poniedziałek, 11 grudnia 2023

MelissaBroder - Mleko i głód [recenzja]

 

Przekład: Kaja Gucio

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2022


Rachel - obsesyjnie myśli o jedzeniu, liczenie kalorii nie wychodzi jej z głowy nawet na chwilę. Każda chwila w przerwie, każda chwila w pracy to przeliczanie przyjemności czerpanej z jedzenia, ale będących też momentem wstydu, czasem wyrzutów sumienia. 

Rachel jest jeszcze bardzo młoda, studia teatrologiczne jasno jej uświadomiły, że najbardziej w świecie nie może znieść ludzi teatru. Dla mnie to private joke, który mocno mnie śmieszy za każdym razem, gdy go sobie przypominam. Dużo w tym prawdy, bez względu na szerokość geograficzną i różnice kulturowe.

Rachel żyje w świecie iluzji, sama sobie go tworzy z wielką lubością i spokojem. Obfitość jedzenia (czy czegoś co do miana jedzenia predestynuje) w wersji light jakie rozplanowuje sobie każdego dnia, dają jej złudne poczucie wolności. Skomplikowane rytuały żywieniowe pomagały jej zachować szczupłą sylwetkę, a skoro szczęście da się sprowadzić do rozmiaru ubrań, to była szczęśliwa.

Dziewczyna pracuje w agencji pełnej celebrytów, tych aspirujących, i tych przechodzonych, tych z marzeniami, i tych ich pozbawionych. Rachel nazywa ich fluorescencyjnymi naklejkami, kupując dla nich fake'owych followersów dla profili w mediach społecznościowych. 

Na drugim biegunie tej historii stoi Miriam - gruba, koszerna, obarczona dużą i hałaśliwą, szczęśliwą rodziną właścicielka "Yo! Good" - sieci lokali z mrożonymi jogurtami. Wyluzowana, nonszalancka, radosna, jest objawieniem dla pospinanej i majaczącej o mrzonkach Rachel.

Ich nieuchronne spotkanie i relacja będą częścią tej książki, podobnie jak pogmatwane relacje Rachel z własną matką.

Sąd nad rodzinnym szczęściem, wychowaniem i jego błędami, prawo do miłości i rola religii w dążeniu do dobrostanu, a także pytanie o możliwość związku homoseksualnego w judaizmie, oto ważniejsze wątki tej książki. 

Książki miernej, słabej, która obiecywała intrygującą, nieoczywistą opowieść o miłości, a pogrążyła się w nudzie stron, które bez mocy i szczególnego pomysłu mielą uczucia i namiętności na zgasłą papkę, niestrawną i nieapetyczną z wyglądu.

Zmarnowany potencjał.

sobota, 9 grudnia 2023

Bryan Washigton - Parking [recenzja]

 

Przekład: Maciej Sierkocki

Wydawnictwo Cyranka

Warszawa 2023

Teksas. Houston. Latynoska rodzina (czasem z ojcem, czasem bez) próbuje odnaleźć się na nader nieżyczliwej drabinie społecznej. Prowadzą (w każdym opowiadaniu coraz to bardziej) podupadającą restaurację i, każdy pojedynczo, chce znaleźć wygodne i godne dla siebie miejsce na świecie.

Z obserwacji i nauki najbliższego sąsiedztwa, czerpią wiedzę o przetrwaniu, dostosowywaniu się. Są migrantami, stąd też trudności w adaptowaniu się i akceptacji.

Zresztą, już na początku jest jasne, że teksańskie społeczeństwo jest, w gruncie rzeczy, mocno spolaryzowane, a także silnie rasistowskie. Narrator, dziecko latynosko - afroamerykańskie, było najniżej w hierarchii: dla jednych za ciemne, dla innych za jasne. Jest też homoseksualistą, zbierającym kolejne doświadczenia seksualne jak drogowskazy życiowe. Chyba każdy tutejszy bohater ma podobnie: właśnie za pomocą seksu próbuje wypełnić życiową pustkę, poczucie bezsensu i zmarnowane, zaprzepaszczone marzenia.

Pustka bez miłości to chyba najkrótsze streszczenie fabuły. Amerykański sen, o którym marzyli rodzice bohaterów stał się ich koszmarem: trudności finansowe, rozpad rodziny, poczucie uwikłania i bezsensu. 

Najmocniej wybrzmiewa opowiadanie o dziewczynie z rodziny, która zostaje wysłana z Jamajki do teksańskiego wujostwa, by odreagować po wielkiej osobistej tragedii. Jej podejście do świata, spokój, otwartość i bezpretensjonalność są przeciwwagą dla zrezygnowania i smutku, jakie reprezentuje amerykański odłam rodziny. Długo też nie potrafią sobie poradzić z jej bezpośredniością i niechęcią do konwenansów.

Ta lewicowa, postępowa przecież proza jest bardzo prospołeczna, mocno zorientowana na jednostkę, ale kompletnie nie dająca jej złudzeń co do przyszłości. Sposobem na ucieczkę od zła codzienności jest wikłanie się w przypadkowe relacje seksualne, w wojnę, ucieczka w wojsko, w narkotyki.

Ameryka się psuje, w tych opowiadaniach bardzo mocno. Dekonstruuje się marzenie, sen o potędze i spełnieniu.

czwartek, 23 listopada 2023

Dominik Szczepański - Selma. Jeszcze dalej niż południe [recenzja]


 Wydawnictwo Otwarte

Kraków 2023


Książka zaskakuje od pierwszego kontaktu. I nie chodzi mi wcale o treść, ale o szatę graficzną, bardzo przemyślaną i przyciągającą wzrok, o barwne fotografie, o jej interaktywność, bo dzięki zawartości kodów QR, możemy wraz z załogą przenieść się w antarktyczne rejony pełne piękna, ale też grozy.

Później jeszcze równie dobrze, zarówno układ tematyczny książki (rozmowy, wspomnieni, opis wyprawy, a także wstawki dotyczące wypraw innych śmiałków (poruszająca historia dramatycznej wyprawy "Aurory na skraj Morza Rossa, opowieść o jej rozbitkach i ich heroicznej walce), a także traktujące o samym obszarze badań.

"Rejon arktyczny to żeglarska Formuła 1. Nie ma drugiego akwenu o podobnym stopniu trudności". Ta książka to zapis spełnienia marzeń, wielkiej determinacji, ale i wiary w człowieka. To opowieść o wielkiej ciekawości świata i odwadze przepotężnej, trochę też o naiwności ("właśnie zdałem sobie sprawę, że to nie gra komputerowa". 

Interesujące są ustępy o życiu na pokładzie, codzienności, koniecznych zabiegach życiowych, jak przezwyciężanie choroby morskiej czy dbałość o wkładki termiczne, jak fryzjerstwo pod biegunem (zakład fryzjerski u Leona) i ważności pieczenie chleba. 

Nie ma tu miejsca na pozory, nie ma miejsca na demokrację. Żegluga polarna to sport ze wszech miar zespołowy, albo wszyscy przeżyją, albo nikt. Nie ma tu miejsca na konkurencję, każdy członek załogi ma trochę inne kompetencje, ale i tak każda decyzja należy do skipera.

Czasem czuję jakby czytelnik podsłuchiwał rozmowy załogi, zagląda w ich wspomnienia, wątpliwości, decyzje. Czasem, gdy stawali przed wyzwaniami i trudnymi sytuacjami, nie wiedząc jak się zachować decydowali, po prostu, by zachować się przyzwoicie. Taka prosta, oczywista rzecz, a jednak nieoczywista. 

Jednocześnie wspólne życie na małej powierzchni generować powinno niesnaski, awantury, wybuchy, animozje. Tutaj nie było na nie miejsca, ni czasu. Tolerancja ratowała każdą sytuację, a także świadomość, że tylko bycie zespołem daje szansę w polarnej żegludze. Załoga to twór, który nie może występować jako zbiór jednostek, indywidualności, na wyprawie są jednością, nawet jeśli prywatnie się kogoś nie lubi to w podroży to kompletnie nie ma znaczenia. 

Ważne są też te fragmenty, które mówią o samotności, czy to sternika, czuwającego, gdy reszta załogi odpoczywa. Poruszające są opowieści o strachu o życie, który w tej surowej i trudnej krainie wydaje się czymś naturalnym i oczywistym. 

Dużo w tej książce spokoju, dużo odwagi, dużo przestrzeni. Wielki jest mój podziw dla uczestników wyprawy, którzy zdobyli się na realizację marzeń, mieli wielką odwagę w ich realizacji.

Niezwykła przygoda, niezwykła opowieść, niezwykła lektura.



Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:



środa, 15 listopada 2023

Mohamed Mbougar Sarr - Najskrytsza pamięć ludzi [recenzja]

 

Przekład: Jacek Giszczak

Wydawnictwo Cyranka

Warszawa 2022


"Opowieści o Pajęczej Matce mnie wyczerpały. Amsterdam pozbawił mnie sił. Czeka mnie droga samotności". 

Bohater książki fascynuje się pisarzem, który tworzył w latach 30. XX wieku. Nazywano go "czarnoskórym Rimbaude'm, a tak naprawdę nazywał się Elimane, a jego opus magnum nazywało się "Nieludzki labirynt".

Nasz bohater, Diegan Latyr Faye nawiązuje znajomość z senegalską pisarką, Sigą D., zwaną tutaj "Pajęczą Matką" i razem zagłębiają się w tajemniczy świat, biografię, w odkrywanie "Nieludzkiego labiryntu", książki - tajemnicy, która trawi wyobraźnię i jest przedmiotem pożądania Faye'a. 

W książce pojawia się także polski pierwiastek, współlokator Diegana, Stanislas, pieczołowicie i pracowicie pracował nad nową wersją gombrowiczowskiej powieści "Ferdydurke".

Lubię zabiegi Autorów mające na celu utrudnienie czytelnikowi życia, stąd też mój zachwyt nad odliczaniem wstecznym, czyli sytuacją w której każda kolejna strona mówi o zdarzeniu czy zjawisku, które miało miejsce wcześniej, kolejne zdarzenia mają coraz wcześniejsze daty, a mimo to intryga idzie naprzód, wspaniały, dające wielkie możliwości jest ten właśnie zabieg narracyjny.

O czym więc jest tak książka? O niewdzięczności wobec rodziców (rzadko odwiedza ich bohater, wcale się nimi nie interesując); o życiu wygnańca - jego radzeniu, bądź nieradzeniu sobie z separacją geograficzną, oddaleniem przestrzennym, samotnością; a także o " (...) tym, co zawadza, jest kolor skóry pisarza. To jego rasa jest przyczyną skandalu".

Gęsta, mocna, klucząca i umykająca czytelnikowi książka. Doskonała przygoda literacka.

Kazimiera Iłłakowiczówna - Poezje wybrane [recenzja]

 

Wydawnictwo Państwowy Instytut Wydawniczy

Warszawa 1977


Wróciłam do Iłły raczej z sentymentu dla biografii (ale tych lat dziecinnych spędzanych na Inflantach, późniejszy bunt, sufrażystki, ucieczka do Petersburga, protesty w Oxfordzie, bycie siostrą miłosierdzia w czasie Wielkiej Wojny). Nie będzie moją ulubioną poetką, nie. Jednak doceniam jej postawę, to, że traktowała poezję jako dodatek do prawdziwego życia. Miała wielki dystans, gdy wspominała, że nie wyobraża sobie życia bez muzyki, ale bez poezji już tak.

W wierszach bywa melancholijna, ma w sobie smutek i tęsknotę, jak mawiali ówcześni: "srebrzystą poświatę", rodzaj chłodnej szlachetności, dobrze określającej jej twórczość.

Najlepiej oddać głos Autorce. W wierszu "Oczekiwanie": "(...) jesteśmy senni i cisi jak piasek wichrom powolny. Wysoko grom lasu wisi runąć niezdolny".

"O jesieni, jesieni": "Niech się wszystko odnowi, odmieni. O jesieni, jesieni, jesieni".

"Nie chcę nic wiedzieć o gwiazdach" : "Nie chcę nic słyszeć o gwiazdach! Jam sama jest jak gwiazda błądząca, co przecina rozpędem - eteru zasypane światami pustynie, coraz blasku nabiera, im się bardziej o krawędzie blasku roztrąca".

"Połów": "Od czarnej słodyczy, jedwabnych snów dusza powstaje, i tęskni znów, i wije wianki, i powrozy wije, i zarzuca je gwiazdom i księżycom na szyję, wychodzi z ciała na niebieski połów i wraca z siecią pełną ptaków i aniołów".

niedziela, 5 listopada 2023

Robert Samuels i Toluse Olorunnipa - "Nazywa się George Floyd. Życie pewnego człowieka i walka o sprawiedliwość rasową" [recenzja]

 

Przekład: Maciej Potulny

Wydawnictwo Marginesy

Warszawa 2023


Czy w przypadku tak ważnej tematycznie książki można zacząć od pochwały okładki? Decyduję się na ten krok, ponieważ szata graficzna jest pierwszym elementem rzucającym się w oczy. Oszczędność formy, proste, ale bardzo estetyczne fonty, a do tego wyciszona kolorystyka są naprawdę dobrze skomponowane.

"Ubogi, czarny i żył w Ameryce - trudno o lepsze predyspozycje do tego, by narazić się na ostracyzm w społeczeństwie, które tak chętnie marginalizuje chłopców jego pokroju" - tak o George'u piszą Autorzy tej książki. Wychowany na osiedlu przyczep kempingowych, od dziecka łączony z biedą, wykluczeniem, osamotnieniem. Twórcy wracają do czasów szkolnych Floyda (był całkiem dobrym sportowcem, graczem w futbol amerykański), a także  historii rodzinnych, łączenie z rozciągnięciem drzewa genealogicznego do prapradziadka, który, urodzony w niewoli, dzieciństwo spędził pracując na plantacji, później zaś, po zakończeniu wojny został posiadaczem ziemi. Autorzy dodają krótki rys historyczny niewolnictwa amerykańskiego, który ze względu na charakter opowieści, jak i jej styl jest bardzo uproszczony i skrócony. 

George przedstawiony jest jako człowiek borykający się z ciągłymi problemami, mieszkający w ciasnocie, niezdrowo się odżywiający, słyszący co noc strzały, które wiązały się z zajściami w niebezpiecznej dzielnicy. Otoczony handlarzami i narkomanami (jego siostra brała crack, Floyd zaczął więc wychowywać jej małego synka). Jednocześnie każdy w tej książce wspomina go jako łagodnego, uśmiechniętego, dowcipnego, z otwarty sercem wielkoluda, który wchodząc do nowej grupy zdobywał ją serdecznością i dobrym słowem.

Floyd oskarżony był o napad rabunkowy wielokrotnie skazywany był za drobne przestępstwa narkotykowe. Przy okazji kolejnych wyroków i potyczek prawnych Autorzy śledzą zmiany jakie zachodzą w ustawie o przestępstwach. Jest także fragment o historii rasizmu w medycynie i historii uzależnień. W całej tej historii aż gęsto jest od niesprawiedliwego traktowania,  zaostrzania działań mających na celu dyskryminację rasową (rząd federalny), nieufności władz, zaniedbań systemowych, segregacje i trudności edukacyjnych, jak i niezaspakajania potrzeb w zakresie zdrowia psychicznego.

A później nadchodzi najtrudniejsze. Wstrząsający dzień śmierci Floyda. To bardzo trudna część lektury, która doprowadza napięcie go granic. Znamy finał, a jednak reporterski opis wydarzeń na długo zapada w pamięci.

Później następują komunikaty prasowe, szczególnie mocno utkwił mi w pamięci ten z wydziału policji, który mętnie głosił, że mężczyzna zmarł wskutek nieoczekiwanych problemów zdrowotnych podczas interwencji policji! Zatrzymanie i powolną śmierć nazwano "nieoczekiwanymi problemami"! W głowie się nie mieści.

Śmierć Floyda dziejąca się niemal na oczach świata to niewyobrażalna, niepodważalna i bezsensowna śmierć. Zostaje złowroga cisza, kręcenie głową z niedowierzaniem, że to się zdarzyło, że to się prawdziwie zdarzyło!

Tłum zrównał  ziemią posterunek policji w którym pracował morderca, zaczęły rozprzestrzeniać się protesty. Floyd był na ustach świata. Jego śmierć rzuciła światło na inną tragedię w Minnesocie do której również przyczyniła się policja. I, choć przedwczesne, niepotrzebne odejście George'a Floyda zainicjowało wiele pozytywnych zmian, było też wiele napięć: od demonstracji po agresję tłumu. Uzasadnioną.

Ta książka to lektura obowiązkowa dla każdego czującego i myślącego człowieka. By imię Floyda nie zostało nigdy zapomniane.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:



niedziela, 29 października 2023

Jon Fosse - Drugie imię. Septologia 1-2 [recenzja]

 

Przekład: Iwona Zimnicka

Wydawnictwo ArtRage

Warszawa 2023


Tak się cieszę, że to właśnie ArtRage ma noblistę!

Bardzo! Cenię ich za dobór tytułów, ale także wyjątkową, wspaniałą szatę graficzną! Za "Ucieczkę z Chinatown", "Onych", "Wniebogłos" i "Chwile wieczności" Trwaj ArtRage w dobrostanie, niech Ci się widzie!

Tutaj, już na początku, tradycyjnie zresztą, podziwiam projekt okładki, jak dla mnie świetna, doskonale zgrana z fabułą. Bardzo oryginalna w swej surowości i strukturze. Znakomita.

Pierwsze zetknięcie z prozą Fossego to duża trudność w akceptacji formy, układu i kształtu. Strumień świadomości którym leje się treść wymaga od czytelników skupienia i włączenia się w swoistą grę, jaką Autor prowadzi z odbiorcami swojego utworu. 

Pośród gąszczu samotności, w pustelnictwie, nicości i izolacji i może też opuszczenia poznajemy malarza Aslego. Jest wdowcem, zatopionym we wspomnieniach, przemyśleniach, słowach, które opisują czasem rzeczywistość opisywaną z punktu widzenia kierowcy samochodu, czasem opowiadającego przeszłość mniej lub bardziej odległą. Zdarza się, ze na kolejnych stronach pisze wciąż o tym samym, multiplikując, a przy tym nadając znaczenia jednemu wydarzeniu. To ciekawe doświadczenie, które wprowadza czytelnika w stan skupienia, momentami go z niego wytrącając. Czasem obrazy wracają jak refreny, czasem pojawiają się jako zwrotki. Czasem jako abstrakcyjne obrazy, czasem pejzaże.  Dziwne, prawda? Ale doświadczone osobiście.

Moc pogmatwania, rozmyślań nad kondycją świata i człowieka, nad tym dlaczego człowiek podąża tą, a nie inną drogą. A co byłoby gdyby jednak poszedł gdzie indziej. A co, jeśli ktoś prowadzi równolegle to samo, ale jednak lepsze w wyborach życie? Hm?

Oszczędność i powtarzalność tworzą swego rodzaju wyrafinowanie. 

Strumień świadomości, często pozbawiony znaków przestankowych, z niewyodrębnionymi dialogami (wcale rzadkimi), do tego dwa dni z życia opisane na niemal trzystu stronach, szarpane wspomnieniami. Czy da się znaleźć klucz do tej prozy? Zaryzykuję, że tak. Trzeba tylko szukać między słowami mniej istotnymi.


Anna Kaszuba-Dębska - Przybyszewska/Pająkówna. Głuchy krzyk. [recenzja]


 Wydawnictwo Marginesy

Warszawa 2023


Mój podziw do Autorki tej publikacji nie ma granic. Stworzenie tak potężnej, tak szczegółowej biografii z fragmentów, szczątków dokumentów, jakie udało się jej odnaleźć. Chcąc napisać biografię Przybyszewskiej natrafiła korespondencję Anieli Pająkówny, matki Stanisławy Przybyszewskiej. Dzięki czemu mogła ona skonfrontować te dwie postaci: matki i córki, obie zapomniane, obie warte odkrycia.

Matka, Aniela Pająkówna - chłopka, córka stangreta w majątku Pawlikowskich, która wykazała się w wieku dziecięcym talentem, który zyskuje jej uwagę oraz opiekę właścicieli majątku. Staje się, jako dziecko członkinią rodziny mecenasów, którzy zabierają ją do Krakowa. Aniela szkoli się na pensji, zyskuje prywatne lekcje u wiodących wówczas malarzy, zachwyca się jej talentem sam Matejko. Wreszcie  rozpoczyna 5-letnie studia malarskie w Paryżu. Kariera jak z bajki? Do czasu. Po powrocie z Paryża urządza swoją pracownię, staje się rozpoznawalna. Niestety, do gry wchodzą uczucia.

Pod odczycie przesławnego Przybyszewskiego o Chopinie we Lwowie, oczarowana Pająkówna zafascynowana pisarzem nawiązuje romans ze Stanisławem.  Tajemnicza aura, zła sława, którą się cieszy, a także wyjątkowy magnetyzm kompletnie oszałamiają malarkę. Nawiązują romans. Aniela zachodzi w ciążę.

Zaczyna się okres ukrywania odmiennego stanu, gdyż, jak wiadomo, w tamtych czasach samotna matka, a do tego panna to zbyt wiele, coś czego społeczeństwo nie mogło znieść. Pająkówna wyjeżdża na wieś, tam rodzi Stanisławę. Na prośbę rodziny, matka ukrywa córkę. Wszystko w konspiracji: mała Dzidzia mówi do matki Nianiu. Świat nie wie, że Przybyszewski jest jej ojcem. 

Aniela zachodząc w ciążę od początku wie, że może liczyć tylko na siebie. Ojciec dziecka nie szuka kontaktu, w tym czasie nawiązał już romans z żoną swojego przyjaciela, Panią Kasprowiczową. Długo zwodzi Anielę, a ta próbuje łatać rodzinny budżet, a do tego podsyła pieniądze niewiernemu kochankowi. Niestety, malarka umiera, gdy Stanisława ma 11 lat. Dziewczynka trafia pod opiekę rodziny, w ręce ludzi niekompetentnych do wychowywania dziecka. Tęskni za przedwcześnie zgasłą matką. Anielę nazywa prekursorką wolnych kobiet, takich, które nie wiszą na mężczyznach, radzą sobie same.

Stasia jest silna, podróżowała od dziecka, miała za wzór pracującą, oddaną matkę. Uczy się języków, fascynuje się historią Francji. Wie, że chce pisać.

Ojca spotkała kilka razy w ciągu życia, relacja zaczyna się dopiero w dorosłości dziewczyny. Ta trudna część jej życia, która z początkowej fascynacji jego twórczością idzie w zupełnie innym kierunku. Im starsza tym gorsze ma zdanie o pisarstwie Przybyszewskiego. 

Z czego możemy znać jego córkę? Najgłośniejszy utwór Stasi to "Sprawa Dantona". Spory fragment biografii Kaszuby-Dębskiej dotyczy tej sprawy. To mocny i dojmujący rozdział, gdy pokazuje położenie i rzeczywistość bytową Przybyszewskiej. Dramat powstaje w tragicznych warunkach w Gdańsku: pośród chłodu, głodu, strasznej biedy. Uzależniona od leków, narkomanka i nałogowa palaczka mieszka w nieogrzewanym baraku, bez większych możliwości odwrócenia swojej pogmatwanej i beznadziejnej sytuacji. 

Od zawsze fascynuje się Robespierrem, "Sprawa Dantona" to hołd oddany postaci i jej czasom. Gdy kończy pisać swoje opus magnum uznaje, że dokonała już wszystkiego co mogła zrobić na tym świecie. Nie ma dla niej innych wyzwań zawodowych. Później tłumaczy jeszcze na inne języki tę właśnie sztukę, ale nic większego już nie napisze.

Odchodzi przedwcześnie, po dziwnym, pustym, osobliwym życiu, naznaczonym przeszłością rodziców, każdego z osobna. 

A ja wciąż zachwycam się mocą Autorki, która potrafiła tak pięknie, barwnie, opowiedzieć tę dawną, wcale niepopularną historię dwóch niezwykłych kobiet. Wielka praca. 


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:



czwartek, 26 października 2023

Joshua Cohen - "Rodzina Netanjahu" [recenzja]

 

Przekład: Aga Zano

Wydawnictwo Agora

Warszawa 2023


Dawno już nie czytałam tam szaleńczej książki. Idzie o koncept, dysponowanie czasem, rozłożenie akcentów, a także finał. Pyszny i znakomity, na który warto czekać każdą wcześniejszą stronę.

Autor bardzo sprawnie dysponuje nastrojami czytelników, prowadząc ich od początkowego znużenia spokojną, wręcz usypiającą czujność narracją. Oto małe studenckie miasteczko, a w nim całkiem niedawno zatrudniony profesor historii podatków, Ruben Blum (pierwszy Żyd na uczelni!). Cierpliwie znosi zachowania kolegów uniwersyteckich, cienkie i prostackie dowcipy o starozakonnych, a także radzi sobie ze stereotypami, jakie krążą nawet wśród, zdawałoby się, wykształconej braci uczelnianej, o niby poszerzonych horyzontach. Nagle jednak okazuje się, że władze wydziału powołują go do komisji mającej zaopiniować zatrudnienie naukowca z Izraela, Bencijona Netanjahu. 

Ta, pozornie tylko, prosta sprawa urośnie niebawem do niebotycznych rozmiarów katastrofy. Spokojny, wycofany, empatyczny Blum nijak się ma do narowistego, wojującego z każdym spojrzeniem, słowem, ba!, oddechem niesprzyjającym panem Netanjahu. Ten zagorzały syjonista gardzi amerykańskim systemem edukacji, wartościami i stylem życia, co nie przeszkadza mu jednak walczyć o uposażenie za wykład wstępny, czy też nie sprawia trudności w pobieraniu czeków z uczelni. 

Katastrofa jest nieunikniona. Zasymilowany, pokorny, skromny, choć niepozbawiony sarkazmu i inteligentnego dowcipu Ruben (oj, jest kilka takich momentów, w których nie da się powstrzymać śmiechu gromkiego) zestawiony z pieniaczem i grubianinem, obdarzonym podobną rodziną Netanjahu stwarza warunki do kolizji.

I tutaj pojawia się wzmiankowany wcześniej finał, o którym nic więcej nie napiszę, poza powtórzeniem z całą odpowiedzialnością, że warto było nań czekać!

Autor zachwyca poczuciem humoru, dystansem, sprawnym stylem, a znajomością charakterów, a także zdumiewającą wręcz wyobraźnią, która potrafi zawładnąć czytelnikiem, a nawet obezwładnić go swą mocą.

Mocarne poczucie humoru i umiejętność przeplatania bezczelnej wręcz buty jednego bohatera z całą siłą pokornej, acz bystrej mocy asymilacji drugiego daje niezwykłą mieszankę, której trzeba skosztować.

Niech tylko nie zwiedzie nikogo błachy, z pozoru, styl. Poza sarkastyczną wizją stosunków międzyludzkich unurzanych w stereotypach i oczekiwaniach społecznych, jest tu miejsce na traktat filozoficzny, historyczny, a także chłodne oko patrzące na politykę z dystansu, jaki daje pisarskie biurko. Znakomity efekt.

To świetna książka. Bardzo polecam.

sobota, 14 października 2023

Joanna Kuciel - Frydryszak - "Chłopki. Opowieść o naszych babkach" [recenzja]

 

Wydawnictwo: Marginesy

Warszawa 2023


Trwam w zachwycie. "Chłopki" to wciągająca, momentami bardzo mocna i wielowątkowa opowieść o kobietach z przeszłości.

Żyjące w nędzy, dbające o męża, dzieci, obejście. Nie mające czasu, pieniędzy, jedzenia, zdrowia, butów, wiedzy, wykształcenia, a także wsparcia i zrozumienia. Samotne, przepracowane, obarczone mnogością zadań, wyzyskiwane. Narażone na napaści, gwałty, przemoc borykały się z beznadziejną codziennością, gdzie każdy kolejny dzień był taki sam lub gorszy.

Wydawane za mąż "za morgi", niewolnice w folwarkach, podkuchenne, rodzące niemal co roku dzieci, z których mało które przeżywało okres niemowlęctwa, szukające pracy za granicą. Tyrające na pańskich polach, zbierające resztki kłosów po żniwach, bite przez  zarządców za podbieranie podgniłych kartofli. Żyjące w patriarchalnym świecie, gdzie mężczyzna jest ponad potrzebami i możliwościami kobiety. 

Ponure, straszne, mocne historie chłopek rzadko kiedy kończą się szczęśliwie. Autorka dociera do dokumentów, prywatnych archiwów, które jasno pokazują trudy i znoje z jakimi musiały radzić sobie kobiety. Pośród zabobonów, kołtunów, chronicznych braków wszystkiego: od łóżka po buty już od najmłodszych lat zmuszane były do pracy (jak choćby wypasanie drobiu), później do małżeństwa. Kobiety bez głosu, bez prawa do decyzji. Nieme, pokorne, budzące się jako pierwsze i kładące się jako ostatnie. 

Autorka umiejętnie buduje historię, kompleksowo pokazując kolejne zagadnienia związane z ich życiem. Tak wiele odczuć, emocji i przemyśleń budzi we mnie ta książka. Poruszająca, bardzo gęsta od trudnych i przygnębiających wątków książka, która, jak już wielokrotnie powiedziano i napisano jest sposobem na oddanie głosu i przypomnienie tych cichych bohaterek. 

Znakomita, niezapomniana, poruszające i pogłębiona opowieść o cierpieniu. 

niedziela, 17 września 2023

Agatha Christie - Duchy w Wenecji [recenzja]

 

Przekład: Krzysztof Masłowski

Wydawnictwo Dolnośląskie

Wrocław 2023


Najciekawsze są w tej książce zmieniające się realia obyczajowe. Poirot (wspaniale niezmienny: z idealnym zarostem, przymałymi, ale lśniącymi lakierkami, ubrany dystyngowanie, bez względu na temp. otoczenia).

Konfrontuje się, choć niechętnie, z pędzącym do przodu czasem - trampki, zarośnięci, długowłosi chłopcy, rewolucja seksualna, progresywna muzyka i zmiany w obyczajowości, a także zwyczajach (szczególnie wychowawczych), wzrost przestępczości wśród młodych. Jak ma sobie poradzić w tym paskudnym, bo pozbawionym zasad świecie, ukuty z reguł i powinności detektyw? Niemożebne. 

Na szczęście zdarza się morderstwo i można wpaść w znane, bezpieczne tory.

Podczas halloweenowej zabawy jedna z uczestniczek zostaje zamordowana. Ktoś topi ją w misce z wodą. Tego samego dnia, wcześniej dziewczyna chwali się, że w przeszłości była świadkinią morderstwa. Poirot podejrzewa, że tę przechwałkę słyszał morderca. Rozpoczyna śledztwo złożone z rozmów, obserwacji i przypuszczeń, które składa w jedno metodyczne śledztwo, które w finale odsłoni przed czytelnikami sprawcę.

Nie porwała mnie ta opowieść, poza tłem obyczajowym, o którym wspomniałam na początku nie ma tutaj energii i mocy jakie cechowały wcześniej zarówno Monsieur Poirot, jak i Agathę Christie.

Wojciech Tochman - Historia na śmierć i życie [recenzja]


Wydawnictwo Literackie

Kraków 2023


Ta książka jest zupełnie inna niż cała dotychczasowa twórczość Wojciecha Tochmana. Długo nie wiedziałam jak się do niej odnieść, jak ją zaklasyfikować, na której półce w pamięci ją umieścić. Do tej pory mam niejaki problem z systematyzacją, ale to dobrze - książka wymyka się ramom, a jednocześnie na długo zostaje w pamięci, nie daje spokoju.

To historia, która zaczyna się w latach 90. na warszawskim Tarchominie. Dochodzi do zbrodni. Jedną z oskarżonych, a później osadzonych jest Monika, pierwsza w tamtym czasie dożywotka - skazana na dożywocie. Nie brała czynnego udziału w mordzie, nie dotknęła ofiary, narzędzia zbrodni, była tam, szabrowała, dostała taki sam wyrok jak ci, którzy mordowali. Nagle znajdujemy się w nieprzebranym gąszczu zależności etycznych, pośród skojarzeń, problemów, decyzji, o których w swym życiu nie mieliśmy pojęcia. Bowiem jak ocenić zbrodnię, jej wagę, moc, jak wymierzyć karę, by mieć pewność, że przyniesie refleksję i żal za czyn, za udział w nim. 

Wojciech Tochman zmienia spojrzenie na karę dożywocia. Z powszechnego poglądu, że to prawo łaski (bo odsiadujący karę żyje), nagle, poprzez historię tej konkretnej osadzonej staje się torturą (nie ma nic więcej - tylko ta kara: bez nadziei na wolność, jakąkolwiek).

Co dzieje się za murami więzień, jak wygląda życie osadzonych, o czym myślą, czym chcą się podzielić z resztą świata. Czy możliwa jest resocjalizacja, czy świat za kratami jest do zniesienia? Całe rzędy pytań, coraz to bardziej szczegółowych, zadawanych sobie w miarę postępowania lektury. 

