niedziela, 15 marca 2020

Angelika Kuźniak - Boznańska. Non finito [recenzja]

Wydawnictwo Literackie
Kraków 2019

Angelika Kuźniak w najwyższej formie! Każda jej kolejna książka jest lepsza od poprzedniej. Uwielbiam jej opowieść o Stryjeńskiej, to znakomita książka do której wracam często. Piękna, chwytająca za serce jest historia o Papuszy. Intrygująca jest opowieść o Marlenie Dietrich, choć przyznam, że z tą książką jest mi najmniej po drodze.
Autorka, jak zwykle, pokazała, że niestraszna jej benedyktyńska praca w archiwach, pośród dokumentów, częściej ich szczątków, z których z detektywistycznym zacięciem odtwarza życie wielkiej malarki.
Imponujące, jak spośród tysięcy kartek, druków, bumag, fotografii, wypowiedzi współczesnych Boznańskiej, katalogów wystaw, czy innych papierowych świadectw przeszłości, potrafiła odzyskać tak wiele fragmentów z życia malarki.
Dodam tylko, że w znakomitym literackim stylu. Kuźniak nie fabularyzuje biografii, po prostu dodaje szczyptę swego pisarskiego talentu, by podkreślić historię, nadać jej głębi, by uciec od suchości biografii, pokazać emocje i czucie, codzienność i niezwykłość, których udziałowczynią była Boznańska.
Olga wybrała sobie trudny zawód: w czasach męskiej dominacji (która w zasadzie wciąż trwa, marnie kryjąca się za woalem równości płci), niedostępności niektórych wydziałów uniwersyteckich na talenta kobiet, postanowiła, że będzie malować. Zresztą, nie miała wyjścia - talent i pasja towarzyszyły jej od początku. Malowanie było najważniejsze - ważniejsze niż poklask, niż rodzina, uczucie. Było wszystkim. 
Jej prace, jakże trudne w odbiorze i dziś, już w czasach ich powstawania konsternowały krytyków: Boznańska nie ulegała sugestiom, nie dbała o upiększanie modeli, odrzucała banalność panujących trendów. Jej dzieła to kwintesencja emocji, uczuć, impresji, napięć, które przykuwają oko. Ukryte w przygasłej oprawie tła, poruszają głębią. Tak to widzę, tak to czuję.
Wielość zdjęć, reprodukcji daje bliskość tematu, pozwala głębiej i mocniej wejść w świat biografii malarki.
Trzeba też pamiętać, że Boznańska uchodziła za dziwaczkę. Szczególnie w schyłku życia. Wyglądająca jak relikt fin de siècle'u, z udrapowaną fryzurą, przykurzoną starodawną suknią, skrywała się przed światem w odmętach paryskiej pracowni, w której harcowały myszy, w różnych zakamarkach kryły się  poupychane, zapomniane pieniądze, a wszędzie panował nieokiełznany niczym nieporządek. 
Świadectwa ludzi, którzy mieli z nią do czynienia wyraźnie wskazują, że nie wiodło się jej najlepiej. Jerzy Waldorff grzmiał w prasie, że cierpi nędzę, Stryjeńska widziała jej żółtobladą twarz i sine baczki koło uszy. Jak pisała: "p. Olga (...) była wściekle stylowa - tylko że, psiakość, opóźniła swą aktualność o pół wieku". 
Niedbająca o codzienne uciechy, pożyczająca pieniądze na lewo i prawo, nie potrafiła radzić sobie z rzeczywistością. Ściąganie czynszów, walka o opłacenie pracowni, to przytłaczało artystkę. Wspomagana przez siostrę, Izę, nie raz borykała się z poważnymi problemami materialnymi.
Nieczęsto rozumiana i szanowana przez współczesnych, pracująca w różnym tempie (świadek Stryjeńska dogryzała, że model z portretu zestarzał się, a nierzadko i umarł, jednak wciąż musiał pozować jako młodzieniaszek, bo wówczas zaczynał pracę z artystką), wciąż trzymała się swojej wizji.
Jak wyglądało jej życie studenckie, uczuciowe, relacje z rodziną i przyjaciółmi? Jak podróżowała?
Kuźniak zawstydzająco dużo wie o Boznańskiej, artystce, której "każdy portret to zwierzenie, a nawet spowiedź".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz