Wydawnictwo: Czarne
Wołowiec 2022
Zaczyna się jak u Muszyńskiego: pachnie mokrą ziemią, jesienią, przednówkiem, skwarem lata i każdą inną porą w roku, która tak wyjątkowo smakuje na wsi. Jest piach, trawa, ręce w kieszeniach, patrzenie na miedzę, an horyzont, brak pośpiechu.
Gdyby nie Stasiuk, Muszyński byłby królem TEGO nurtu. Tak by było. Wkładamy jednak ręce w kieszenie, gdy już doszło do podziału władzy na króla nurtu i szambelana, hasła nijak niepasujące do pisania o chłopstwie, wsi, ziemi i czekaniu. A jednak, niech będzie takie mrugnięcie okiem do szufladkowania i tytułowania.
Wracając do "Domu ojców". Jest ciepło, bezpiecznie, miło. Czytam i wiem, że jestem w świecie, który tak dobrze skomponował Muszyński, który to świat jest czytelny, prosty, tak wygodny, tak interesujący, że odpręża i rozluźnia. Opowieść o byciu innym, szukaniu domu i ziemi, pośród autochtonów niechętnych do rozmów, wsparcia, pomocy. Jak trzeba się napracować, by zasłużyć na ich uwagę i zaufanie. Wie tylko ten, kto doświadczył.
I nagle kończy się Muszyński, a zaczyna heca archeologiczna, z opisami stanowisk, odniesieniami do odkryć, odkrywek, okraszonych czasem podobiznami naszych ludzkich poprzedników. Jak geologowie zaczynamy zgłębiać kolejne warstwy ziemi, prehistorię, przeszłość tak daleką, że aż nieobecną w rozmowach.
To zupełnie inna opowieść.
Co jakiś czas pojawią się opisy snów. I tu znów wraca Muszyński: czasem oniryczny, czasem tajemniczy, ale w snach zawsze uwalany pachnącą, tłustą (czasem piaskowatą) zieminą.
Idzie nowe, nie można tkwić w wygodnych butach. Ja jednak rozdziały początkowe, te o relacjach, rozmowach, byciu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz