Warszawa 2017
Wraca moda na stylizowane kryminały. Kryjcie się gdzie możecie...
Autorzy umyślili sobie, że akcję poprowadzą dwutorowo: poza wątkiem kryminalnym wspomogą się obyczajowym, szeroko opisującym perypetie życiowe niejakiego Jana Edigey - Koryckiego.
Ale po kolei.
Początek wieku, grudzień 1904 roku. Planty. Kraków. Na parkowej ławce zostają znalezione zwłoki młodej kobiety. Ślady wskazują na morderstwo, przy dziewczynie brak jednak dokumentów, które pozwoliłyby na jej identyfikację. Śledczy poszukują śladów, w mieście zaś dochodzi do kolejnej zbrodni. Czy w Krakowie grasuje seryjny morderca?
Fragmenty opisujące ich starania oraz sam proces poszukiwania mordercy są tłem dla przydługich, męczących opisów historii życia Jana Koryckiego, marynarza, krakusa, który niegdyś (w wyniku błędów młodości) musiał w popłochu opuścić miasto. Tułając się po świecie, zmieniając bandery, Korycki, niczym bohater romantyczny szuka zapomnienia i ukojenia. Kiedy otrzymuje wiadomość o śmierci matki, niezwłocznie wraca do Krakowa, gdzie wpada w sam środek kryminalnej intrygi.
Niuanse dotyczące wyborów życiowych Koryckiego, próby oddania ducha tamtej epoki, wtłoczenie do książki elementów kojarzących się z Belle époque są nieznośne. Wysiłek włożony w stylizowanie (choć i tak umiarkowane) języka dialogów i opisów przynosi mierny skutek - trąci malizną, jest boleśnie sztuczny, drewniany.
Sama fabuła przeciągana i spowalniana perypetiami głównego bohatera powoduje, że w głowie rodzi mi się pytanie o tzw. kuchnię twórców książki - czy jeden był odpowiedzialny za intrygę kryminalną, a drugi cały ocean wątku obyczajowego, czy może wspólnie montowali tę chybotliwą konstrukcję?
Autorzy umyślili sobie, że akcję poprowadzą dwutorowo: poza wątkiem kryminalnym wspomogą się obyczajowym, szeroko opisującym perypetie życiowe niejakiego Jana Edigey - Koryckiego.
Ale po kolei.
Początek wieku, grudzień 1904 roku. Planty. Kraków. Na parkowej ławce zostają znalezione zwłoki młodej kobiety. Ślady wskazują na morderstwo, przy dziewczynie brak jednak dokumentów, które pozwoliłyby na jej identyfikację. Śledczy poszukują śladów, w mieście zaś dochodzi do kolejnej zbrodni. Czy w Krakowie grasuje seryjny morderca?
Fragmenty opisujące ich starania oraz sam proces poszukiwania mordercy są tłem dla przydługich, męczących opisów historii życia Jana Koryckiego, marynarza, krakusa, który niegdyś (w wyniku błędów młodości) musiał w popłochu opuścić miasto. Tułając się po świecie, zmieniając bandery, Korycki, niczym bohater romantyczny szuka zapomnienia i ukojenia. Kiedy otrzymuje wiadomość o śmierci matki, niezwłocznie wraca do Krakowa, gdzie wpada w sam środek kryminalnej intrygi.
Niuanse dotyczące wyborów życiowych Koryckiego, próby oddania ducha tamtej epoki, wtłoczenie do książki elementów kojarzących się z Belle époque są nieznośne. Wysiłek włożony w stylizowanie (choć i tak umiarkowane) języka dialogów i opisów przynosi mierny skutek - trąci malizną, jest boleśnie sztuczny, drewniany.
Sama fabuła przeciągana i spowalniana perypetiami głównego bohatera powoduje, że w głowie rodzi mi się pytanie o tzw. kuchnię twórców książki - czy jeden był odpowiedzialny za intrygę kryminalną, a drugi cały ocean wątku obyczajowego, czy może wspólnie montowali tę chybotliwą konstrukcję?
Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: