piątek, 5 lutego 2021

Igor Jarek - Halny [recenzja]

 

Wydawnictwo: Nisza
Warszawa 2020


Zaczyna się dobrze: wciągająca opowieść, soczysty (choć kwaśny) język, mocny, wyrazisty ton. Podróżna opowieść dziewczyny, która wraca przepełnionym autobusem z Wielkiej Brytanii do Krakowa jest gorzka, pełna ponurych prawd o rodakach, ale też specyficznej wrażliwości, najpewniej wymuszonej własną, tragiczną sytuacją.

W kolejnej części przychodzi ledwo uchwytne wrażenie powtarzalności, że czytam tę samą opowieść ubraną tylko w innym kostium (muzyk - alkoholik po wyroku z piętnem mordercy i majaczącą w oddali rodziną, która zerwała z nim kontakt).

W trzeciej części to wrażenie jest już mocno namacalne, przywodzące na myśl zacięta płytę (bez urazy). Mamy tu sportowca – narkomana uwikłanego w handel dragami, wielopoziomowy szantaż i poczucie winy.

Jak refren brzmi opowieść o zbłąkanych ludziach, zagubionych, życiem mocno doświadczonych, stąpających po kruchym lodzie, za którym tylko zimna otchłań. Scenerią dla tych mrocznych dywagacji jest Nowa Huta, zdecydowanie pejoratywnie przedstawiona, jako miejsce dla szemranych i przegranych: dilerów, mniejszych i większych gangsterów, pijaków, przypadkowych morderców, zwyrodnialców, uzależnionych, depresyjnych, nie widzących dla siebie ratunku.

Od opowiadania „Halny” nasuwa mi się porównanie do Żulczykowego „Ślepnąc od świateł”. Podobna maniera, podobny rytm, różne środowisko geograficzne i społeczne. 

Nie ulega wątpliwości, że zbiór jest interesujący, jednak trzeba nań patrzeć przez pryzmat wiatru. Halnego. Inaczej dosłowność poszczególnych fragmentów spłyci całość, sprawi, że książka stanie się tragifarsowna. Ten halny jest konieczny, by ustrzec się czytelniczej porażki.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz