Dopóki nie sięgnęłam po książkę, nie miałam pojęcia o istnieniu wyspy Pitcairn. Leży ona na Oceanie Spokojnym, najbliżej jej do Nowej Zelandii, politycznie przynależy do zamorskich kolonii Wielkiej Brytanii, więc władzę sprawuje królowa, która nie cieszy się wśród tubylców szczególnym poważaniem. Z historii i filmów wiedziałam o statku Bounty, który w końcu XVIII wieku (w wyniku buntu) trafił najpierw na Tahiti, z potem właśnie na (bezludną wówczas) wysepkę Pitcairn.
Dzisiejsi mieszkańcy szczycą się pochodzeniem od ówczesnych piratów, każdy napływowy mieszkaniec jest na straconej pozycji - nie może pochwalić się wyjątkowym historycznym pochodzeniem.
W zasadzie nawiązanie do tamtych okrutnych czasów ma uzasadnienie, gdy spojrzymy na kolejne historie przytaczane przez autora. Jest przerażająco, ponuro i niewiarygodnie.
Już sam fakt, że Wasilewski został przyjęty na wyspę jest wyjątkowy, ponieważ autochtoni ostro selekcjonują gości, odrzucając dziennikarzy i reportażystów, Autor podał się jednak za antropologa, dodatkowo wykazywał nadzwyczajne zainteresowanie technologią budowania tamtejszych łodzi, zyskał więc pozwolenie na pobyt. Prawdziwe motywy postępowania odkrywa przed nami opowiadając historię Veroniki, kobiety poznanej w Nowej Zelandii, dziewczyny z Pitcairn, która uciekła przed tamtejszą wspólnotą, swoją przeszłością i dramatycznymi wspomnieniami. Jak większość kobiet (wówczas dziewcząt, czasem ledwie trzynastoletnich) była gwałcona przez nieformalnych przywódców wyspy, zwanych Chłopcami. Żaden ojciec, brat, nawet matka nie upominał się o krzywdę córki, nikt nie pomścił dziewcząt. Dopiero proces z udziałem zewnętrznych władz ukazał ogrom procederu, wielość ofiar, ich tragiczne historie.
Czytając kolejne historie przytaczane przez ukrywających się pod pseudonimami mieszkańców odkrywamy, że wyspą rządzi terror, twarde reguły, skomplikowana sieć zależności, strach.
Zamknięta, samowystarczalna wspólnota, z zewnątrz wyglądająca na idealnie uporządkowany modelowy wręcz świat. Diabeł tkwi w szczegółach, mroczne rysy pojawiają się im mocniej zaczniemy się przypatrywać społeczności.
Patrzę na tę książkę z niepokojem, niedowierzaniem, zdumieniem. Teoretycznie świat pędzi naprzód, w praktyce okazuje się, że postęp muska jedynie niektóre społeczności i terytoria, pozostawiając ludzi prostym, atawistycznym wręcz odruchom. Po przeczytaniu tej książki poglądy wszystkich tych, którzy tęsknią za zorganizowanym, wspólnotowym życiem pewnie się zmienią.