niedziela, 8 listopada 2020

Zyta Rudzka - Tkanki miękkie [recenzja]

 

Wydawnictwo: W.A.B.

Warszawa 2020

Och, jak trudno wejść w rytm tej powieści. Cudownie poskręcana, diabolicznie meandryczna, niepokojąco osobliwa.
I, w zasadzie, mocno frustrująca.
Ojciec i syn: wiejski lekarz i miastowy pediatra. Obaj niezadowoleni ze swoich życiowych wyborów, relacji z otoczeniem, układów z kobietami, wreszcie, własnych więzi.
Galopujące rozczarowanie przebiega przez niemal każdą stronę tej niewygodnej powieści, odciskając piętno na każdym: od bohaterów po czytelników.
Jeden rozgoryczony byłą żoną, śmiercią, pracą pośród pól i wsi, drugi z żoną zaopatrzoną w kochanka i niekompletne samobójstwo, notorycznie gryziony i wyszydzany przez małoletnich pacjentów.
Życiowi nieudacznicy, którzy nie dość, że nie potrafią dogadać się między sobą,  to jeszcze hodują ziejącą niedopowiedzeniami i niezagojonymi ranami relację. 
Kobiety traktują instrumentalnie, chwalą się własną jurnością i podbojami (które z rzeczywistością niewiele mają wspólnego), jakby w ten sposób chcieli nadać swemu życiu ważności i jakości.
Ojciec wciąż szuka rewolweru, bo przecież samobójstwo przez postrzał jest dużo bardziej eleganckie niż wieśniackie wieszanie się na pasku. Syn, zgaszony własną miernością i brakiem charakteru, próbuje definiować świat poprzez perspektywę opalenizny z Palermo i butów na miarę, a także śledzenie kochanka żony.
Mieszają się tu wątki, a nawet epoki (z jednej strony kobieta w pandemicznej masce na twarzy, z drugiej tramwaj, który zatrzymuje się na żądanie -  system nieistniejący od lat), miesza się też pamięć bohaterów: kto żyje, kto nie, kto jest kim, ojcem, synem, lekarzem, mężem, przegranym?
Reminiscencje zlane w jedność z czasem rzeczywistym tworzą bardzo gęstą zawiesinę, która nie dość, że ma nieprzyjemny kolor, to jeszcze z daleka wygląda na niemożliwą do przetrawienia.
Problemy i nieprzyjemności wynikające z braku pogodzenia ze sobą, z niechęci do rzeczywistości i siebie samych, przybierają tu często formę błyskotliwych tyrad, które czynią lekturę przyjemniejszą, mimo ciężaru gatunkowego. 
Właśnie te fragmenty, jak żywo, kojarzą mi się z twórczością nieodżałowanego Jerzego Pilcha, który nawet w najdotkliwszych opisach ludzkich słabości i ułomności, czarował giętkim językiem i złotoustą paralelą.
Ani przez chwilę nie miałam w sobie współczucia do bohaterów, celowo antypatycznych czy też może świat poszedł w swych bezeceństwach tak daleko, że trudno o wzruszenie?
Wiwisekcja pozamykanych uczuć i zależności ojca i syna, utopiona w ciągłym czekaniu na śmierć i przeżywaniu kolejnych pogrzebów, czy to związków,  czy relacji czy uczuć jest na porządku dziennym i, w rezultacie, nie stanowi już sytuacji zorientowanej na silny wstrząs emocjonalny. 
Czy to wynik racjonalnego podejścia analitycznych bohaterów - medyków czy może wyprania z uczuć i namiętności? - czytelnik musi zadecydować sam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz