sobota, 23 listopada 2013

Katarzyna Krenz - W ogrodzie Mirandy [recenzja]

Autorka książki jest poetką i malarką. Wyczułam to już na  pierwszej stronie powieści. Każde słowo nasycone jest i poetycko i malarsko. Bardzo tego nie lubię. Odnoszę wówczas wrażenie, że całość jest nazbyt sentymentalna i egzaltowana. Od nadmiaru melodramatyzmu można osłabnąć i stracić chęć do lektury, co stało się moim udziałem. Setnie się umęczyłam powieścią. 
Początek był obiecujący: Miranda, przebojowa prawniczka w warszawskiej kancelarii, zachodzi w ciążę, traci pracę oraz złudzenia co do ojca dziecka. Zamieszkuje na angielskiej prowincji, gdzie zaczyna odbudowywać własne życie. Odkrywa siebie nowo, nabiera pokory i dystansu. Poznaje ludzi, którzy staną się dla niej drogowskazem i życiowym zapleczem.
Jest owdowiała profesorowa Mary, która daje schronienie Mirandzie, niepełnosprawny Colin (najbardziej poruszająca, wyrazista postać) toczący z bohaterką filozoficzne dysputy, pogubiona Irena, która nie umie zapanować na własnym życiem. Wszyscy oni są wewnętrznie rozdarci, borykający się z rzeczywistością, ale na sposób brytyjski, czyli apatycznie i niemrawo.
Perypetie bohaterów, które nie płyną wartką rzeką, a leniwie suną pośród mgieł i deszczów, nużą i bywają czytelnikowi nieznośne. Dłużyzny fabularne, dla mnie niezrozumiałe, wręcz niepotrzebne, naprawdę zniechęcają.
Ciekawym zabiegiem było wplecenie w historię współczesnego spojrzenia na platońską teorię idei. Ten wątek się nie obronił. Utonął pośród czułostkowości, melancholii i ogólnej senności. 
Pokonał mnie klimat powieści, wobec tego nie potrafię pochylić się nad nią z aprobatą. A szkoda, bo historia wyglądała obiecująco.

3 komentarze:

  1. Książka pełna dłużyzn? To raczej odmówię...

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, bo obrazowy język do mnie przemawia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tematyka również oklepana, takich historii jest mnóstwo w literaturze, obrazowy język mógłby być fajny, jakby nie dłużyzny :)

    OdpowiedzUsuń