Przekład: Krzysztof Cieślik
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2022
Tłumaczenie Krzysztofa Cieślika, wprowadzenie przezeń mowy potocznej, kolokwializmów jest stylizacją, która po trosze przypomina mi język z "Shuggie'go Buina", a trochę jak z powieści Dickensa. Wiedząc, że tematyka i narracja umiejscowiona jest w latach 80. XX wieku co chwilę nie mogłam w to uwierzyć czytając opisy i dialogi, tak mocno kojarzące się w wiekiem XIX.
Robotnicza bieda, państwo w kryzysie, do tego masowe emigracje młodych, matki stojące rządkiem przed urzędem, by pobrać zasiłek na dzieci - oto twarda rzeczywistość ówczesnej Irlandii.
Małe nadmorskie miasteczko w którym wszyscy się znają nie sprzyja tajemnicom. Właściciel składu węgla, Bill Furlong mieszka wraz z żoną i piątką córek w spokojnym zdawałoby się czasie. Starsze córki chodzą do jedynej porządnej szkoły w mieście prowadzonej przez siostry z zakonu magdalenek. Bill odwiedza je często przywożąc opał. Teraz, zimą, gdy dzieje się akcja, chwilę przed Bożym Narodzeniem węglarz dokonuje przerażającego odkrycia. Zabiedzona, brudna, głodna, przerażona młoda dziewczyna zamknięta jest w składziku z węglem. Bill obserwuje sytuację w zakonie, walczy też z sobą: czy pomoc pokrzywdzonym będzie gestem na który się zdobędzie? Układa w duszy własne możliwości i szanse powodzenia danej pomocy, czy jest on gotów rozpętać prawdziwą burzę, czy potrafi zakłócić, zburzyć porządek spokojnego irlandzkiego miasteczka?
Wstrząśnięty rzeczywistością skrywaną za klasztornym murem każe mu spojrzeć na przyszłość swoich córek. Pochyla się także nad ludzką dobrocią i nieświadomością, czy raczej nad oziębłością i brakiem zainteresowania na krzywdy i potrzeby innych.
Miarowe, spokojne i uporządkowane rodzinne życie zestawione z piekłem młodych dziewcząt pracujących w pralni u magdalenek to wielki kontrast. Porzucone przez rodziny, wydalone z rodzin za tzw. złe prowadzenie się, mające często maleńkie dzieci (które magdalenki przehandlowywały w świat do adopcji) oto piekło na które było przyzwolenie społeczne. Przecież brak odruchów i reakcji ze strony mieszkańców był współudziałem w tej wyjątkowo paskudnej zbrodni zaniechania. Jak łatwo stracić twarz, wystarczy nie zauważać innego człowieka.
O przeistoczeniu się, a raczej o dostrzeżeniu tego problemu i wynikających zeń niedogodności pisze w swej skromnej objętościowo, ale jakże dojmującej jakościowo opowieści Keegan. Oszczędna, mocna, pełna pauz i niedopowiedzeń proza, która udowadnia, że mniej znaczy więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz