piątek, 15 lipca 2016

Hanya Yanagihara - Małe życie [recenzja]

Przekład: Jolanta Kozak
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2016

Rozmawiałam o tej książce z kilkoma osobami. Niektórzy byli nią zachwyceni, inni jednoznacznie odrzucili ją jako przykład marnej literatury. Nie znalazłam w swoim gronie nikogo, kto po przeczytaniu tej książki pozostawałby wobec niej obojętny.
Małe życie to pochwała przyjaźni, miłości, człowieczeństwa. Banały i wyświechtane hasła które od wielu setek lat zapełniają poetyckie strofy i karty powieści. Nic nowego nie da się na ten temat powiedzieć, można tylko nałożyć nowy kostium, opowiedzieć kolejną historię, przedstawić innych bohaterów. Stara śpiewka.
Właśnie tak patrzę na Małe życie. Nie zachwyca mnie ani język powieści, ani jej bohaterowie (choć doceniam częste zmiany w narracji, sposób podania czytelnikowi opowieści o wykluczeniu i niechęci do samego siebie, który jest tak dotkliwy, obrazowy i długotrwały w samej powieści, że czytający zaczyna współodczuwać żal, ból, ale też zmęczenie tematem), jednak formalnie i aranżacyjnie nie mogę autorce niczego zarzucić. Poprawna, celna, umiejętna opowieść o życiu, czasem małym, czasem trudnym, czasem udanym. 
Jako punkt wyjścia do opisania wątpliwości, trudów i znojów (a także istoty) codziennego życia wzięła autorka czwórkę przyjaciół ze college'u. Po studiach każdy z nich zamieszkał w Nowym Jorku (najbardziej czekałam właśnie na opisy miasta, jego atmosferę, koloryt, ducha, jednak miasto jest tylko odległym tłem emocjonalnych konfiguracji i zmagań). Willem - niezwykle atrakcyjny i skromny aktor, który obdarzony wielką opiekuńczością i wytrwałością (wypróbowaną na niepełnosprawnym bracie) zamieszkuje z Jude'm, tajemniczym prawnikiem, który zmaga się z kalectwem i ukrytymi demonami z przeszłości. Jest jeszcze Malcom, inteligentny, asekurant, obdarzony wielkim talentem, który objawia się w bryłach architektonicznych, które z upodobaniem projektuje. Czwarty jest JB, wychowany pośród silnych kobiet, pewny siebie, hulaszczy, ale (jakżeby inaczej) utalentowany malarz, który jako jedyny z całej paczki, przekonany jest o nieuchronnym nadejściu sukcesu.
Panowie spotykają się, rozmawiają, jedzą, imprezują, spędzają razem święta, towarzyszą sobie w najważniejszych momentach życia, obserwujemy ich początki w NY, rozkwit ich karier, związki, niemal całe dorosłe życie.
Nie jest jednak tak, że bohaterowie są równorzędni, wiodącym pozostaje Jude, który przyciąga tajemnicą, wiedzą, mądrością życiową, a także pewnym rodzajem stuporu, który w pozostałych budzi opiekuńcze uczucia.
Jude nie znał swoich rodziców, odniósł wielki sukces zawodowy jako dorosły człowiek, jednak zwycięstwa z dzieciństwa wyglądają na daleko bardziej znaczące. Klasztor, dom dziecka, wypadek przez który ma problemy z chodzeniem, a także cały szereg koszmarów, jakich był udziałowcem, powodują, że trudno uwierzyć, że dotarł do swej dorosłej pozycji. Jakby miało to być zadośćuczynienie za wcześniejsze doświadczenia, odwrócenie karty, pokazanie, że dobro i zło się równoważą. Zagadnienia szlachetności i prawości są z nami przez całą lekturę, pokazane w różnych wariantach. Jest więc niezwykły Willem, który broni Jude'a w każdej sytuacji, gotów porzucić każdego, kto zrobi przykrość przyjacielowi, jest oddany Malcolm, który dyskretnie wspiera, dogląda, ale też JB, potrafiący oddać każdy nastrój, myśl, uczucie na płótnie, mówiąc tym samym więcej niż słowami.
Z czasem okazuje się jak wiele przyjaciele dla siebie znaczą, jak ukształtowały ich wspólne lata i doświadczenia. Wychodzi na to, że życie jest smutne, pełne trosk i rozczarowań, a także walki (przede wszystkim wewnętrznej), jednak konkluzja nie pozostawia wątpliwości: jakbyśmy nie biadolili, jakbyśmy nie koncypowali - życie trzeba przeżyć, jakie by nie było.
Niektórzy decydują się na radykalizm i decydują się na samobójstwo (w imię troski o najbliższych: by nie być ciężarem, by nie dostarczać kolejnych zmartwień i trosk, by położyć kres cierpieniom bliskich), inni żyją z poczuciem pustki, przegranej, jeszcze inni nie mają możliwości dożyć swych dni w wybrany sposób, gdyż los decyduje z nich. Każdy z powyższych przykładów znajduje się na kartach powieści.
Z wieloma wyborami można dyskutować, z wieloma można się nie zgadzać (mnie najbardziej męczy wybór Andy'ego, lekarza, który nie umie wpłynąć na pacjenta, którym jest Jude. Przez lata prowadził go, przekonywał do swoich, bardzo zresztą słusznych racji, wciąż bez skutku, za to ze szkodą dla pacjenta, który nie pozwalał sobie pomóc), jak w życiu.
Małe życie to po trosze historia odpływająca z krainy prawdopodobieństwa (patrz: niewiarygodny Willem), ale przez to bardziej jaskrawa i łatwiej przyswajalna dla czytelnika, który dostaje opowieść wyostrzoną do granic możliwości.
Książka o dobru i złu, pięknie i brzydocie, szlachetności i okrucieństwie. Czasem nużąca, czasem wciągająca,  warta przeczytania.

5 komentarzy:

  1. To prawda, życie trzeba jakoś przeżyć i myślę, że ta pozycja mogłaby mnie zainteresować. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa recenzja. Książki jeszcze nie czytałam, ale przeraża mnie jej grubość. W Trójce, zdaje się, była rozmowa z autorką, ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Życiowa taka historia o męskiej przyjaźni.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dałem się nabrać tej książce. Czytając po nocach, w którymś momencie zorientowałem się, że "Małe życie" to trochę taki harlequin, życiowy science fiction.

    OdpowiedzUsuń