sobota, 17 października 2020

Wojtek Miłoszewski - Bez reszty [recenzja]

 

Wydawnictwo: W.A.B.

Warszawa 2020


Kapitalny, świeży, bardzo celny pomysł na tło obyczajowe dla powieści kryminalnej. Początek lat 90. Kraków stojący w obliczu zmiany ustroju, raczkującego kapitalizmu, który skrzętnie wykorzystują do wzbogacenia się zarówno grube ryby spod ciemnej gwiazdy, jak i drobne cwaniaczki.

Koszmarna inflacja, marne zarobki budżetówki, kuszą i popychają do przestępstw, jeśli nie gospodarczych to obyczajowych. Krótko mówiąc, dzikie czasy, w których przetrwać (w dobrej formie) mogą tylko sprytni i butni. Takie warunki sprzyjają nowym podziałom w mieście. Pojawia się  grupa przestępcza, która zdaje się zaprowadzać swoje porządki. Wyjątkowo bezwzględni i brutalni mafiozi nie mają oporów przed likwidowaniem niewygodnych policjantów, w imię dobra własnych interesów. W grę wchodzą ogromne pieniądze - na szali leży rynek narkotykowy i masowa sprzedaż amfetaminy.

Naprzeciw potężnym przestępcom staje ostatni sprawiedliwy, komisarz Kastor Grudziński, samotny czterdziestokilkulatek, który za nic ma zmiany ustrojowe, reorganizację komendy wojewódzkiej czy konflikty z nowym przełożonym. Dla niego liczy się tylko zemsta na zabójcach swego poprzedniego szefa. Pozbawiony złudzeń, działający intuicyjnie, często na bakier z policyjnymi wytycznymi, rusza na krucjatę przeciwko układom i bezwzględności nowych.

Do pomocy dostaje dwóch asów: wiecznie pijanego kolegę z pokoju plus przywróconego do służby emeryta plus starego dużego fiata, z dziurami po kulach z ostatniej strzelaniny (i otwierającymi się na zakrętach drzwiami od strony pasażera).

Ten niemal ostatni przyzwoity policjant staje do beznadziejnej walki o porządek i prawo, o godność i zadośćuczynienie. Zrobiło się wzniośle - książka również na tym cierpi. Pomysł fabularny dobry, gorzej z kreatywnością pisarza, w tym przypadku zdecydowanie za daleko go poniosła. Początkowo obiecujące postaci i wydarzenia nagle stają się nieznośnie przerysowane, cała fabuła staje się blagą, żartem, hucpą, która tak bardzo odcina się od rzeczywistości, że momentami trąci nieprawdopodobieństwem.

Zbyt jaskrawe te lata 90. Im głębiej w fabułę, tym mniej autentyczne i wyważone stają się wydarzenia i wątki. Od połowy łatwo ulec kartkowaniu coraz bardziej naciąganych stron, które nie tyle urażają czytelnika swoją zmyśloną gołosłownością, co drażnią natężeniem i nagromadzeniem wątpliwości co do uchwytności zdarzeń.

W tym przypadku przerysowanie fabuły zadziałało na jej niekorzyść. Konwencja się nie sprawdziła. W moim odczuciu.

Kolekcjonuję dobre koncepty pisarzy kryminalnych, doceniam poszczególne wątki i zagadnienia, ale tutaj na uwagę zasługuje jedynie pomysł na tło obyczajowe. Reszta spaliła się w żarze odautorskich inwencji.





1 komentarz: