niedziela, 12 maja 2013

Ingrid Hedström – Nauczycielka z Villette [recenzja]


Niech nie zwiodą was skandynawskie (a ściślej rzecz ujmując szwedzkie) personalia autorki. Intrygę kryminalną przekornie umieściła ona w wymyślonym przez siebie belgijskim miasteczku Vilette – sur – Meuse.
Śledcza z Pałacu Sprawiedliwości, Martine Poirot, zostaje skierowana do poprowadzenia sprawy śmiertelnego potrącenia nauczycielki. Świadkowie zeznają, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, a świadoma zbrodnia. Pytanie tylko kto i czemu pozbawił życia łagodną i powszechnie szanowaną nauczycielkę? Z biegiem czasu wychodzą na jaw tragiczne wydarzenia z przeszłości, które mogły mieć związek z zabitą. Ale czy na pewno? Czy świadkowie śmierci nauczycielki mogą spać spokojnie?
Historii przedstawionej w książce brakuje dynamiki, a co ważniejsze w tego typu literaturze, nie ma ona klimatu. Niby sprawnie zarysowane postaci, wątek morderstwa łączy się logicznie z historią z lat sześćdziesiątych, a jednak czuć dystans, autorka nie wchodzi emocjonalnie w fabułę, jakoś nie przekonuje jej styl do zatracenia się i wniknięcia w treść.
Według mnie nie do końca trafione było włączenie do powieści wątku konfliktu w Rwandzie, bardziej napomyka o nim autorka, aniżeli faktycznie czyni z niego pełnowymiarowe zagadnienie. Niknie on pośród innych treści, traci na znaczeniu, blaknie.
Czytając tę książkę z każdą kolejną stroną rosło moje znużenie. Za wyczyn poczytuję sobie fakt, iż w ogóle udało mi się dotrwać do końca.
Wychodzi na to, że nie sięgnę już po inne tytuły autorki, chwalonej jako twórczyni doskonałej serii kryminalnej.
Nie moja bajka.

2 komentarze:

  1. Jeśli nie ma dynamiki w kryminale, to cóż to za kryminał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielka szkoda, fakt klimat i dynamika to ważne rzeczy. Ehh z Czarnej serii czasem trafiają się babole...

    OdpowiedzUsuń