Warszawa 2019
Po bardzo udanym debiucie z roku 2015 (tutaj) Paweł Piotr Reszka wraca z nowym reportażem.
Wydawało mi się, że w temacie Zagłady nie można już nikogo zaskoczyć. Tymczasem "Płuczki" porażają.
I, pomijając temat - płuczki jaki miejsce płukania kości, celem odseparowania ich od cennych przedmiotów, najmocniejsza jest relacja świadków, często uczestników tego procederu.
Najstraszniejsze jest to, że większość nie widziała w tym nic złego. Tłumaczenie się powojenną biedą, trudnymi latami 40. może być dla niektórych wytłumaczeniem (o ile w ogóle można tutaj wprowadzić taką kategorię), jednak kolejne pokolenie kopaczy z lat 50. zwanych "złotnikami", czy przekopywanie grobów w latach 70., a także 80. nie ma dla mnie żadnego wytłumaczenia.
Z jednej strony wspomniana wcześniej bieda, proste, pozostające na granicy instynktów zachowania i motywacje powodują, że trudno o ocenę moralną.
Na niemałą ironię zakrawa fakt, że nie przeszukiwali grobów w niedzielę, bo dzień święty trzeba było uszanować...
To zdumiewające, że byli i tacy, którzy znalezione pieniądze przeznaczali na przykład na organizację wesela, wspomniana jest historia kobiety, która kolczyki z płuczek nosiła w każdą niedzielę do kościoła, specjalnie nawet przebiła uszy, by móc dobrze wyglądać...
Proceder kopania nie był postrzegany w kategoriach moralnego zła, niektórzy mówili, że przecież i tak precjoza, znalezione w dołach monety, na nic nie przydałyby się już zmarłym, i tak poszłyby na zmarnowanie.
Jest kilka relacji mówiących, że te pieniądze są "niedorobne", nie do dorobienia się, że przynoszą nieszczęście, bo pochodzą z ludzkiej krzywdy, ale to pojedyncze głosy.
Intrygującą pozostaje kwestia eufemizmów jakimi posługiwali się kopacze - mówią o pracy w żużlu, węglu - to o ludzkich prochach i szczątkach kości, wspominają o rąbance, ale to łagodne określenie oddzielania łopatą kręgów szyjnych.
Są też fragmenty (choć niewielkie) pokrzepiające, pokazujące, że nie wszystko jest jednoznacznie złe, przegrane. Tym jasnym punktem jest jeden z fizycznych pracowników archeologicznych wykopalisk, który zmienił swój stosunek do Żydów dopiero tutaj. W konkretnej sytuacji - gdy maszyna drążąca ziemię stanęła, ponieważ zablokował ją dziewczęcy warkocz. Wcześniejszy antysemita, pyta teraz o to, kim była ta dziewczyna, jak miała na imię, jakie miała życie? Ofiara stała się człowiekiem. I to największa wartość książki. Przypomnienie, że musimy pamiętać o ofiarach nie jako o bezimiennej masie idącej na stracenie, ale o pojedynczych losach, składających się na tragiczną historię ludu.
Autor bardzo wyważonym, spokojnym tonem opisuje kolejne historie, dając czytelnikowi miejsce na własną ocenę moralną oraz opowiedzenie się w tej, jakże drażliwej kwestii.
Sam pozostaje z boku - występuje tu w charakterze pośrednika pomiędzy relacjami świadków, zebranymi dokumentami, faktami poświadczonymi na papierze, zebranymi w IPNi-e, muzeach. Pokazuje temat, który leżał odłogiem, pomijany czy zapomniany przez historyków. Dzięki Reszce i jego reportażowi stanie się o nim głośno.
I, podobnie jak było w przypadki "Diabła i tabliczki czekolady" reportaż Reszki boli. Musi boleć.
Myślę, że ten tytuł zainteresuje mojego męża.
OdpowiedzUsuń