czwartek, 30 kwietnia 2015

Jørn Lier Horst – Psy gończe [recenzja]

Dawno nie czytałam tak interesującej powieści kryminalnej. Właśnie skończyłam ostatni zdanie i wciąż jestem poruszona. Lubię ten stan, nie zdarza mi się on często, tym bardziej doceniam pomysł i fabułę książki, która dostarczyła mi wiele emocji.
Nie jest to pierwsza powieść autora, z którą miałam do czynienia (recenzja Jaskiniowca), jednak Psy gończe wydają mi się książką lepszą, dojrzalszą, z mocniejszą i bardziej esencjonalną intrygą. 
Główny bohaterem pozostaje tu znany z poprzedniego tomu Wisting, doświadczony policjant, który tym razem musi zmierzyć się ze sprawą sprzed kilkunastu lat. Na światło dzienne wychodzą pewne nieścisłości, jakie miały miejsce przy śledztwie dotyczącym zaginięcia i śmierci nastolatki. Oficerem prowadzącym był wówczas Wisting, który teraz postawiony jest do odpowiedzialności za fabrykowanie dowodów w sprawie. 
Zawieszony w czynnościach służbowych, postanawia na własną rękę odkryć na nowo prawdę o tamtym śledztwie, tak, by móc oczyścić się z zarzutów.
Pomaga mu, jak zwykle, córka Line, która jest dziennikarką śledczą w miejscowym dzienniku. Wspólnymi siłami docierają do kolejnych interesujących wniosków. Choć tak naprawdę najcenniejszą wskazówkę otrzymuje Wisting od człowieka, po którym w żadnym razie nie spodziewał się podpowiedzi...
Sprawy komplikują się w momencie, gdy dochodzi do zaginięcia kolejnej nastolatki, zarówno nasz bohater, jak i jego córka zaczynają dostrzegać pewne niepokojące analogie między sprawami. Czy wygrają wyścig z czasem?
Horst znakomicie dawkuje tempo, powoduje, że czytelnik z narastającym napięciem odwraca kolejne strony książek, chcąc więcej i więcej. Ciekawie zarysowane postaci ojca i córki są dobrą kanwą dla akcji, darzymy ich sympatią, wspieramy w działaniach, dopingujemy, martwimy się, gdy popadają w kłopoty. Identyfikujemy się z nimi przez co czytanie wyzwala emocje: strach, radość, niepewność. 
Ciekawe rozwiązania poszczególnych wątków, dobrze zarysowane tło, jak i epizodyczne postaci, powodują, że Psy gończe są książką niemal kompletną, co jest nie lada sztuką. 



Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:







niedziela, 26 kwietnia 2015

Shannon McKenna Schmidt, Joni Rendon - Sekretne życie pisarzy [recenzja]

Mam nadzieję, że dla wielu osób ta książka nie będzie zaskoczeniem, raczej przypomnieniem wiadomości, które zdobywali w szkole. Z całą pewnością pewne informacje mogą szokować, inne gorszyć, co tylko pozwala na ludzkie, zwyczaje spojrzenie na literatów. Mieli oni takie same potrzeby (czasem bardziej jaskrawe) jak my, dziesiątki wątpliwości i problemów, w tym wielokrotnie te najbardziej skomplikowane, bo natury miłosnej.
W historii literatury aż skrzy się od skandali miłosnych. Jest opowieść o Karen Blixen, zdradzanej przez męża, zarażonej przez niego syfilisem, która nie chciała jednak rozwodu, z umiłowania.... tytułu baronowej.
Inaczej wygląda historia małżeństwa i miłosnych perypetii Oscara Wilde'a, a także wiecznego kawalera Gustava Flauberta, który znalazł jednak kobietę, która posłużyła mu za wzór pani Bovary....
Autorki w bardzo współczesny, lekki sposób piszą o dawnych i bliższych nam literatach. W obrazowy, sugestywny sposób przybliżają szczegóły z życia Aghaty Christie, Arthura Millera czy Ernesta Hemingwaya. Wielokrotnie ich prywatne życiorysy mogłoby posłużyć za scenariusz wartkiej, zwrotnej i mocnej opowieści, która balansowałaby na granicy przyzwoitości, a często by ją przekraczała.
Zdrady, orgie, uwodzenie młodszych, skandale, problemy finansowe i bajeczne podróże, można by długo wymieniać, ale nie chcę odbierać nikomu przyjemności samodzielnego poznawania tych wyjątkowych biografii.
Krótkie, esencjonalne opowieści o ludziach, którzy potrafili zaskakiwać nie tylko swoją twórczością, ale przede wszystkim burzliwym życiem. Zajrzyjmy zatem za kulisy wielkich powieści, dowiedzmy się czegoś o ich genezie, emocje gwarantowane.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:






sobota, 25 kwietnia 2015

Hanna Krall - Na wschód od Arbatu [recenzja]

