesiono do lat sześćdziesiątych. Mimo to film również wart obejrzenia, no i ta piosenka przewodnia: Już za parę dni, za dni parę, weźmiesz plecak swój i gitarę...

niedziela, 28 kwietnia 2013

Jonathan Kellerman – Obsesja [recenzja]


Ceniony, wiodący spokojne życie psycholog dziecięcy, dr Aleks Delaware spotyka swoją byłą pacjentkę. Dorosła dziś Tanya ma do niego bardzo nietypową prośbę. Pragnie by pomógł jej poznać prawdę o kobiecie, która ją wychowała i była dla niej matką. Na łożu śmieci wyznała dziewczynie coś, co mocno niepokoi i ciekawi Tanyę. Czy matka w przeszłości popełniła przestępstwo, z którego chciała się wyspowiadać jedynaczce? Jaką tajemnicę skrywała przez całe życie? W rozwiązanie tej zagadki angażuje się zarówno doktor, jak i jego przyjaciel detektyw Milo. Do jakich rozwiązań dojdą dowie się ten, komu uda się przebrnąć przez książkę.
Początek zapowiadał się zachęcająco, trzymał tempo, dawał nadzieję na sprawne i soczyste poprowadzenie narracji. Z każdą kolejną stroną jest nudniej i nudniej. Wątki się rozciągają niemiłosiernie, momentami zanika charakter powieści, tak, że nie wiadomo po jaki gatunek sięgnęliśmy, ciężko dotrwać do finału.
Sam punkt kulminacyjny również rozczarowuje. Może nie przez sam pomysł, raczej poprzez kulejące tempo i senną atmosferę całości. Miało być tak ładnie, okładkowa zachęta też sprzyjała dobremu nastawieniu, ale na dobrych zamiarach się skończyło. Ja czuję rozczarowanie, mam przed sobą zmarnowany (dobry) pomysł i w efekcie nie bardzo rozumiem popularność serii z doktorem Delawarem w roli głównej.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Barbara Engelking, Jacek Leociak – Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście


Nareszcie jest! Wydanie drugie, zmienione, poprawione i rozszerzone. Po latach oczekiwań w końcu się doczekałam. Przez ostatnie miesiące obserwacji aukcji internetowych traciłam nadzieję na posiadanie tej publikacji (zazwyczaj pojawiały się dwa egzemplarze, z czego jeden kosztował... dwa tysiące złotych, drugi kilkaset. Komentarz zbędny). Pięknie wydana książka, dodatkowo wzbogacona o drugi tom, który zawiera mapy (np. granice getta, urzędy, życie społeczne, powstanie, współczesny układ ulic, czy też mapa komunikacyjna getta).
Książka legenda, wspaniali autorzy, absolutna perła wydawnicza. Z wielką niecierpliwością zabieram się więc do lektury tej przekrojowej pracy obejmującej między innymi zagadnienia dotyczące życia społecznego i gospodarczego w getcie, działających tam instytucji i urzędów, życia artystycznego, akcji wysiedleńczych czy wreszcie walki powstańczej. Osobne miejsce zajmuje też fragment dotyczący przywracania pamięci o miejscach i czasach.
Bardzo potrzebna książka o widmach. Nie ma przecież ani Wielkiej Synagogi, ani kładki na Chłodnej, nie zachowały się żydowskie uliczki, przede wszystkim nie ma ich mieszkańców, zanikł, a właściwie zamilkł jidysz (na szczęście mamy jeszcze Centrum Kultury Jidysz przy Fundacji Shalom). Lektura tej książki to taka trochę podróż do zapomnianego, zburzonego świata, aż dziw, że istniał, aż dziw, że tak łatwo popadł w niepamięć, przerażające jak łatwo i szybko został unicestwiony. Dla mnie to nie tylko książka, ale też lekcja pokory, świadomości i pobudzenie do gorzkiej niestety refleksji. 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Marcin Wroński – Kino Venus [recenzja]


W retro kryminałach najmniejsze wrażenie robi na mnie zbrodnia i wszelkie z nią związane szykany. To, co najciekawsze, kryje się w warstwie obyczajowej, w przybliżaniu starej topografii miejsc, w języku, w kostiumach z epoki. Jeśli autor umie stworzyć sugestywny portret czasów, wówczas jego powrót do historii ma sens. Marcin Wroński proponuje Lublin z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Przenosimy się w lata 30., w dość ponure okoliczności czasów wielkiego kryzysu, przemieszczamy się między zaniedbanymi ulicami, odrapanymi kamienicami pełnymi biednych ludzi, ale też cwaniaków i zbrodniarzy. W bogatej galerii postaci są i policjanci, i sutenerzy, tanie dziwki, bogate i zepsute panny, uczciwi, ale cierpiący głód robotnicy i wiele innych.
Głównym bohaterem jest rysowany grubą kreską komisarz Zygmunt Maciejewski, oddelegowany przez wrogo nastawionego doń zwierzchnika do objęcia posterunku policji w biednym kwartale. Boryka się on z trupem młodej dziewczyny, poszukuje zaginionej bogatej Węgierki, trafia na trop handlu żywym towarem. Razem z tajniakami przemierzamy zakazane zaułki, odwiedzamy żydowskie rodziny, jakich było wówczas pełno w Lublinie (autor przemycił nawet twórczość mojego ulubieńca Mordechaja Gebirtiga, załącza też wiele jidyszowych wtrąceń), hoteliki, kina, ot, podróż w przeszłość.
Książka napisana jest szybkim językiem, bohaterowie dialogując niemal na siebie szczekają, niemal każdy ma na ustach ciętą ripostę, starodawny zwrot czy powiedzonko trącące myszką. Odnoszę wrażenie, że postaci rywalizują na słowa. Daje to wrażenie wspomnianej szybkości językowej, ale bywa też przeszkodą, pośród tych replikujących błyskotliwymi (lub dosadnymi) komentarzami bohaterów można się zmęczyć. Nie wpływa to jednak negatywnie na odbiór całości, gdyż realia uchwycone w powieści są na tyle ciekawe, że można przetrawić te goniące się riposty.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Harlan Coben – Zostań przy mnie [recenzja]


Z każdą kolejną książką tracę serce do Cobena. Kupił mnie serią o Bolitarze (choć powtarzalną, opartą wciąż i wciąż na tych samych scenariuszach, a jednak!). Z biegiem czasu albo mnie dopadło znudzenie jego twórczością, albo jego już nie trzyma się wena.
Najnowsza publikacja, Zostań przy mnie, to pełna tajemnic książka o tym, jak nawet odległa przeszłość potrafi wrócić, napędzić stracha i nieźle namieszać w życiu. Fabuła skupia się wokół trzech pozornie niemających ze sobą nic wspólnego osób: Megan, dobrze sytuowana gospodyni domowa z przedmieścia, która kryje swą burzliwą przeszłość przed rodziną. Ray, upadły, gardzący sobą fotoreporter, który nie może pozbierać się po wydarzeniach z przeszłości. Trzecia postać to detektyw Broome, który z uporem maniaka kilkanaście lat próbuje rozwikłać sprawę zaginięcia statecznego ojca rodziny. Wszyscy oni skrywają głęboko sekrety, które teraz mogą doszczętnie zmienić, ba! nawet zniszczyć ich życie. Z biegiem czasu odkrywamy mroczne elementy układanki, które zataczają coraz szersze kręgi, dotyczą kolejnych przestępstw, dotykają brudnych i morderczych rejonów rzeczywistości.
Trudno mi to jednoznacznie nazwać, może dlatego, że sprawa jest mocno ulotna. Rzecz w tym, że Coben zgubił szwung, brak mu tej iskry, jaka świeciła nad Bolitarową serią. Polot, lekkość, dystans, tego mu dziś brak (a takie cechy według mnie go reprezentowały). Każdy twórca ma oczywiście niezaprzeczalne, niezmywalne, nieodwołalne, fundamentalne (et cetera...) prawo do zmian stylistycznych, aczkolwiek nie każdemu odbiorcy takie żonglerki formą i charakterem odpowiadają. Mnie nie. Zostań przy mnie dla mnie znaczy mniej więcej tyle co idź i nie wracaj.

sobota, 20 kwietnia 2013

Katarzyna Bonda – Dziewiąta runa [recenzja]


Polskie kryminały wychodzące spod kobiecego pióra to dla mnie rzadkość. Z ciekawością sięgam więc po książkę Bondy. Co tu znajduję?
Prowincjonalny mały świat ludzi ze wschodu Polski, z Mielnika nad Bugiem, gdzie senną atmosferę społeczności, która wie o sobie niemal wszystko, skutecznie rozgania brutalne morderstwo. Ofiara to nowa mieszkanka zabytkowego dworku, znana z telewizji aktorka serialowa, Nina Frank. W sprawę zaangażowany zostaje (ku własnemu zdziwieniu) czołowy polski profiler, Hubert Meyer, borykający się z problemami osobistymi, wybitny specjalista, która trafia na miejsce zbrodni prosto z amerykańskiego szkolenia w Quantico...
Bardzo szybko wdraża się w śledztwo, odkrywa kolejne, coraz bardziej zaskakujące tajemnice denatki. Poznaje jej barwną przeszłość, śledząc zapiski w dzienniku internetowym, przeglądając ukryte pamiątki, co chwilę sięga po nową prawdę o aktorce. Jednocześnie odkrywa, że zabójca rozpoczął serię, teraz zagrożone są wszystkie okoliczne kobiety, narasta panika.
Dodatkowo w sprawę zaangażowane są nadludzkie moce, a ściślej mówiąc runy, których siła sprawcza jest tutaj totalna. Czy runiczny tatuaż Niny przypieczętował jej los?
Bonda bardzo sugestywnie opisuje prowincjonalny świat, jest on bardzo wciągający i prawdziwy. Dla mnie ma największy urok w całej książce. Wszechwiedząca postać kierownika posterunku, kreowanego trochę na szeryfa, małe problemy, zawiści, małomiasteczkowe niechęci, nadają powieści kolorytu. Sama sprawa Niny również zachęca do lektury. Dobre dialogi, spójna, mocna postać profilera dają solidną podstawę do ciekawej lektury. Powtarzam jednak, że dla mnie wygrywa tu portret prowincji, naprawdę żywo i plastycznie odmalowany.

sobota, 13 kwietnia 2013

Lynne Olson – Buntownicy [recenzja]


Już na początku lat trzydziestych XX wieku Winston Churchill ostrzegał rząd brytyjski przed rosnącym zagrożeniem ze strony Niemiec nazistowskich, jednak długo jego teorie nie miały sojuszników. Zwolenników toku jego myślenia policzyć można było na palcach jednej ręki. Książka przedstawia śmiałków, którzy mieli odwagę stanąć za niepokornym, butnym Churchillem, narażając się przy tym na ostracyzm towarzyski, czy problemy w swej rodzimej partii konserwatywnej. Jest to historia pewnych siebie młodych polityków, którzy zaangażowaniem i oddaniem doprowadzili Chamberlaina i jego łagodną politykę do dymisji.
Autorka rozbudowała warstwę fabularną, tak, że nasi bohaterowie nie są wyblakłymi postaciami historycznymi, ale ludźmi z krwi i kości, posiadający pasje, namiętności, ciekawe życiowe historie. Poprzez to działanie każdy niemal autor książek historycznych zjednuje sobie czytelnika, czyni historię łatwiejszą do przetrawienia (jeśli oczywiście ktoś ma z tym problem). Mamy więc zobrazowaną serię konwenansów w świecie politycznych wyższych sfer (np. sprawa związku pani Macmillan z Boothby'm, którzy to nigdy nie scementowali relacji w obawie przed ostracyzmem towarzyskim i partyjnym).
Lynne Olson rysuje sugestywne tło nastrojów społecznych na przestrzeni wojennych lat. Obrazowo ujmuje społeczeństwo brytyjskie w przededniu wojny, rzuca kilka scen rodzajowych z życia stolicy, interesująco odmalowuje charaktery poszczególnych mocodawców partyjnych, nie stroniąc od zakulisowych historii. Fascynujący obraz politycznego brytyjskiego Olimpu czasów II wojny światowej, obrany (zupełnie pozornie) w brytyjską flegmę, pod spodem skrzący się negatywnymi (najczęściej) odczuciami. Tradycyjna brytyjska kultura wyższa była w tym czasie towerem ściśle deficytowym, nawet posiadacze błękitnej krwi pełni byli niepohamowanej wrogości.
Bardzo ciekawe, z napięciem ujęte historie, jak chociażby opowieść dotycząca obrad Izby Gmin zaraz po wybuch wojny.
Inspirująca książka.

sobota, 6 kwietnia 2013

Bohumil Hrabal – Różowy kawaler [recenzja]


W notce wydawca informuje, że tom zawiera ostatnie listy do Kwiecieńki. Trudna jest to lektura. Wyłania się z niej Hrabal starzejący, samotny, przygnębiony, trawiony rozmaitymi bólami głowy, serca, skarżący się na artretyzm, przetrzymujący nieodpieczętowane epistoły od własnej lekarki. Listy te napisał w 1991 roku, gdy mieszkał w Kersku, otoczony swoimi ukochanymi kotami, które to (jak wspomniał) powstrzymywały go przed śmiercią.
Ta ostatnia korespondencja jest przygnębiająca: poszukiwania pękniętej obrączki (najważniejszej pamiątki po zmarłej żonie), stawianie pasjansa, przytaczanie rozmów z knajpy Pod złotym Tygrysem, ciągłe powroty do Pani Bovary, a także historia zawału, jaki przytrafił się po propozycji rzuconej mu przez pewnego Polaka, imieniem Franciszek...
Dużo pogodniej i łatwiej czyta się rozmowy, jakie następują w zbiorze zaraz po listach. Są to dialogi ze studentami z amerykańskiego Stanfordu, czy chociażby czechosłowackiej audycji radiowej. Tchną one dawnym Hrabalem, pełnym ironii, skrzącego dowcipem, podszytego sarkastycznym oglądem świata. W tych wypowiedziach zdradza wiele szczegółów dotyczących mentorów nauczycieli, komentuje wątki autobiograficzne we własnej twórczości. Bardzo ciekawa lektura.
Różowy kawaler to zbiór wnikliwych obserwacji, podlanych filozofią oraz refleksjami dotyczącymi kondycji społeczeństwa.
Najbardziej zapadające w pamięci zdanie z tego zbioru napisał jednak nie Hrabal, a T. S. Elliot w swojej Ziemi jałowej. Brzmi ono mniej więcej tak: Kwiecień jest najokrutniejszym ze wszystkich miesięcy. O mocy tego cytatu przekonujemy się na własnej skórze od jakiegoś czasu. Przyjemnej wiosny!

czwartek, 4 kwietnia 2013

Piotr Rowicki – Fatum [recenzja]


Zbiór dziesięciu opowiadań toczących się w dawnym Gdańsku (głównie XVII wiecznym, wspominani są i Jan III Sobieski, i Stanisław Leszczyński, a także przesławny gdańszczanin Jan Heweliusz). Krótkie fabuły zamykają się wokół zbrodni. Zawsze są one różnej maści, dotyczą innych sytuacji, rozmaitych stanów społecznych. I tak mamy zbrodnię w afekcie, w zazdrości, skrytobójcę, odwet, zemstę, morderczego skorpiona, morderstwo w obronie własnej i inne. Jak na dziesięć historii paleta śmierci jest przebogata, jednak nie straszy ona, nie przeraża, ubrana w kostium z epoki pozbawiona jest grozy, nie wywołuje lęku.
Warstwa fabularna, mocno skondensowana tutaj w króciutkich formach, nie pozwala na epickie rozwinięcie skrzydeł i bardziej natężone pochylenie się nad Gdańskiem, które to miasto jest faktycznym bohaterem każdej z historii. A szkoda. Poszczególne postaci przemierzają Długi Targ, Wyspę Spichrzów, ulicę Kramarską, słuchają dzwonów z bazyliki Panny Marii, spoglądają na Motławę.
Hołd oddany miastu w zasadzie zdaje egzamin, jeśli zechcemy patrzeć na książkę przez jego pryzmat. Skupienie zaś na samych historiach, jako zbrodniczych opowieściach, na mnie nie robi wrażenia, są one niepełne, nie funkcjonują bez gdańskiego tła. Tylko czy to zarzut czy komplement?

środa, 3 kwietnia 2013

Józef Wittlin – Sól ziemi [recenzja]


Wybucha I wojna światowa. Na Pokuciu, w ówczesnej Monarchii Austro – Węgierskiej poznajemy niejakiego Piotra Niewiadomskiego, tragarza, później dróżnika stacji Topory – Czernielica, który zostaje wcielony do armii. Wespół z innymi zmobilizowanymi zostaje przetransportowany w głąb Węgier do obozu przygotowawczego. Biedny prostaczek, analfabeta z końca świata rusza na wojnę w imieniu Jego Cesarskiej Mości, który w hierarchii ważności zajmuje u niego drugie miejsce, zaraz po Bogu. Mimo iż CK wojsko oraz nacisk na prostolinijność mogą przywodzić na myśl przygody Szwejka, to jednak nie jest to właściwy trop. Autor, który sam przez blisko dwa lata służył w Austro – Węgierskiej armii ubiera w fikcję literacką własne wspomnienia, dalekie od Haŝkowej stylistyki.
Pierwsze rozdziały to historia Piotra, ale też sugestywny obraz pustki, jaką zostawia po sobie wojna: w rodzinach, osadach, gdzie nikną ojcowie rodzin, synowie, skąd przed Moskalami uciekają Żydzi, szlachta. Obserwujemy kres epoki, jej uroku, czuć, że w zapomnienie idzie stary świat, pełen prostoty, przestrzegania kilku tylko podstawowych wartości, gdzie żyje się zgodnie z naturą, trochę tak sielsko. Wielka Wojna przyniosła koniec tego porządku. Jednakże, gdy porównamy ją z okrutną II wojną światową, i tak jawić się będzie dużo łagodniejszą.
W drodze na front Piotr musiał stawił czoła komisji poborowej, i tu pierwszy raz wojna zatarła podziały społeczne, w kolejce spotkał i Hucułów, i Żydów, i szlacheckich paniczów. Mieszanina stanów, języków (polski, ukraiński, jidysz, słowacki), strojów, religii. Bezradni, sterowani przez przełożonych, kornie zmienili się z wolnych ludzi w rytmicznie maszerujące czworoboki żołnierzy. Złożywszy przysięgę cesarzowi, ostatecznie przypieczętowali swój los i przystąpili do wojennego folwarku.
Sól ziemi to dobra książka, ciekawa nie tylko przez wspomniane doświadczenia zwykłych ludzi na wojennej poniewierce, ale także (a może przede wszystkim) poprzez zanikły obraz spokojnej prowincji i jej życia.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Dariusz Czaja – Gdzieś dalej, gdzie indziej [recenzja]


Nie lubię wchodzić w krytykanckie (tu w znaczeniu nieprzychylne) buty, ale w przypadku tej książki to jedyne dostępne mi wyjście. Gdzieś dalej, gdzie indziej to eseistyczna wyprawa tropem zapomnianych bohaterów i włoskich miejscowości, pozostających z dala od utartych turystycznych szlaków. Z wielką wrażliwością i wnikliwością dzieli się autor swoimi doświadczeniami z podróży. Tu nie ma miejsca na wypunktowanie zabytków, zwiedzonych miejsc, poznanych ciekawostek. Rzecz w doznaniu, uchwyceniu chwili, ocaleniu w słowach tego, co zaobserwowane. Czaja smakuje miejsca, sytuacje, zapada się w czasie. Subtelnymi, obrazowymi i pełnymi pasji sformułowaniami daje wyraz niezwykłości Apulii, który to region jest scenerią dla książki.
Częstokroć autor podąża śladami wcześniejszych zdobywców tych miejsc (np. A. Tarkowski, W. Herzog, P. Muratow, F. Fellini), przytacza cytaty z różnych dzieł, (m. in. XVI wieczny traktat o architekturze, Prowokacja S. Mrożka, fragment Narodzin tragedii), ale także komentuje XIX wieczną rycinę. Odnosi się do filmów, dokumentów, powieści. Na każdym kroku widać wielką erudycję i wysmakowanie autora. Jednakowoż nie dla mnie przemyślenia nad czyjąś twórczością, analizy zapisków i dzienników twórców. Wolę własne spojrzenie, refleksje nad działaniami i myślami wielkich. Transponowanie przeżyć zwyczajnie nudzi, naznaczone też jest jakimś osądem, nastawieniem, a ja wolę informacje z pierwszej ręki i własną opinię. Za dużo tu egzaltacji, doznań transcendentalnych. Autor przekracza granice zmysłów, prowokuje do odczuwania nie tylko wzrokiem, ale i słuchem, smakiem.
Naprawdę, nie sposób zarzucić tej książce jakichkolwiek braków formalnych, to naprawdę kawał literatury, aczkolwiek zupełnie nie w moim stylu, za ulotnie, za delikatnie.