Przekład: Jacek Giszczak
Wydawnictwo Cyranka
Warszawa 2021
Nie bardzo wiem jak czuje się człowiek po otrzymaniu siarczystego policzka, ale (traktując ten akt czysto symbolicznie) czuję się, jakbym właśnie dostała w pysk. Znienacka, przenikliwie i w pełni zasłużenie, za wszystkie te krzywdy jakie historia (której częścią, chcąc niechcąc jesteśmy) wyrządziła całym narodom i każdemu z osobna.
Uczepiłam się tego pyska, ale najpełniej oddaje on wachlarz uczuć jakie mną targają. Diop trzyma czytelnika za rzeczony pysk mocno i boleśnie. Gęba boli niemiłosiernie, a Autor, nie zważając na utyskiwania, dalej szarpie za twarz. Dobrał sobie do tego znakomity kostium historyczny, który daleko odsuwa go od podejrzeń o refleksje teraźniejszościowe. Mamy bowiem do czynienia z okopami Wielkiej Wojny, szerzej znanej jako I Wojna Światowa. Mocarstwa czynią ze swoich koloni mięso armatnie, stąd też nikogo nie dziwi na europejskim froncie widok Senegalczyków, walczących we francuskiej armii. Jakże egzotyczna, oniryczna i paradoksalna zarazem jest sytuacja w której młody, ledwie dwudziestoletni chłopak, który parę chwil wcześniej spędzał czas z rówieśnikami w rodzinnej wiosce gdzieś w zachodniej Afryce, teraz marznie w rozmokłych okopach Starego Kontynentu, strzelając do niebieskookich blondynów krzyczących szwabichą (zamierzona figura stylistyczna).
Alfa Ndiaye, bo o nim mowa, ma jednak większy problem niż bycie ruchomym celem na igrzyskach międzymocarstwowych. Trawi go moralny ból, którego nie umie niczym nakryć, wyciszyć, uspokoić. Na polu walki zostaje raniony Madempa Diop, przyjaciel z wioski, którego obrażenia nie pozwalają na ewakuację, nie dają szans na przeżycie. Ranny błaga Alfa o dobicie, ten jednak nie jest w stanie pozbawić życia najbliższego sobie człowieka. Gdy pod koniec dnia Madempa umiera, do Alfy natychmiast przyczołgują się wyrzuty sumienia, które od tej pory będą predestynować jego wybory. Ta zmiana jest przepotężna, czyni zeń potwora, który, oglądany z różnych perspektyw, czasem nie występuje jako potwór. Formuje on w sobie potrzebę dokonywania makabrycznego ceremoniału, którym za pierwszym i drugim razem zyskuje w żołnierskich szeregach podziw i szacunek, za trzecim i następnymi, tylko strach i przerażenie. Alfa kolekcjonuje bowiem niemieckie dłonie, perfekcyjnie obcinane niezawodną maczetą. Nagle, z bohatera staje się on wcieleniem pożeracza dusz, rodzajem groźnego czarownika, którego pojawienie się w pobliżu budzi prawdziwy strach. U wszystkich, bez względu na stronę frontowej linii.
Czasem wydaje się jakby siedziała w nim afrykańska inkarnacja dybuka, czasem bliżej mu do zwykłego, podręcznikowego szaleństwa, innym zaś razem czuje się współczucie do człowieka, który zatracił się na nieludzkim polu walki. Każda z tych wersji jest boleśnie prawdziwa, każda równie straszna co poprzednia. Im dalej kroczymy obok Alfy, tym trudniej nam dotrzymać mu kroku. Finał jest pewnym ukoronowaniem historii, mocnym akcentem, który nie da człowiekowi łatwo zapomnieć o opowieści bohatera, ale też jest wspaniałym przykładem nieoczywistego, otwartego, pozwalającego na polifonię objaśnień finiszem.
Autor (i tłumacz też) znakomicie operuje językiem, przenikliwie bezpretensjonalnym, pełnym ciszy, czasem niedomówień, które występują między poszczególnymi wyrazami. Znaczą one równie wiele co słowa, czasem ich ciężar przeważa i popycha fabułę ku mniej oczywistym rozwiązaniom. Praca z ciszą, tekst z półsłówkami, niedopowiedzeniami znakomicie podbija styl, który wybrzmiewa polem bitwy, chłodem okopów, samotnością i beznadzieją zrezygnowanych żołnierzy oraz szaleństwem tego, który musiał wybrać.
Znakomita książka. Niezwykły talent Autora. Niestety, nie da się zapomnieć "Bratniej duszy".
Coś dla mojego męża.
OdpowiedzUsuń