W przedmowie do książki Mariusz Szczygieł powiedział niemal wszystko co trzeba o tym zbiorze powiedzieć. 
Dla mnie zostaje tylko kilka refleksji, które w żadnym razie nie sięgną Szczygłowych szczytów, ale w jakimś stopniu oddadzą to, co czuję.
Na wschód od Arbatu to wznowiony po kilku dziesiątkach lat zbiór reportaży, które powstały w latach 70. w ZSRR. Czyta się to jak powieść klucz. Panująca wówczas cenzura bez skrupułów i zwracania uwagi na walory artystyczne książek, cięła wszelkie niepokojące fragmenty, byleby tylko nie kalały państwa sowieckiego i jego włodarzy. Hanna Krall z właściwą sobie zręcznością i swobodą w operowaniu metaforami, przemyciła prawdę o Rosji Radzieckiej, nie obawiając się o działania cenzorskie. Już pierwszy reportaż jest pokazową próbką jej umiejętności. Pisze ona o tym, jak trudno dostać się do syberyjskiej Wierszyny, wioski założonej w początkach XX wieku przez polskich emigrantów. Relacjonuje, że autobusy jeżdżą do tej miejscowości codziennie, za wyjątkiem dni deszczowych, błotnistych, pełnych zasp (czytaj: niemal nigdy). Nie wspomina o rzezi, jaką zgotowali tam Polakom Rosjanie. W latach 30. NKWD zabiło tam niemal całą naszą emigrację, jednak słowa mieszkańców, ich nietypowe zachowania, wskazują na pewne napięcie, niedomówienia, coś wciąż wisi w powietrzu.
Każda kolejna opowieść ma drugie dno, bardzo głęboko ukryte. I tak artykuł o szachistach można odczytywać jako zatracanie się w grze, by choć tam poczuć wolność i samostanowienie o sobie, Czytanie tej książki jest jak rozwiązywanie łamigłówki. Autorka żongluje słowami tak, by przekazać prawdę czytelnikowi, omijając jednocześnie urząd cenzora. Ta swoista zabawa w kotka i myszkę ma zupełnie inne oddźwięk dziś, niż te 40 lat temu. Reporterski styl autorki nadal fascynuje i wyzwala szacunek i podziw, same zaś historie powoduję zdumienie i niedowierzanie.
Potrzeba czasu i wiedzy, by odkryć wszystkie zawoalowane prawdy, które autorka chciała przekazać czytelnikom. Potrzeba wrażliwości i empatii, by zrozumieć ówczesne położenie zarówno pisarki, jak i jej bohaterów. Na koniec zaś, potrzeba szacunku i pewnej znajomości historii, by docenić dokonania autorki.
Książka, którą należy przeczytać.

środa, 22 kwietnia 2015

Witold Szabłowski - Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji [recenzja]

Jak dobrze, że powstają takie książki! Mocne, soczyste, pełne sprzeczności, opisujące świat zastany, nieubarwiony, ale opowiedziany z perspektywy obserwatora, którego największą zaletą jest to, że umie słuchać.
Turcja kojarzy się raczej z tanimi kurortami, cieśniną Bosfor i intrygującym położeniem geograficznym. Mało kto zna ją naprawdę, mało kto zainteresował się mentalnością i turecką duszą.
Szabłowski pokazuje jak różnorodna, wielokulturowa, wielowymiarowa jest Turcja. Z jednej strony goniąca Europę, walcząca o wejście do Unii Europejskiej, z drugiej zaś pełna muzułmanów, tradycjonalistów, którzy kamienują kobiety, które straciły honor. Opowieści Szabłowskiego dla nas, ludzi wychowanych w zupełnie innej kulturze mogą być uderzające. 
Porusza rozdział o prostytucji, która nie dość, że jest tam legalna, to (paradoksalnie) wyszydzana i piętnująca. Okrutne są opowieści kobiet, którym udało się zerwać, uciec przed mocodawcami. Jednocześnie zadziwiające jest to, że obie rozmówczynie Szabłowskiego... startowały w wyborach do parlamentu....
Równie ciekawa jest historia Atatürka, pierwszego prezydenta Republiki Tureckiej, którego portrety do dziś zdobią niemal każde miejsce publiczne. Zastanawia opowieść o Alim Ağcy, a także o niepojętych zabójstwach honorowych, które stały się niemal plagę wśród rodzin tradycyjnych. 
Czyta się te historie jednym tchem, reportaże są tak różne, tak pełne sprzeczności, jak sama Turcja. Choć niektóre z przytoczonych opowieści wstrząsają, zdumiewają, są kulturowo tak odległe, to jednak pociągają i formą i treścią i samą atmosferą.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Harlan Coben - Tęsknię za tobą [recenzja]

Coben nadal w formie. Mimo upływu lat, i więcej niż marnej przygody z trylogią o Mickey'ju Bolitarze, wciąż potrafi on zaintrygować czytelnika. 
Tęsknię za tobą to książka przestroga, bicie na alarm i zwrócenie uwagi na wirtualne niebezpieczeństwa. 
Nowojorska policjantka, Kat Donovan otrzymuje od swej przyjaciółki roczny abonament na portalu randkowym. Znajduje tam swoją dawną miłość, Jeffa, który swego czasu złamał jej serce. W tym samym czasie zgłasza się do niej nastoletni chłopak, Brandon, który podejrzewa, że jego matka została uprowadzona przez... poznanego na randkowym portalu mężczyznę. Tylko Kat wierzy chłopakowi,  tylko ona postanawia pomóc mu odkryć prawdę. W tym samym czasie nasza dzielna policjantka dowiaduje się też, że w więzieniu umiera morderca jej ojca. Po raz ostatni chce spojrzeć mu w twarz i dowiedzieć się, dlaczego to zrobił. Efekt rozmowy będzie zaskakujący...
Coben jak zwykle bardzo zręcznie operuje fabułą, stopniowo podkręca atmosferę, buduje napięcie, wyzwala ciekawość u czytelnika.
Wątki pozornie niepowiązane znajdują wspólny mianownik, bohaterowie co i rusz doświadczają nowych ekscytujących i niebezpiecznych przygód, dając tym samym pole dla pisarskiej wyobraźni.
Akcja wcale nie zwalnia, autor cały czas trzyma nas w napięciu, a jego pomysły fabularne idealnie nadają się na scenariusz filmowy. Szybka, mocna książka, która pozwala na łatwą i przyjemną lekturę.

sobota, 18 kwietnia 2015

Karl Ove Knausgård - Moja walka. Księga 1 [recenzja]

Gdy tylko napiszę kilka słów o tej książce, zaraz je kasuję, żadne słowa nie wydają się właściwe, nie są na miejscu. Męczy mnie brak trafności, nie umiem ubrać w słowa myśli, które gorączkowo kłębią się w mojej głowie. Paskudne uczucie niemocy. 
Jedno wiem na pewno - irytują mnie porównania, które sugerują, że oto nastąpił nam nowy Proust. Jest to tak trywialne i marne, że aż szkoda słów. Porównania sprawdziły się dotąd jedynie u Thomasa Bernharda w Wycince, świetnie zresztą zainscenizowanej przez Krystiana Lupę, z porywającym, magnetycznym, niezrównanym Janem Fryczem! (To była teatralna uczta!). Wracając do tematu...
Knausgård nie zna tabu, nie ma żadnych świętości. Wziął na warsztat własne życie  bez skrupułów obszedł się zarówno ze sobą, jak ze swoimi bliskimi. Nie lubię oczywistości, nie znoszę, gdy nie ma tajemnicy, gdy historia odarta jest z niedopowiedzeń, domysłów, nie daje to pola wyobraźni. Czytając Moją walkę miałam wrażenie, że zaglądam ludziom do domu przez okno, choć może trafniejszym określeniem będzie podsłuchiwanie przez ścianę, czy podglądanie przez dziurkę od klucza. Obie czynności mocno nadwyrężające i niewygodne. Jednak przeczytałam całą powieść, pewnie przez wrodzone wścibstwo i ciekawość. Zawsze fascynowało mnie jak niektórzy ludzie potrafią godzinami mówić o niczym (w tym przypadku pisać o niczym), skąd w nich tyle dobrej woli, chęci do dobierania zwrotów, rozwlekania czegoś, co można wyrazić w kilku słowach. Zdumiewające i godne podziwu, ja tak nie potrafię.
Autor mnie przeraża. Nie chodzi tylko o jego okładkową dynamiczną twarz i niepokojącą fizys, ale przede wszystkim ze względu na to co drzemie w jego umyśle. Pisze o swoich bliskich (tutaj często o ojcu) jakby byli jego wrogami, obcymi ludźmi. Niektóre z jego stanowisk, refleksji przywodziły mi na myśl socjopatów, mizantropów i innych nieprzystosowanych i niebezpiecznych. W zasadzie boję się Knausgårda, choć nie jest nieprzewidywalny, ni agresywny, czy kompulsywny. Jego zimna ocena środowiska, odwaga by pokazać jak śmierć ojca może być ulgą i wytchnieniem, powoduje u mnie wycofanie.
Nie chodzi o szokowanie czytelnika, bo mnie nie zszokował, raczej przerażał tok myśli, życiowa postawa. Choć autor opisuje jedynie swoje refleksje i odczucia, to i tak zatrważa. Jak okazać sympatię mężczyźnie, który przyjechał w rodzinne strony zorganizować pogrzeb ojca, w mieście pozostawił żonę w mocno zaawansowanej ciąży, a stojąc w kolejce w sklepie myśli o seksie z ekspedientką?
I choć odżegnuję się od dulszczyzny, to za moment zabrzmię jak jej flagowa przedstawicielka: gdy autor pisze o tym co zastał w domu zamieszkiwanym przed śmiercią przez ojca, funduje czytelnikom mocno naturalistyczne opisy zniszczonych pomieszczeń pełnych ekskrementów. Znów czuję się jakbym podsłuchiwała, a wcale nie jest mi w tej roli wygodnie, ni godnie. Nie umiem zapomnieć, że to autobiografia, zdaje się, że dość ścisła... Może gdyby okazało się, że to wytwór pisarskiej wyobraźni wcale nie zawracałabym sobie głowy takimi myślami, tylko chwaliła styl i kompozycję, które niewątpliwie zdradzają uzdolnienia i literackie zacięcie. Czekam na moment, gdy przestanie to być dla mnie problemem.
A tak, zamiast chwalić, trwożę się tym, co siedzi w głowie Kanusgårda.

piątek, 10 kwietnia 2015

Nadźib Mahfuz - Chan al - Chalili [recenzja]

Od dawna miałam ochotę przeczytać książkę, która silnie kojarzy się z egzotyką, jest daleka od twórczości autorów naszej strefy klimatycznej, a przy tym tajemnicza, nieodgadniona, odległa.
Chan al - Chalili przyszła w samą porę. Mamy oto do czynienia z święta dzielnica Kairu, starą, pełną maleńkich uliczek, z najsławniejszym bodaj sukiem, tajemnych malutkich sklepików. Jest rok 1941. II wojna światowa zaczyna zaglądać również na północ Afryki. Przerażeni nalotami mieszkańcy miasta wierzą, że bombowce nie ośmielą się naruszyć świętej dzielnicy pełnej meczetów, stąd wiele osób porzuciło swoje stare mieszkania, przeprowadzając się do Chan al - Chalili. Jednymi z wielu jest rodzina Ahmeda Akifa, pomniejszego urzędnika ministerialnego. zgorzkniałego starego kawalera, który porzucił swe marzenia i naukowe plany, gdy jego ojciec zmuszony został do przejścia na wcześniejszą emeryturę. Ahmed został wówczas zobowiązany do utrzymywania rodziny, zapewnienia wykształcenia młodszemu bratu.
Jego życie zmienia się wraz z przeprowadzką. Zakochuje się w sąsiadce z naprzeciwka, zyskuje ciekawych znajomych, bierze udział w interesujących dyskusjach. Wbrew czasom i historii jego życie nabiera rumieńców, daje nadzieję na lepsze jutro. Do czasu.
Autor w oszczędny, ale bardzo esencjonalny sposób przedstawia historię rodziny, pokazuje Kair czasów II wojny, małe kawiarnie i sklepiki świętej dzielnicy, dając obraz tamtych czasów i obyczajów. Niezwykła lekcja. Spokojna, ale nęcąca historia, która przez powściągliwy język jest osobliwa, wyjątkowa. Nie ma tu zbędnych słów, co jest niezwykle cenne i coraz rzadsze u literatów. Chodzi nie tylko o egzotyczne miejsca, potrawy, zwyczaje i tradycje (ciekawe ustępy o obchodzeniu ramadanu, lokalnych potrawach, sąsiedzkich zwyczajach), ale przede wszystkim o uniwersalizm losów.
Biedny, nieatrakcyjny, zgorzkniały, pozbawiony talentów mężczyzna zmienia swoje życie pod wpływem przeprowadzki. Nie tylko zmienia swój styl ubierania, zaczyna o siebie dbać, ale także otwiera się na innych, rozkwita towarzysko. Jak potoczy się jego los, czy pisane mu szczęście?


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: