niedziela, 23 września 2018

Ula Ryciak - Nela i Artur. Koncert intymny Rubinsteinów [recenzja]

Wydawnictwo Znak
Kraków 2018

Jak z takiej pięknej (choć bez happy endu) historii miłosnej można zrobić taką szmirę?
Litości.
Nie ma tu literatury, jest za to grafomańska próba autorki, która postanowiła "opowiedzieć" historię Rubinsteinów poprzez perspektywę Neli.
Jedyna słuszna lektura dotycząca wspomnień i życia tej pary to autobiografia Artura, podkoloryzowana, czasem ugłaskana przez autora, ale jednak żywa i barwna.
Tutaj autorka wpada na kolejne niezręczne pomysły, jak choćby ustępy "weneckie", gdzie pseudo poetyckim amoku wspomina dawne podróże z mężem, spogląda na kanały i duma, duma, duma...
Nieznośne, niedolne próby wniknięcia w psychikę bohaterki sprawiają, że czytelnik ma ochotę rzucić książką wprost do kosza.
Aż dziw, że rodzina nie wytoczyła jeszcze autorce procesu za obrażanie pamięci zmarłych...
W tej książce nie ma absolutnie nic wartego uwagi, wszytko trzeba by przemilczeć.
Nela była (niewątpliwie) wspaniałą, oddaną i niezwykle dyskretną towarzyszką życia wielkiego pianisty. Jej talenty organizacyjne, kulinarne, przeszły już do legendy, podobnie jak siła i opanowanie związane z kolejnymi przygodami miłosnymi męża (zaczęły się już w noc poślubną...).
Sam Artur to postać nietuzinkowa, wielobarwna, geniusz muzyczny, bonwiwant, birbant i lekkoduch, skupiony na sobie i swojej muzyce. Jednak był niezwykle pociągający towarzysko, podobnie jak jego wspaniała żona.
To, co autorka zrobiła z ich historią jest niesmaczne i niewarte większej uwagi.
Kompletna klęska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz