Wydawnictwo: Marginesy
Warszawa 2021
Tę książkę kupiłam niemal dwa lata temu, leżała na stosie lektur mniej pilnych i właśnie w wakacje przyszedł czas, by wreszcie ją przeczytać. Nie ma lepszego czasu na tę powieść niż lato, nie tylko ze względu na tematykę (wakacyjną w dużej mierze), ale też okoliczności przyrody (wieś, rzeka, sad, pole).
Papużankowe słowa oblepiają niczym sok z letnich owoców - lepkie, pyszne, czasem słodkie, czasem kwaśne, innym razem z nutą goryczy.
Historia opowiadana przez nastoletnią dziewczynkę, świetną obserwatorkę, która obserwuje relacje między rodzicami, dorosłymi w rodzinie, ich kontaktami i zależnościami, a także stosunkami rodziców z dziadkami i dalszą rodziną.
Wakacje spędzane na wsi u rodziny ojca są idealną okazją do poczynienia obserwacji i konstatacji, często niepokojących, pokazujących, jak wiele przemilczeń i niesnasek ukrywa się za fasadą ponurych powitań i codziennych mijanek.
Dziadek nienawidzi wszystkich i wszystkiego, szczególnie własnej synowej i jej (a także własnego syna) dzieci. Nie potrafi przyznawać się do błędu, nie potrafi iść do przodu. Nie akceptuje rzeczywistości i zmian. Nuża się w tymczasowości i prowizorce (najlepszy jej przykład to dom, pełen usterek, zbudowany tymczasowo, w którym drzwi nie otwierają się do końca, dach i komin mają swoje historie).
Najciekawsza, krystaliczna, fascynująca jest postać matki, która bez wsparcia męża, walcząca z niechęcią jego rodziny, każdego wakacyjnego dnia zbiera garstkę dzieciaków, by wspólnie przemierzać pola i łąki, snuć historie i odkrywać piękno małych rzeczy. Urzeczone jej poetyckością, ulotnością i łagodnością dzieci idą wszędzie tam gdzie je zaprowadzi. Czasem wyglądało to jak grimmowy flecista z Hameln, ale bez drastycznych zakończeń.
Urzeczona językiem i style Papużanki będę polecać tę książkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz