środa, 8 maja 2013

Izabela Szolc – Siostry [recenzja]


Cóż za dziwna książka... Tak bardzo do mnie nie przemówiła, że niechęć zaciemnia pole widzenia i utrudnia sformułowanie racjonalnych wniosków, które rzeczowo tłumaczyłyby owe uprzedzenie.
Mglista, ciężka atmosfera szlacheckiego dworku pierwszej połowy XIX wieku. Dziedzic, bonapartysta, przywiózł z wojennych wypraw egzotyczną małżonkę, miał z nią trójkę dzieci, w tym absolutnie identyczne siostry bliźniaczki. Dziewczęta, tak podobne do siebie fizycznie, były zupełnie różne osobowościowo, zupełnie też sobie obce. Z biegiem lat obserwujemy te różnice, widzimy jak siostry oddalają się od siebie. Stopniowo zanika rodzina, więzi, smutno tu i ponuro.
Książka wydaje mi się niekompletna, jakby poszczególne struny, które poruszyła autorka, nie zostały nawet w połowie wyeksploatowane. Nie wykorzystała mocy, jaka drzemała w temacie. Skondensowana treść i niedopowiedzenia nie są dla mnie literacką pożywką.
Poza tym nie kleją mi się wątki: opis koszmarnej uczty z niedobitym indykiem w roli głównej, wątek romansowy z nijakim absztyfikantem, czy jakieś pomroczności z voodoo w tle...
Szolc lepiej odbieram w nurcie kryminalnym. Siostry, wydane w serii z przyprawami, zupełnie nie trafiły w mój smak. Pozostawiły wręcz niesmak.
P.s. Moja pointa godna opisywanej powieści... Niepotrzebna. 

1 komentarz:

  1. Lubię czytać o siostrach, relacjach między nimi i rodzinie, ale tej książki będę unikać, nie przepadam za niedopowiedzeniami i udziwnieniami.

    OdpowiedzUsuń