poniedziałek, 27 maja 2013

Chris Carter – Egzekutor [recenzja]

Los Angeles to ponoć jedno z najniebezpieczniejszych miast świata. Nic dziwnego, że ściągają tam różnej maści zwyrodnialcy. Jeden z nich jest bohaterem powieści Cartera. Wybrał sobie za cel mordowanie mocno widowiskowe, z potwornie okaleczonymi, czasem wręcz rozczłonkowanymi zwłokami. Detektyw Hunter, specjalista od seryjnych morderców, zauważa, że każda ofiara umierała w inny sposób, najbardziej dla niej przerażający. Morderca aranżował osobiste podejście do poszczególnych przypadków. Hunter staje przed trudnym zadaniem. Dodatkowo ponaglany przez władze, szuka powiązań i nowych tropów.
Dla mnie najbardziej jaskrawe w tej książce są jednak nie zbrodnie i pomysłowość sprawcy, ale irytujące i konfundujące tłumaczenia i objaśnianie policyjnej kuchni (np. szczegółowe rozpisywanie się o potrzebie robienia zdjęć gapiom na miejscu zbrodni, tłumaczenie tej potrzeby, jakby autor zakładał, że potencjalny czytelnik ma problemy z myśleniem). Takie kwiatki nie nastrajają pozytywnie do dalszej lektury, dlatego bez większej przyjemności brnęłam dalej w gąszczu trupów.
Z dialogami też jest problem, bo drewniane. Nie wiem tylko czy to wina autora, czy też tłumacz się nie popisał, dla mnie dialog stanowi o kryminale, jest najlepszym sprawdzianem dla umiejętności pisarza...

Szkoda czasu na pisanie o tej książce, kto chce niech przeczyta, ja szybko zapominam nazwisko autora.

4 komentarze:

  1. Jeśli już dialogi są drętwe to nie ma po co tracić czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. W takim razie będę unikała, szkoda czasu na taką pozycję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie czytam i podpisuje się pod wszystkimi zarzutami. Kryminał pisany pod masowe gusta, objaśniający każdą pierdółkę tak nachalnie, że czuje się tak, jakby autor miał mnie za kretyna ;) A przy okazji za kretynów zaczynają uchodzić śledzczy i cała reszta zaludniających książkę postaci, pytając się Huntera czy siebie nawzajem o rzeczy oczywiste. Dialogi koszmarne. Po części przez kiepski przekład, ale nie można wszystkiego zwalać na tłumacza ;) Absurdalna jest też liczba rozdziałów, prawie 150 (sic!), z czego każdy zamyka się na 2-4 stronach. No nic, czytam dalej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie czytam i podpisuje się pod wszystkimi zarzutami. Kryminał pisany pod masowe gusta, objaśniający każdą pierdółkę tak nachalnie, że czuje się tak, jakby autor miał mnie za kretyna ;) A przy okazji za kretynów zaczynają uchodzić śledzczy i cała reszta zaludniających książkę postaci, pytając się Huntera czy siebie nawzajem o rzeczy oczywiste. Dialogi koszmarne. Po części przez kiepski przekład, ale nie można wszystkiego zwalać na tłumacza ;) Absurdalna jest też liczba rozdziałów, prawie 150 (sic!), z czego każdy zamyka się na 2-4 stronach. No nic, czytam dalej.

    OdpowiedzUsuń