środa, 24 kwietnia 2024

Mieczysław Gorzka - Krwawnica [recenzja]

 

Wydawnictwo Skarpa Warszawska

Warszawa 2022


Thriller nie potrzebuje nadmiaru środków stylistycznych, w zasadzie byłyby one przeszkodą i czynnikiem odbierającym autentyczność, spłycającym atmosferę. Gorzka ma w swym stylu konieczną thrillerom chropowatość, prostotę i rozważność. To duży plus.

Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Autora, stąd też brak możliwości porównania działań fabularnych z innymi wytworami. Ten jest, hm, dość specyficzny. Wydaje mi się, że pomysł Autora, skądinąd intrygujący, spalił na panewce w drodze do finału. 

Zaczyna się dobrze: emerytowany policjant, Rafał Dzikowski przeprowadza się wraz z żoną Weroniką na wieś, nad jezioro, które było dla niego wspomnieniem dzieciństwa. Mają tu zacząć nowe, spokoje życie. Niestety, ktoś pisze im na elewacji słowo "krwawnica", później robotnicy odkrywają zwłoki, a historia nadal ma sens i dobrze zawiązuje akcję. Jest ciekawie, wciągająco, czytelnik czeka na ciąg dalszy i finał.

Później już jest gorzej, ale wciąż nie na tyle, by rezygnować z lektury: policjant musi wrócić do przeszłości, żona też, pojawia się żony przyjaciółka, wcale tajemnicza,  jest bliska rodzina, kłopoty z weną, z pracą, z nową społecznością. Bardzo gęstnieje liczba problemów, a do tego pojawiają się przemyślania związane z koronawirusem, mocno zgrzytające w zębach. 

I robi się coraz niedorzeczniej. Niektóre wątki są niepotrzebne, inne wspomniane i zapomniane, a już tłumaczenia fragmentów intrygi (rzecz jasna bez spoilerowania) są mierne. 


niedziela, 21 kwietnia 2024

Anna Mieszczanek - Przedwojenni. Zawsze był jakiś dwór. Historie ziemian [recenzja]


 Wydawnictwo Muza

Warszawa 2020


Osobliwe uczucie - podpisy pod zdjęciami są bardziej interesujące aniżeli sama treść książki. W czym tkwi sekret? Wzmiankowane podpisy są faktami pozbawionymi ładunku emocjonalnego, ot, zwyczajnie, opisują: kto lub co lub gdzie. Bardzo często te fotografie są niezwykle interesujące, gdyż uwieczniają nieistniejące już przykłady architektury, wnętrz, scenki rodzajowe, portrety, fotoreportaże. Kopalnia wiedzy. To wielki plus tej publikacji. Niestety, jedyny.

Jak widnieje w notce biograficznej Anna Mieszczanek to dziennikarka i redaktorka. Tutaj, bez dwóch zdań, odrzuciła Ona etos dziennikarski i jego fragmenty związane z bezstronnością na rzecz namolnego, powtarzalnego i irytującego wypowiadania własnych poglądów na ziemiańską historię. Rzecz w tym, że Autorka ubolewa nad dziejową krzywdą, związaną z odbieraniem majątków, zawieruchą wojenną i reformą rolną. Co i rusz podkreśla jak bardzo to zmieniło/zniszczyło/zakończyło sielskie i pełne wyższej kultury życie ziemian. Aż dziw, że książka ta ujrzała światło dzienne, że też Muza zdecydowała się wydać ten subiektywny i dość jednak tendencyjny potok słów.

A szkoda, że przybrał taką właśnie formę. Sam zamiar (i wspomniany wcześniej materiał fotograficzny) był dobrym przyczynkiem do zwrócenia uwagi na niebagatelną rolę ziemiaństwa, na ich ogromny wkład w rozwój wszystkich przecież gałęzi życia społecznego, gospodarczego, politycznego czy kulturalnego w Polsce. 

Ten brak obiektywizmu rujnuje sens całości. Szkoda.

wtorek, 16 kwietnia 2024

Tomasz Różycki - Złodzieje żarówek [recenzja]

 

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2023


Na początku zachwycił mnie język; giętki i pełen ornamentów. Później ucieszył mnie powrót do czasów słusznie minionych - gdy Autor przeprowadza czytelników przez komunistyczne wspomnienia od ogonków kolejek, po braki na półkach. A finalnie wszystko to bardzo mnie zmęczyło, gdyż odkryłam, że za formą i nastrojem nic właściwie nie stoi. Ma być onirycznie, surrealistycznie, i momentami można wpaść w pułapkę takiego myślenia, jednak po chwili okazuje się, że tak mocno trzymał się Autor kostiumu i konstrukcji formalnej, że zabrakło fabuły, treści, esencji. Strojne opakowaniu kryjące ubóstwo znaczeń. Tak to widzę, tak to czuję.

Muszę też przyczepić się do nieznośnej maniery tłumaczenia niektórych słów, a jeszcze bardziej irytujące były nazwiska sąsiadów, które jak żywo wyciągnięte są ze szlacheckich annałów i książek dotycząćych historii kultury i sztuki. Jeśli to miało być zabawne lub błyskotliwe - nie wyszło. Sromotna porażka ocierająca się o żałość.

Poszukiwanie młynka do kawy, koniecznego do zmielenia tych kilku garści, jakie udało się wystać w kolejce, jest przyczynkiem do całej fabuły. Fabuły, która kluczy i popada w dygresje, łączy bogów i śmiertelników, snuje rozważania dotyczące blokowych zsypów i sposobów na ratowanie przed kradzieżami współdzielonych żarówek. Same te wspomnienia są w pewnym stopniu urokliwe i przywracające niektóre składowe PRL-owskiego żywota. Dla kogo to będzie czytelne, kto się tym zachwyci? Tak jak w pierwszym akapicie - strojne opakowanie kryjące siermiężność treści. Takie rozczarowanie!


środa, 10 kwietnia 2024

Charles Reznikoff - Muzykant [recenzja]

 

Przekład: Piotr Sommer i Marcin Szuster

Wydawnictwo: WBPiCAK

Poznań 2023


Świetna szata graficzna, fonty i układ tekstu - znakomita robota! Dla mnie ta strona obcowania z książką jest znacząca, dlatego tak cieszy rosnąca świadomość wydawców i zwrócenie ich uwagi na prezentację całości. 

Przechodząc do treści: niezwykła ta opowieść rozpędza się i zwalnia, rozmienia na drobne i kluczy pod postacią małych, oderwanych od całości epizodów, które tak naprawdę są konieczne, choć tak osobne. Brzmi to wszystko jak opinia wariata, ale prawdziwie też oddaje nastrój, koloryt i ton w jakim napisany jest "Muzykant". Te przejścia, tak zwalniające tempo i wydłużające czas opowieści są niezwykłymi niuansami, przyprawą, która nadaje tej właśnie literackiej potrawie charakter i niepowtarzalny smak. Małe te historyjki traktuję jako komentarz do fabuły głównej i, niejako, obserwacje będące podsumowanie czy odniesieniem się Autora do wątków wiodących. To wspaniały zabieg, ponieważ, nie mówiąc wprost, mówi dużo więcej niż w sposób bezpośredni. Najlepsze jest to, że wkręty fabularne dotyczą zwykłych ludzi i sytuacji: często biednych, przegranych, innym zaś razem żałosnych czy budzących wstręt. 

Naszymi bohaterami są nieprzedstawiony z imienia narrator oraz Jude Dalsimer - kompozytor, który próbuje swoich sił w przemyśle filmowym w Hollywood. Dzięki temu pierwszemu mamy możliwość poznawania i doświadczania kolejnych porażek tego drugiego: pisanie niemiłej uchu muzyki, pisanie muzyki do filmów wycofanych z produkcji, czy też tworzenie muzyki do dzieł, które nie wyszły poza zarys scenariusza. Życie muzyka usłane jest cierniami, szczególnie w fabryce snów. Narrator - komiwojażer podróżujący po USA co i rusz odwiedza Jude'a, wówczas razem spacerują, piją kawę w kawiarni i obserwują ludzi i ich zachowania. Przez to mamy swój czytelniczy udział w ich spostrzeżeniach: widzimy ksenofobię, rosnący antysemitym, niechęć do różnych grup społecznych i etnicznych, ale też pokazują nam miejskie życie i degrengoladę społeczeństwa (zarówno tego biednego, obserwowanego podczas spacerów, jak i tego z wyższej klasy średniej, reprezentowanego przez bywalców branżowych bankietów).

Bardzo to pouczająca, intrygująca i dobrze napisana historia, która wymaga jednak skupienia i refleksji, pewnych dociekań, ale też wytrwałości w towarzyszeniu bohaterom.

poniedziałek, 1 kwietnia 2024

Jacqueline Harpman - Ja, która nie poznałam mężczyzn [recenzja]

Przekład: Katarzyna Marczewska

Wydawnictwo ArtRage

Warszawa 2024


39 kobiet i nastoletnia dziewczyna, narratorka tej opowieści są zamknięte w piwnicy w klatce. Pilnowane przez cały czas przez strażników, którzy nie odzywają się ani słowem, nie pozwalają im niemal na nic. 

Pozbawione elementarnej choć prywatności (jak choćby  te związane z potrzebami fizjologicznymi, które załatwiane są na oczach pozostałych współwięźniarek), nie mogą mieć ze sobą kontaktów fizycznych (zakazany jest dotyk, nawet w przypadku małych dzieci), nie ma też pozwolenia na brak snu. Nieposłuszeństwo karane jest batem, świszczącym uporczywie nad uchem. Bezsenność karana jest tabletkami. 

Bohaterka tej opowieści trafia do lochu jako niemowlę, to właśnie poprzez jej rośnięcie kobiety z celi oceniają, że ich niewola trwa więcej niż 12 lat, bo na tyle wygląda dziewczyna. Niewiele pamiętają ze swoich poprzednich żyć, nie dzielą się wspomnieniami, bo nie wolno, ale też nie wywiązały się między nimi większe relacje. Są otępiałe, zgnębione, pełne niemocy.

Pewnego dnia w piwnicy rozlega się dźwięk syreny, strażnicy natychmiast opuszczają więzienie. Szczęśliwie zostawiając klucz, który uwalnia kobiety. Prym w odwadze i chęci wydostania się z piwnicy wiedzie najmłodsza. Co jednak czeka je za drzwiami więzienia, czy świat jeszcze istnieje, czy istnieje cywilizacja? Jak poradzić sobie po tylu latach zamknięcia, odosobnienia i ubezwłasnowolnienia?

Wszystkie te fragmenty, które związane były z więzieniem, traktowaniem kobiet przez strażników odczytuję bardzo jednoznacznie jako nawiązanie do historii, a w szczególności do osobistych doświadczeń Autorki, której najbliższa rodzina uciekając z Belgii przed antysemityzmem II wojnę spędziła w Casablance. Dalsza część zginęła w czasie Shoah. Wszystkie te więzienne opowieści zestawiam z historiami obozowymi, z Zagładą Żydów, z losem, jaki stał się udziałem większości rodziny Harpman. To najbardziej jaskrawe i pierwsze skojarzenie, które jest bezpośrednie i dość jednak oczywiste.

Kolejne przemyślenia dotyczące tej bardzo mocnej i poruszającej dystopii oscylują wokół kondycji społeczeństw, granic człowieczeństwa, możliwości przeżycia i życia w ogóle, a także tego jak trauma, nieszczęście i brak wolności mogą wpłynąć na wolę życia i walkę o nie. Elektryzująca, wstrząsająca lektura.

PS Jak zwykle znakomita szata graficzna!

sobota, 30 marca 2024

Breece D'J Pancake - Trylobity [recenzja]

 

Przekład: Maciej Świerkocki

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2024


Chropowatość, zafascynowanie, upadek i cierpienie - to pierwsze skojarzenia związane z tym zbiorem. 

Biedna, niewykształcona, ciężko pracująca amerykańska prowincja pije, bije, przegrywa w niemal każdej, a może nawet każdej dziedzinie życia. Ktoś miał dostać stypendium, ktoś chciał uciec do Chicago, ktoś miał trafić na dobrą rodzinę zastępczą. Miał, miało, miała, mógł, mogła, mogło. 

Postaci Pancake'a to chyba jednak nie są postaci - to prawdziwi ludzie, wyłaniający się na chwilę z kart opowiadań, po to, by przez chwilę się poskarżyć czy pokazać fragment siebie, a zaraz potem wrócić do uwikłanych, trudnych, naznaczonych ciężką pracą/uzależnieniami/pechem bytów. 

Górnicy, ich kochanki gardzące ograniczonym, nudnym życiem jakie wiodą. Pierwszy oficer z holownika szukający bliskości choć w sylwestrową noc (znajduje ją w ramionach 14-latki). Seryjny zabójca, który próbuje usprawiedliwiać się wojenną przeszłością i traumą (niejedną) jaka była jego udziałem. 

Cała galeria charakterów utrzymanych w ciemnych odcieniach szarości. Ponura banda. Od bezpłodnej dziewczyny spętanej kazirodczym uczuciem do brata po opiekę jedynaka nad zniedołężniałymi rodzicami. Nie ma nadziei, nie ma oddechu, jest skazanie na życie. Znojne, trudne, niewdzięczne, niewymarzone. 

W całej tej czerni myśli i biogramów, w tym ciężarze i braku pocieszenia jest coś co przyciąga uwagę i nie pozwala oderwać się od poszczególnych historii: to talent Autora. Wyczuwalna jest w jego stylu troska i ciekawość losów pojedynczego człowieka, a, być może dzięki temu, nie brnie on w banał, kicz i fałsz. 

Przemawia także do mnie także bezczelna młodość Pancake'a, która nie tylko wzmaga zachwyt talentem, ale też zadziwia dojrzałością stylu i formy. W tym wieku takie przemyślenia, konstrukcje, proporcje? Imponujące. 

niedziela, 24 marca 2024

Agnieszka Pajączkowska - Wędrowny zakład fotograficzny [recenzja]

 

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2019


Długo leżała gdzieś wysoko na półce i czekała na swój czas. 

Po lekturze mam wobec tej książki bardzo ambiwalentne uczucia. Z jednej strony Autorka próbowała na samym początku przedstawić swoją historię, motywacje i pobudki, z drugiej ta jej opowieść jest, niestety, chełpliwa. Powoduje to, że już na początku trudno zaufać Pajączkowskiej: skoro we wstępie czytamy o jej francuskiej prababce, fabrykantach i nauce do petersburskich pensjach jakoś trudno w dalszej części przestawić się na opowieści o biednych i samotnych.

Sam pomysł jest ciekawy/uroczy/naiwny. Każde w tych właśnie określeń. Dużą rolę odgrywa tu młodość Autorki, która swą prostodusznością przełożoną na sposób narracji nadaje opowieści nowych znaczeń. Delikatna, subtelna, pełna empatii i serdeczności wobec swoich bohaterów jest otwarta na opowieść i każde związane z nią odgałęzienia.

Jest w tej naiwności pewna świeżość, a co za tym idzie niebanalność opowieści, która jednak nie utrzymuje się przez całą opowieść. Z czasem uwaga i tempo zatracają się, historie zdają się być jednakowe, tak do siebie podobne, że tylko szerokość geograficzna i imię bohatera je różnią. Nie chodzi o o to, że historia musi snuć się wartko, tutaj po prostu staje się tak stagnacyjna, że gubi zainteresowanie czytelnika.

Pomysłem było objeżdżanie granic Polski, robienie darmowych portretów fotograficznych chętnym mieszkańcom poszczególnych wiosek i miasteczek i drukowanie ich w zamian za opowieść czy drobny dar (od możliwości zaparkowania na podwórku po torbę jabłek). Być może to uczciwe rozwiązanie, jednak dla mnie to rodzaj wampiryzmu: wpadam ze swoją światowością i młodością, zabieram Waszą historię życia, w zamian podarowuję fotografię i jadę dalej, szukać kolejnych tematów. Nie podoba mi się to. Te historie stają się statystami gwarantującymi sukces Autorce. Są drogą do celu, nie celem. Tak to widzę i nie przyjmuję tego.