Wołowiec 2015
Nie ma sprawiedliwości. Historia Katarzyny von Kobro jest tego najlepszym przykładem. Kto dziś bowiem pamięta o tej niezwykłej, utalentowanej rzeźbiarce, kobiecie wyzwolonej, wizjonerce?
Studenci sztuki i może część publiczności Powidoków Andrzeja Wajdy, choć Kobro jest tam jedynie wspomniana. Szkoda, gdyż ta niepamięć jest krzywdząca i niezasłużona.
Jej podejście do sztuki, a w szczególności do rzeźby było innowacyjne. Zaczęła ona bowiem patrzeć na rzeźbę jak element niekończącej się przestrzeni. Jej prace niedomknięte, często architektoniczne, stwarzały wrażenie nieskończoności, przenikania się struktur, pojęć, współgrały z przestrzenią, uzupełniały ją. Dlaczego więc tak mało o niej wiemy, czemu tak niewiele jej prac pozostało?
Wichry historii bezwzględnie obeszły się zarówno z dorobkiem artystycznym, jak i z biografią artystki.
Jako młoda dziewczyna współorganizowała, czy raczej pomagała w prowadzeniu jednego z białoruskich szpitali dla żołnierzy rannych w Wielkiej Wojnie. Tam poznała Władysława Strzemińskiego, rewolucyjnego, awangardowego polskiego malarza, to z nim związała się artystycznie i prywatnie. To z nim przeżyła najlepsze i najgorsze momenty swego życia. To bulwarowa, ciemna strona wspomnień o artystce (awantury, bieda, przemoc domowa), ale najważniejsza jest jej twórczość, wysoka świadomość artystyczna, formowanie własnego manifestu twórczego, opartego o czas i przestrzeń, a liczby i arytmetykę, o prostotę i abstrakcję, siłę i ważkość. Miała wiarę, która gnieciona i deptana przez brak zrozumienia krytyków, publiczność, decydentów, a także historię i codzienność, która z każdym kolejnym rokiem zagarniała coraz więcej uwagi Katarzyny Kobro.
Książka Czyńskiej nie jest pomnikiem, ni laurką. Autorka szukała w dostępnych źródłach jak najprawdziwszych informacji o życiu i twórczości Kobro.
Są więc kartki z pamiętnika (ach te bezwzględne oceny warszawiaków, ówczesnych artystów, notabli - mocne, gorzkie, ale jakże trafione), zdjęcia, listy, wspomnienia bliskich, relacje zaczerpnięte z książek wspomnieniowych innych osób, wreszcie dokumenty, archiwalia sądowe, fotografie niektórych prac.
Smutne i przygnębiające są losy Kobro. Płeć, czasy, związek - wszystko było nie takie, a może właśnie takie musiało być? Mierzenie się z własną tożsamością, wierność sobie, a przy tym szukanie ocalenia i walka o prawdziwą, wolną, pozbawioną nacisków sztukę, oto krzyże dźwigane ostatnimi laty przez Kobro. Utopistka boleśnie doświadczona codziennością.
Należy się jej uwaga czytelnika. I pamięć. Dlatego trzeba odwiedzić Łódź i tamtejsze Muzeum Sztuki. Obowiązkowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz