niedziela, 17 września 2017

Sacha Batthyany - A co ja mam z tym wspólnego? Zbrodnia popełniona w marcu 1945 roku. Dzieje mojej rodziny [recenzja]

Tłumaczenie: Emilia Bielicka
Wydawnictwo Czytelnik
Warszawa 2017

Nie wiem od czego zacząć. Nie wiem jak zacząć. O Shoah napisano już tak wiele, tak sugestywnie. Czy kolejna książka na ten temat może cokolwiek zmienić, spowodować, że sprawa zyska nowe światło?
Pewnie nie, ale wiwisekcja, którą przeprowadził na sobie Batthyany na mnie zrobiła wrażenie.
Jeśli wierzyć jego relacji, stało się to zupełnie przypadkowo. Redakcyjna koleżanka podała mu wycięty z gazety artykuł dotyczący masakry jaka miała miejsce pod koniec marca 1945. Wówczas, w austriackim Rechnitz  hrabina Margit Thyssen-Batthyany urządziła przyjęcie pożegnalne dla miejscowych hitlerowców. W jego trakcie goście zamordowali 180 Żydów, przetrzymywanych w okolicy dworca kolejowego.
Koleżanka Sachy Battyany'ego podając mu artykuł zasugerowała się nazwiskiem ponurej hrabiny, nie zdając sobie sprawy, z rodzinnych koligacji dziennikarza.
Margit Thyssen była jego ciotką, zimną i wyniosłą, pamiętaną jako ciotka z językiem jaszczurki.
Wycinek z gazety zmienił Sachę. Zaczął on szukać informacji o tamtej strasznej nocy, chciał znaleźć świadków, dowiedzieć się więcej, przede wszystkim, chciał zaś odnaleźć swoje miejsce w rodzinnej historii okrucieństwa.
Podróżował po świecie, odnajdując kolejne fragmenty historycznej układanki, która powoli rozjaśniała mu w głowie całą wojenną historię rodzinną. Brazylia, Rosja, Węgry, wszędzie tam odnajdywał fragmenty tajemnicy, pojmował decyzje i zachowania swoich najbliższych.
Swoistym uatrakcyjnieniem tomu jest włączenie fabularyzowanych dzienników babki, a także próba (w formie dialogów dramatycznych) zrekonstruowania motywacji i jednostkowych zdarzeń, które dzięki tym właśnie zabiegom nabierają mocy i sugestywności.
Żonglowanie konwencjami - od reportażu przez dziennik po fragmenty (jak najbardziej) scenicznego dramatu ożywiają historię, nadają jej tempa i dramatyzmu.
Nawet ustępy z kozetki u terapeuty nie trącą taniością ni złym gustem. Całość pomyślana jako szukanie odpowiedzi na tytułowe pytanie generuje taki zapas dystansu, który jest hamulcem bezpieczeństwa dla oczywistych konkluzji, które przychodzą do autora wraz z wiedzą o przeszłości.
Nie oszczędza on nikogo, ani potwornej ciotki, ni własnego ojca, nawet siebie.
Zresztą na pytanie czy byłby w stanie uratować w czasie wojny kogokolwiek, szczerze odpowiada, że nie. Brakłoby sił, odwagi...
A to dopiero odwaga, przyznać się do słabości i strachu.
Wiele pytań, wiele zagadek, rozmyślań nad dziedziczeniem historii i rodzinnych grzechów.
Trudna, mocna historia o nieprzemijalności strachu, wstydu i zła, które w końcu niedziedziczone wisi nad narratorem niczym miecz Damoklesa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz