środa, 28 grudnia 2016

Szczepan Twardoch - Król [recenzja]

Wydawnictwo Literackie
Kraków 2016

Myślałam o tym, by pogodzić się z twórczością Twardocha, by ją traktować należycie poważnie, tak, jak zapewne na to zasługuje. Przeszkadza mi jednak powtarzający się motyw (choć, co zrozumiałe - w każdej książce inny) nieodgadnionego/zła/każącego palca historii, który był i w Drachu (ziemia) i wraca w Królu (kaszalot). Cóż za misję umyślił sobie autor, że prześladuje czytelnika przestrogami, ostrzeżeniami? Dydaktyka na siłę...
Sama fabuła Króla jest porywająca, nic dziwnego, że jedna z telewizji już wykupiła prawa do jego ekranizacji.
Lata 30. XX wieku, Warszawa. Kino Miejskie przepełnia lokalna publiczność. Oto zawodnik Legii Warszawa - Andrzej Ziembiński (znany antysemita i nacjonalista) staje naprzeciw przedstawiciela Makabi Warszawa - Jakuba Szapiry. Atmosfera jest gęsta od emocji, nie tylko sportowych. Wzajemna niechęć, żal, stereotypy, a nade wszystko podziały, podziały, podziały, odmieniające się przez wszystkie możliwe przypadki.
Ta awanturnicza powieść bardzo dosadnie pokazuje narastające wówczas napięcie polityczne i etniczne, które za parę chwil miały wybuchnąć najtragiczniejszą wojną współczesnego świata.
Autor z pieczołowitością odmalował warszawski tygiel z eleganckimi ulicami i lokalami Śródmieścia, z tajemniczą i nieco egzotyczną żydowską dzielnicą, a także robotniczymi zaułkami, pełnymi nędzy i szemranych interesów.
Czytelnik śledzi perypetie ówczesnych mafiozów, odwiedza z nimi luksusowe domy schadzek, brudne szynki, maleńkie paszteciarnie, poznając co rusz kolejnego podejrzanego bohatera, który próbuje utrzymać się na powierzchni.
Pierwsze warszawskie auta, piękne i tajemnicze kobiety, kilka emancypantek jako żywo przypominających współczesne nam działaczki społeczne, hierarchia gangsterska , plus odniesienie do ówczesnej topografii miasta, z której nic już nie zostało.
W powieści autor sięga też po sprawdzony zabieg wybiegnięcia w przyszłość - historię Szapiry opowiada czterdzieści lat później izraelski emerytowany wojskowy, Mosze Inbar, który przed laty obserwował warszawski półświatek z całym jego kolorytem. Opowieść starca jest osnuta pewnym niepokojem i niedowierzaniem: pamięta przeszłość, jednak jego wzmianki o teraźniejszości każą być czytelnikowi ostrożnym w ocenie wspomnień, coś jest nie tak. Prawda wychodzi na jaw w finale (rzecz jasna), ale nim do niej dojdzie, wespół z Szapirą i Mojżeszem Bernsztajnem, któremu Szapiro zabił ojca, wchodzimy w coraz mętniejsze konszachty z ówczesnymi bandytami.
Na osobną uwagę zasługuje tutaj (według mnie największy atut książki) język jidysz w swej twardej, chropowatej warszawskiej odmianie, tak różnej od jidysz, jaki spotykam dzisiaj. Ukłony dla prof. Ewy Geller, która podjęła się tłumaczenia dialogów na język żydowski, bez jej wkładu powieść nie miałaby znamion wyjątkowości i niezwykłości. Twardoch konsultował także wszelkie tematy judaistyczne, co ustrzegło go przed błędami i śmieszności. Jak to dobrze, że można liczyć na konsultantów.
Powieść - scenariusz filmowy, wartka, emocjonalna, pełna akcji. Dla mnie najważniejsza jest tu robota prof. Geller, reszta to dodatek.

1 komentarz:

  1. Najpierw chciałabym przeczytać 'Morfinę', a potem 'Króla'. Wszyscy to czytają, chce i ja.

    OdpowiedzUsuń