Gdzie jest szacunek dla ofiary, pamięć o niej, gdzie rodzina, zarówno zamordowanej, jak i rodziny morderców. Czy można skazywać na dożywocie bardzo młodych dorosłych, którzy dopiero wkraczają w życie, które poza pełnoletniością wynikającą z peselu wcale nie są dorośli mentalnie. Wina, kara, wymiar sprawiedliwości, okoliczności, lata 90., a także bezsensowna, niezrozumiała śmierć. 

Temat tak trudny, tak karkołomny, że tylko ten Autor mógł sobie z nim poradzić.

Na długo zostaje w myślach, zmienia optykę postrzegania tego co czarne i białe. Tak naprawdę wszytko jest jednak przede wszystkim szare.

środa, 6 września 2023

Zośka Papużanka - Kąkol [recenzja]

 

Wydawnictwo: Marginesy

Warszawa 2021

Tę książkę kupiłam niemal dwa lata temu, leżała na stosie lektur mniej pilnych i właśnie w wakacje przyszedł czas, by wreszcie ją przeczytać. Nie ma lepszego czasu na tę powieść niż lato, nie tylko ze względu na tematykę (wakacyjną w dużej mierze), ale też okoliczności przyrody (wieś, rzeka, sad, pole). 

Papużankowe słowa oblepiają niczym sok z letnich owoców - lepkie, pyszne, czasem słodkie, czasem kwaśne, innym razem z nutą goryczy. 

Historia opowiadana przez nastoletnią dziewczynkę, świetną obserwatorkę, która obserwuje relacje między rodzicami, dorosłymi w rodzinie, ich kontaktami i zależnościami, a także stosunkami rodziców z dziadkami i dalszą rodziną.

Wakacje spędzane na wsi u rodziny ojca są idealną okazją do poczynienia obserwacji i konstatacji, często niepokojących, pokazujących, jak wiele przemilczeń i niesnasek ukrywa się za fasadą ponurych powitań i codziennych mijanek.

Dziadek nienawidzi wszystkich i wszystkiego, szczególnie własnej synowej i jej (a także własnego syna) dzieci. Nie potrafi przyznawać się do błędu, nie potrafi iść do przodu. Nie akceptuje rzeczywistości i zmian. Nuża się w tymczasowości i prowizorce (najlepszy jej przykład to dom, pełen usterek, zbudowany tymczasowo, w którym drzwi nie otwierają się do końca, dach i komin mają swoje historie). 

Najciekawsza, krystaliczna, fascynująca jest postać matki, która bez wsparcia męża, walcząca z niechęcią jego rodziny, każdego wakacyjnego dnia zbiera garstkę dzieciaków, by wspólnie przemierzać pola i łąki, snuć historie i odkrywać piękno małych rzeczy. Urzeczone jej poetyckością, ulotnością i łagodnością dzieci idą wszędzie tam gdzie je zaprowadzi. Czasem wyglądało to jak grimmowy flecista z Hameln, ale bez drastycznych zakończeń.

Urzeczona językiem i style Papużanki będę polecać tę książkę.


niedziela, 2 lipca 2023

Jeremi Przybora - Uwiedziony [recenzja]

 

Wydawnictwa Radia i Telewizji

Warszawa 1978


Przybora był geniuszem słowa. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. "Uwiedziony" potwierdza moją opinię na każdej stronie, w każdym koncepcie, w każdym słowie. 

Jego inteligencja, dowcip, zrozumienie języka, emocji, łatwość w nawiązywaniu do motywów i postaci literackich, nieustające, acz bardzo smaczne puszczanie oka do publiki powodują, że czytając tę książkę nurzamy się w morzu przyjemności literackiej.

Ten poziom kultury zarówno słowa, jak i literatury, ta moc języka są dziś już nieosiągalne, niemodne, niedostępne. 

Serdeczność Autora, ciepło i dystans z jakim pochodzi do swoich bohaterów, ale też czytelników, powoduje, że nie sposób oprzeć się tej książeczce.

Na początku było słuchowisko, które zdobyło wielką popularność, tak dużą, że Autor spisał ją jako dzieło epickie. Każda scena, każde słowo jest tak bardzo sceniczne, tak dobrze byłoby zobaczyć inscenizację lub ekranizację tego utworu!

Historia, którą opowiada Przybora to ciągnąca się przez XX-lecie międzywojenne, czas II wojny światowej, a także czasy głębokiego i zatrważającego komunizmu, opowieść o księciu Maurycym. Zakochany w chłopce, Jagusi, a jakże! zostaje nagle sam z ich wspólnym dzieckiem. Wyrzucony (za mezalians, a do tego niedokonany mezalians!) z pałacu trafia w różne miejsca, ima się różnych profesji, od fordansera po oficera. Wielość literackich nawiązań, także do postaci historycznych, subtelne rozprawianie się z historią, uzupełnione jest moralnymi i obyczajowymi zagadnieniami, które podane w łagodny, dowcipny sposób smakują jak nigdy, jest absolutnie zniewalający.

A wszystko to doprawione uwielbianym przeze mnie purenonsensem. Uczta!

Tove Ditlevsen - Moja żona nie tańczy [recenzja]

 

Przekład: Iwona Zimnicka

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2022


Po każdym przeczytanym zdaniu żałuję, że jest ono już za mną, że umknęło, że mam o jedno zdanie mniej do poznania, że jestem bliżej końca. Proza Ditlevsen to majstersztyk, bogactwo talentu i wirtuozeria myśli, które splecione w (mistrzowską) krótką formę dają esencję ludzkich rozterek i nieprzewidywalności fortuny.

Pisać tak dobrze, tak przenikliwie, tak błyskotliwie to prawdziwa sztuka. Zachwycam się każdym opowiadaniem, każdą stroną, każdym rozwiązaniem formalnym i duchowym, emocją i epizodem, charakterem i użytym środkiem. Mistrzostwo w każdym fragmencie. Niezwykłe.

Tom otwierają opowiadania ze zbioru "Pełnia wolności" z 1944 roku. Ach, cóż za galerię postaci przedstawiła tam Autorka. Od bohaterskiego małego chłopca, który walczy o przywództwo w stadzie z nowym partnerem matki, po wdowca, który musi zmierzyć się z udawaniem radości po otrzymaniu prezentu od dzieci, aż po małżeńską zdradę, małżeńską nudę, konfrontację z nową życiową rolą, próbę pogodzenia się z upływającym czasem i lęk przed samym sobą. Wszyscy ci bohaterowie są tak pełnokrwiści, tak dobrze skonstruowani psychologicznie, że aż niemal wychodzą z ram  opowiadania. 

Czytam tę książkę od stycznia, dawkując ją sobie aptekarsko, z obawą, że przecież kiedyś nadejdzie jej kres. Smutna perspektywa, która pokazuje, że talent i siła pisarska może wpływać na dobrostan i samopoczucie czytających.

Wstrząsnęły mną "Pomarańcze" - opowieść o wojnie, skądinąd spokojnej i dalekiej jakby, a przez postać Żydówki, którą z chwilę eksmitują i (w domyśle) bydlęcym wagonem powiozą do gazu, mocną i porażającą. Uliczny handlarz warzywami pomija ją w dostarczaniu cytrusów, z zazdrości, że ma większe mieszkanie, że jest grzeczna i serdeczna. Nie może znieść, że ta osoba, w sumie chodzący trup, ma czelność być przy tym tak dobrze wychowaną postacią, którą chętniej by znienawidził, by łatwiej i bez wyrzutów cieszyć się z dóbr, jakich zostanie beneficjentem po jej odejściu. Znieczulica i chciwość udzielają się sąsiadom. Zło, milczące i ukryte na pozornymi manierami rozlewa się po okolicy. Mocne, straszne, ukryte między słowami. Bardzo sugestywne opowiadanie.

Każda kolejna historia jest doskonale skrojona, wspaniale lapidarna, znakomicie skromna i cicha, a przy tym grzmiąca mocą emocji, tematu i charakterów.

Zachwyt i oczarowanie. 

Znakomite!

Deesha Philyaw - Sekretne życie pobożnych kobiet [recenzja]

 

Przekład: Rafał Lisowski

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2023


Cóż za zaskoczenie, cóż za radość z lektury!

Ten zbiór opowiadań wstrząsa, zachwyca, przestrasza, wpędza w zadumę. Nie pozostawia czytelników obojętnymi. 

Historie łączą się i uzupełniają. W zasadzie jest tak, że jedno z nich ustawia całą hierarchię pozostałych. Umieszczone wcale nie na początku wyjaśnia i porządkuje myślenie o całości. Jest też najmocniejsze, choć zarówno w warstwie fabularnej, jak i użytych środków stylistycznych jest wyważone i spokojne. Jednak ten ładunek emocji jaki nagromadzony jest we fragmencie z resztkami ciasta paraliżuje myśli i na długo nie pozwala zapomnieć o opowiadaniu. To jest sztuka! Mowa o "Cieście z brzoskwiniami" - historii dziewczynki obserwującej przez lata samotność swej matki, którą przez większość życia, w niemal każdy poniedziałek odwiedzał lokalny pastor, by w zaciszu postawionego na uboczu domu, z pasją i namiętnością zdradzać żonę. To, jak dziewczyna walczy o uwagę i miłość matki, to jak z każdym rokiem coraz bardziej odpuszcza, zaczyna też gardzić matką i życiem jakie wybrała, poraża nadzwyczajnością tej zwyczajnej przecież historii. Obezwładniająca mocą emocji i namiętności historia zostaje w myślach na długo. Jej obrazowy, plastyczny wymiar tworzy sceny pełne pasji, ale też milczenia. Fascynujące!

Autora zwraca uwagę na sztywny podział ról w społeczności religijnej, skupionej wokół pastora. Kobiety gotują, pracują, żyją w nieprawdziwym świecie reguł ustanowionych przez Pismo i mężczyzn. Patriarchat i iluzoryczność, fasadowość reguł stanowią o tym świecie. Świecie w którym w każdą niedzielę śpiewa się z pastorem w kościele, głosząc słuszność i niepodważalność boskiego słowa, by od poniedziałku dopuszczać się zdrad, pić, a także ukrywać prawdziwe oblicze orientacji. Wzór, jaki panuje w tym fałszywym świecie wymusza na kobietach małżeństwo, rodzenie dzieci i dbanie o dom. Bez znaczenia są ich faktyczne potrzeby i możliwości. Rozprawia się z nimi autorka w opowiadaniu "Instrukcja dla żonatych chrześcijańskich mężczyzn".

"Eula" - historia o kochających się kobietach, które nie mogą być razem właśnie ze względu na konwenanse i strach przed opinią środowiska. Dawno po 40. wciąż wierzą, że spełnią oczekiwania bliskich jako żony i matki. Na razie zdarza się przygodny seks z żonatym i znudzonym facetem, najlepiej im razem, ale potrzeba spełnienia oczekiwań jest zbyt silna, by być sobą.

"Droga siostro". Znów historia o dziewczynach, kilku przyrodnich siostrach, którym umarł wspólny ojciec. Dowiadują się, że mają jeszcze jedną siostrę, piszą do niej list. Ojciec - birbant i seksoholik, niepoważny, niekochający nikogo poza sobą. Miał wspaniałą matkę, dzięki której wszystkie dziewczyny mają ze sobą kontakt i wspierają się w każdej sytuacji. Babcia - opoka i wsparcie dążyła do ich gruntownego wykształcenia i wpajała zasady dobrego i godnego życia.

Mężczyźni w opowiadaniach Philyaw nie mają dobrych notowań - są słabi, kłamliwi, zdradliwi, pełni złej woli, słabości, dzierżący w rękach resztki, iluzorycznej już władzy, którą gwarantuje im kościół, Biblia i setki lat patriarchatu. Sami nie zrobili nic, by zasłużyć na przywileje, są beneficjentami historii i polityki. Brak zgody na złe traktowanie kobiet, niezgoda na ich tradycyjne role, gorset konwenansów i powinności ciśnie i wzburza Autorkę. 

Opowiadania jak manifest niezgody i obrzydzenia dla tego co wypada, co trzeba, co narzuca społeczeństwo tradycyjne. Autorka krzyczy: dość! 

niedziela, 18 czerwca 2023

Marcial Gala - Mówcie mi Kasandra [recenzja]

 

Przekład: Wojciech Charchalis

Wydawnictwo Rebis

Poznań 2023


Kasandra kojarzy się ze złą wróżbą, nieszczęściem i proroctwem, które przynosi spustoszenie i smutek. Przeklęta przez Apollina, obarczona darem jasnowidzenia, nie była traktowana przez ludzi poważnie, nie dowierzali jej przeczuciom, skazując się na pewną śmierć.

Narrator tej książki, Raúl, to młodzieniec, który uważa się za współczesne wcielenie Kasandry. Zna czas swojej śmierci, moment odejścia wszystkich wokół, zdaje sobie sprawę z brutalności życia, ludzi, ale też zna ich przeznaczenie. Może dlatego przemoc, gwałt, sadyzm traktuje z swego rodzaju przyzwoleniem, jako etapem dążenia do doskonałości, czyli powrotu na łono antycznej rodziny, przeobrażenie się z Kasandrę. 

Delikatny z urody, przebierany przez matkę w damskie ciuszki, miał być lekiem na jej lęki i samotność po śmierci ukochanej siostry. Dla kapitana, miał być lekiem na strach, nienawiść i żądzę zemsty. On sam zaś brał życie za krotochwilę, kiepski fragment wieczności, która musiała się zdarzyć, by wreszcie mógł wrócić na łono rodziny, do Priama i Hekabe.

Kubański chłopiec, przezywany, popychany, molestowany, gwałcony jest synem, marzeniem o tym co minęło, jest Marilyn Monroe, jest rekrutem w Angolii, jest dorastającym nastolatkiem kochającym literaturę. Wszystkim tym jest. Jest marzycielem, stoikiem, przegranym, wygranym, obserwatorem, ale jest też ofiarą. 

Autor rozrysowuje sugestywny portret Kuby lat. 70. i 80. Czasów nienawiści do klas, do emigrantów, do ludzi myślących inaczej niż ogół, do wrażliwców, twórców (ciekawy fragment o szkole i wierszu). To kraj biedy, głodu, niechęci, podejrzeń i wielkiej przegranej, której efektem było zamrożenie kontaktów z USA, a także wiele niepotrzebnych ofiar na afrykańskim froncie.

Tak bardzo samotny jest nasz bohater, tak bardzo nie może być gdzie chce i być kim chce. Ówczesna rzeczywistość dla ludzi nieheteronormatywnych była zagrożeniem bezpośrednim dla życia i zdrowia. Jednocześnie zdaje on sobie sprawę z własnej wyjątkowości, izolacji i definitywnie zbliżającemu się kresowi życia. Mówi o tym jakby z boku, bez emocji. 

Sposób prowadzenia narracji, to znakomite pole marzeń na jawie, mar i przekonania o wielości wcieleń jest wciągający i oryginalny. Autor ubiera swoją historię we wszelkie bolączki ludzkości, jakie trawią nas w dniu dzisiejszym. A robi to w wysmakowany, choć mocno brutalny sposób.

Jest w tej prozie i poezja i wrażliwość. Bardzo subtelna i delikatna, pomimo mocy i dosłowności w niektórych momentach. 

Niezwykła powieść. 

czwartek, 1 czerwca 2023

Elizabeth Gaskell - Szara dama [recenzja]

 

Przekład: J.F.

Wydawnictwo MG

Warszawa 2023


Jak dobrze wrócić czasem do lektury klasyki utrzymanej w gotyckim stylu.

Elizabeth Gaskell na początku myli trop. Otóż mamy lata 40. XIX wieku, w Badenii-Wirtembergii. Grupa turystów strudzona wędrówką, uciekająca przed deszczem zatrzymuje się w gospodzie przy młynie wodnym. Jeden z gości zauważa portret niezwykle pięknej kobiety, wiszący w domu. Zaciekawiony urodą damy chce poznać jej imię.

Gospodarz idzie krok dalej i wręcza mu pamiętnik kobiety z portretu. To Anna Scherer, dziewczyny, która wysłana w daleką podróż zdobywa serce pana wysokiego rodu, Francuza, de Tourelle. Pod silnymi naciskami rodziny (cóż za obiecujący awans społeczny dla całej młynarskiej familii!) dziewczyna ulega namowom i wychodzi za mąż. Ma wiele wątpliwości i targa nią niepewność i strach, a mimo to poddaje się woli ogółu. Szybko przychodzi weryfikacja lęków. Dziewczyna trafia do ponurego zamczyska na skale, pełnego mroku, zimna, osobności. Mąż zamyka ją w złotej klatce, służba jej nie znosi i pokazuje to coraz mocniej. Osaczona, zaszczuta, samotna dziewczyna próbuje odnaleźć się w nowej, zupełnie niekomfortowej sytuacji. Pewnej nocy odkrywa też tajemnice męża, co staje się dla niej poważnym zagrożeniem dla jej życia. 

Ta krótka opowieść mieni się feerią znaczeń: porusza trudną (wiernopoddańczą) sytuację kobiet, dotyka, muska jedynie (ale jednak) problematykę rewolucji francuskiej, pokazuje pewne przykłady rodzącego się feminizmu, a także ma siłę i odwagę pisać w pewny, mocny, pełen własnych przekonań sposób, który przez patriarchat mógłby być uznany za pewne zagrożenie dla wiodących podówczas trendów i podziału ról w powstającej literaturze.

środa, 31 maja 2023

Łukasz Krukowski - Mam przeczucie [recenzja]

 

Wydawnictwo Cyranka

Warszawa 2023


Na przeczuciu się skończyło. Może brakło sił, pomysłów, rozwiązań?

Zapowiadało się dobrze, tematyka wpisana w ogólnoświatowy trend pokolenia "Z", które ma świadomość katastrofy ekologicznej, która dzieje się na naszych oczach. Defetyzm jak najbardziej uzasadniony, ubrany w dobrze dopasowany kostium stylistyczny i narracyjny. Jednak po kilkunastu stronach traci na impecie, gubi zainteresowanie, rozmywa się i trwoni zaufanie jakim na początku czytelnik obdarza i Autora i opowieść.

Zalążki strachu, niepewności, wątpliwości nagle wyparowują, zostaje dziwaczejąca, nudna, słabo dokumentowana logicznie opowieść o rozczarowaniu. To, rzecz jasna, byłby dobry trop w kategorii prowadzenia narracji, ale tutaj wypada to bardzo słabo, tak, że trudno przebrnąć przez kolejne strony coraz to słabszej, marniejszej prozy.

Bohater to przedłużający studenckie życie hazardzista, który może też pochwalić się inwestycją w kryptowalutę. Mieszka w metropolii, uzależnia się od yerba maty i w zasadzie żyje z dnia na dzień, bez większej radości. Pod wpływem swojego wykładowcy zaczyna wierzyć w  nadciągającą zagładę ludzkości. Postanawia zostać preppersem. Zmienia swoje dotychczasowe nawyki, robi życiową woltę i transponuje swoje lęki na kompletowanie niezbędnika przetrwania. Artur, główny głos tej opowieści mówi o lękach i bolączkach świata współczesnego. Robi to jednak w nużący, podlany sowicie yerbą sposób, który na poły odurzony napojem, na poły złamany bezsensem świata brzmi jak dogorywanie zmęczonego tematem człowieka. 

Był pomysł. Takie mam przeczucie.

Aleksandra Tarnowska - Wniebogłos [recenzja]

 

wydawnictwo ArtRage

Warszawa 2023


Jak dobrze, że ta książka powstała!

Jest jak powiew świeżego, rześkiego powietrza. Bez zadęcia, bez modnej dystopii i wszelkich innych obowiązujących narracyjnie mód. 

Autorka idzie swoim rytmem, pomijając błyszczące trendami i tendencjami tematy. To ujmujące. Dodatkowo to co pisze jest dobre, wyważone, skonstruowane zgodnie z arystotelesowską jednorodnością stylistyczną. W pewnym sensie tradycyjną, jednak nie jest to wcale zarzut, wręcz przeciwnie - to wielka zaleta.

Momentami ta powieść to nostalgiczna opowieść o dorastaniu, stracie, marzeniach, które są tak odległe, a jednocześnie tak gorąco upragnione, że czasem, wręcz bolesne. 

Ta historia dzieje się w zapadłej polskiej wsi lat 70. Czasów, w których nie każda chałupa miała prąd, gdy istniał autorytet (czasem wręcz należy dodać przymiotnik: autorytarny) nauczyciela i rodzica, czas guseł, tradycji, wierzeń ludowych i spotkań międzyludzkich.

Główny bohater, Rysiek to dziecko o wielkim talencie (niepowtarzalny głos) obarczony wielką żałobą. Chwilę po tym gdy go poznamy umiera matka. Zostaje sam z oschłym, nieprzyjemnym ojcem, który nie jest nauczony okazywania uczuć. Wszelki strach, żałobę przejawia krzykiem, zakazem, groźbą, karą, nierzadko cielesną. Chłopak marzy o śpiewaniu, grze na instrumencie, dołączeniu do wiejskiego zespołu. Ojciec nie chce się zgodzić, co buduje coraz wyższy mur między nimi. 

Obserwujemy walkę chłopaka o siebie, walkę z przeciwnościami losu, złośliwościami otoczenia, oskarżeniami. O co? O to, że jego głos przywołuje śmierć. Zabobonne tendencje, złe słowa, które rzucane są tylko po to, by ranić trafiają prosto w oblicze bardzo wrażliwego, ufnego, choć coraz to częściej wycofującego się chłopca. Rysiek jest samotny, czuje się porzucony przez ojca, tęskni za mamą, która go rozumiała i popierała. Pomocy szuka u babci Wronowej, która wprowadziła go w świat pieśni pogrzebowych, rytuałów odprowadzania, pożegnań. 

Bardzo stonowana, nastrojowa proza zwalnia czas, powoduje, że czytelnik przenosi się w całkiem osobny, inny, nieistniejący już świat będący na pograniczu nowoczesności i tradycji, której łącznikami byli starsi ludzie. Ta nowoczesność po trosze symbolizuje postać Ryśka, który walczy o siebie i swoje marzenia, z drugiej strony ma też szacunek dla tradycji i obrzędów, co dodatkowo podbija jego nowoczesne, świadomo podejście do świata. To oczywiście moja tylko opinia, ale tak właśnie jawi mi się główny bohater, trochę wunderkind, trochę Odys skazany przez los na długa tułaczkę. Całą lekturę czytelnik ma nadzieję, że jak grecki bohater znajdzie on swoją Itakę. Czy tak będzie?

Bardzo polecam ten debiut literacki, który z czułością i zaangażowaniem wraca do dawno zapomnianego obrazu polskiej wsi, a także ludzi, którzy ją zamieszkują: tych bogobojnych, tych zniszczonych, złamanych życiem, tych, którzy ze wsi uciekli oraz tych, którzy doskonale się tam czują i dają sobie radę, a także tych, którzy marzą. 


wtorek, 23 maja 2023

Ryszard Jamka - Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli [recenzja]

 

Wydawnictwo Marginesy

Warszawa 2023


Przede wszystkim trudno zrekonstruować biografię Szeli, był niepiśmienny, nie pozostawił po sobie źródeł. Z kolei ilość mitów jaka narosła wokół jego postaci, wydarzeń, koincydencji z nim związanych jest tak duża, że proces odsiewania fikcji od prawdy jest niezwykle utrudniony.

Wiemy na pewno, że urodził się we wsi Smarzowa koło Pilzna w roku 1787 w rodzinie średniozamożnych zagrodników. Jego biografia uwzględnia wpisy metrykalne, ale też wspomnienia - relacje świadków. Nie będę jednak pisać tutaj szczegółów życiorysu. Autor rysuje bardzo szeroki kontekst historyczny dla życia Szeli, co pozwala na szerszy kąt spojrzenia na ludzi, czasy i obyczaje. 

Kolejne rozdziały to miejsce na odnalezienie w zbiorowej pamięci miejsca dla legendy Jakuba Szeli, o ich identyfikację i proces ich formowania się. Ważne też staje się ich zabarwienie ideologiczne.

Jako postać rozpalająca wyobraźnię (zarówno twórczą: postać wykorzystywana w sztukach, powieściach, instalacjach artystycznych, malarstwie), ale także w polityce, miał Szela przypisane różne legendy. 

Pierwsza z nich - czarna, bodaj najstarsza, stworzona przez szlachtę krótko po rabacji, miała na celu, krótko mówiąc, uczynienie z Szeli antybohatera. Biała legenda związana z ruchem ludowym, wraz z nim się radykalizowała. Była jeszcze trzecia, czerwona, która, doprowadziła Szelę do tabliczek z nazwami ulic. 

Autor zagłębiając się w poszczególne wersje legendy udowadnia, że historia to narzędzie polityczne, często w rękach niewłaściwych ludzi. Jest po to, by realizować interesy poszczególnych grup, mających wpływy. Spór o historię bywa wówczas sporem o władzę, a ta, która sięgnie po insygnia, staje się wiodącą.

I tak naprawdę właśnie o tych mechanizmach jest książka: o zakłamywaniu historii w imię ideologii, co jest przerażajace w dwójnasób: gdyż się wydarzało, ale przede wszystkim dlatego, że wciąż się dzieje.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:



niedziela, 7 maja 2023

Olesia Ivchenko - Wylot [recenzja]


Wydawnictwo: JanKa

Pruszków 2023


Świat w erozji. Postapokaliptyczna wizja cywilizacji doprowadzona na kraj upadku. Przyczyna? Wielowiekowe działania człowieka, który swymi zaborczymi, ekspansywnymi działaniami spowodował katastrofę ekologiczną. Przeżyli nieliczni, jednak Ci, którym udało się nie zatonąć muszą odnaleźć się w zupełnie nowym systemie, bezwzględnym i opresyjnym. 

Życie w Nowej Itace to system zakazów i nakazów, antagonizmów: od rejestrowanych inwigilowanych w każdym wymiarze i każdej sekundzie, po antysystemowców, którzy chcą żyć po swojemu. Problem prywatności, kontroli urodzin, bezpieczeństwa, dezintegracji, oto ważkie kwestie poruszane w książce.

Jest też element wykluczenia, samotności, lęku, reprezentowany przez Wronę, dziewczynę, która chce zmienić środowisko, przejść przez Rejestrację i wkroczyć do Systemu. Tym samym rezygnuje z rodziny, porzuca bliskich. Dla wygody, spokojnego, dostatniego życia porzuca rewolucyjną, anarchistyczną wspólnotę, mając nadzieję, że uda się jej spełnić zamierzenie. Jednak na zawsze przecież pozostanie tą inną - dziewczyną z marginesu, która aspiruje do lepszego świata. 

Wiele tu interesujących rozwiązań, realnych charakterów, z nużącymi mnie jednak elementami psychologii, które wynikają z wykształcenia Autorki.

Dystopia, groza z niej płynąca są niezwykle interesujące. Udany debiut.

sobota, 6 maja 2023

Vlastimil Třešňák - To, co najistotniejsze o panu Moritzu [recenzja]

 

Przekład: Paweł Godlewski

Wydawnictwo Dowody

Warszawa 2023


Nieznośne jest Szczygłowe wpływanie na lekturę książki nim się ją zacznie. Chodzi mi o wpis na obwolucie o Stehliku, a także chwalenie Szota. Towarzystwo wzajemnej adoracji ponad wartość powieści, ponad Autorem, ponad wszystkim. Straszne.

Po wstępnej łyżce dziegciu, czas na beczkę miodu. Znakomity projekt graficzny Dominiki Jagiełło: barwny i  szalony jak wnętrze książki. Bo trzeba Wam wiedzieć, że  ta powieść to balsam na serce. Cudownie groteskowa, gęsta od pure nonsenu, drwiny z codzienności i rzeczywistości opowieść, która porywa i nie pozwala oderwać się od opętanych stronic aż do końca.

Czego tu nie ma! I pijacka bijatyka w piwiarni, i kompletnie oderwane od rzeczywistości zeznania podczas przesłuchania, nie mówiąc już o ich transponowaniu na papier! Jest afgańska marihuana, liczba zębów i ciepłota ciała.  Jest też pan Moritz, malarz znakomity, który poprzez nadużywanie w swej twórczości odcieni żółci ma nadzieję na karierę w Azji. Jego poranne rytuały, związane z obtłukiwaniem ugotowanego na twardo jajka o maszynę do pisania współlokatora, pana Prag, to obyczaj budzący, zastępujący budzik.

Pan Prag ponad wszystko chce poznać rodzinną historię Moritza, któremu po rodzicach został tylko złoty pierścień ze szmaragdem. Ten element fabuły, jako pewnego rodzaju oś dla całości prowadzi pana Praga przez różne miejsca, poprzez spotkania z nietuzinkowymi ludźmi, dając pole do sytuacji "na marginesie". 

Imigranci, wielka historia (od wojny, kwestii żydowskiej, komunizm, aż po rok 1968) oto niektóre mocne tematy przemycane w tej pozornie lekkiej i żartobliwej książce. Wszystkie te ważne kwestie poruszane są jakby przypadkiem, obok, relacjonując zdarzenie, które charakteryzuje przedmiot: pierścień - pan Moritz; torba z emblematem Amnesty Internationa - czarnowłosa dama; pismo pornograficzne - emeryt z piwiarni; itp. 

Wspaniałe, surrealistyczne, pocieszne, a jednocześnie poruszające treści zapadają w pamięć na długo, ciesząc inteligencją, humorem i dystansem Autora.

Jan Štifter - Kolekcjoner śniegu [recenzja]

 

Przekład: Anna Radwan - Żbikowska

Wydawnictwo Książkowe Klimaty

Wrocław 2023


Początek jest bardzo dobry: pokazujący możliwości warsztatowe Autora, wciągający intrygującą historią, przenikaniem się czasów i postaci. Wszystko to obiecuje wiele, jednak w okolicach połowy książki nastrój znika. Sytuacje stają się mozolne i męczące, wbrew toczącej je tematyce. Brzmi niemożliwie, a jednak.

Powieść rozłożona na kilka narracji, naturalnie - połączonych i miejscem akcji i niektórymi bohaterami daje możliwie szeroki obraz panoramy politycznej i historycznej Czech, a w szczególności Budziejowic, gdzie dzieje się każda opowiedziana tutaj historia. Narracja przeskakuje z lat 30. XX wieku (bardzo interesujące są te fragmenty) po lata 50. aż do 2017 roku. Trzech małych mieszkańców miasta: Niemiec, Rom, Czech przyjaźnią się na dobre i na złe. Nie wszystko jest oczywiste i proste, również w wymiarze metafizycznym. Kolejne lata i zmiany w polityce powodują polaryzację społeczeństwa, mieszkańców miasta, widać też różnice z w wychowaniu i wartościach jakie reprezentują wielokulturowi (jeszcze) budziejowiczanie. 

Z czasem coraz trudniej żyć w mieście, gdzie złe oczy z niechęcią patrzą na tzw. małżeństwa mieszane, gdzie pochodzenie etniczne może być powodem zagrożenia zdrowia i życia. Nić życia snuje się czasem leniwie, czasem prędko, czasem się zrywa. 

Pewnym podsumowaniem są wszystkie te fragmenty, które dzieją się współcześnie w roku 2017. Współczesny na wskroś Dominik, kolekcjoner śniegu (od dziecka zamrażał bałwany) to bon wiwant i typowy przedstawiciel pokolenia Z. Jednym jego bólem, niepokojem i zakłócaczem komfortu jest... duch z przeszłości, który szuka sposobu na porozumienia, kontakt, oczekując pomocy od Dominika. Ten duch to łącznik między pokoleniami, latami, epokami historycznymi.

Ten duch widział wszystkie trudne i tragiczne momenty w XX-wiecznej historii miasta: od wypędzeń, po mordy, gwałty, rodzące się nacjonalizmy, strach, rozpacz, biedę, wojnę. 

Język Autora, mimo zastrzeżeń co do zaniku nastroju, przynajmniej do połowy realizuje swoje założenia wieloznacznością, wielkim polem interpretacyjnym, a także siłą przekazu, który czytelni, wprost i bez zahamowań czy wstydu z dziejącej się historii przedstawia głosy tych, którzy najbardziej ucierpieli w dziejowej loterii. Wystarczy niewłaściwe pochodzenie, by zniknąć. Na zawsze.



sobota, 15 kwietnia 2023

Stanisław Krzemińśki - Od wschodu do zachodu. Ucieczka [recenzja]

 

Wydawnictwo Marginesy

Warszawa 2023

Próbuję uporządkować myśli po lekturze książki i nie jest to proste. Z jednej strony kostium historyczny, wygodny, bo XIX-wieczny, dający wiele możliwości interpretacyjnych (Rosja carska, szpiedzy i tym podobne). Z drugiej uczynienie głównymi bohaterkami kobiet będących (na pierwszy rzut oka) różnymi w najbardziej skrajny sposób. Z trzeciej zaś strony pokaz mocy, inteligencji, wiedzy historycznej Autora: znajomość szczegółów obyczajowych epoki rozmieszczonych w różnych krajach i pod różnymi zaborami. Są tu przeliczniki ówczesnych walut na dzisiejsze euro, są potrawy, dworskie i szlacheckie zwyczaje, jednostki długości dawno już niebyłe, XIX-wieczne środki transportu, czas, który potrzebny był na pokonanie poszczególnych tras, które teraz mijają niczym mgnienie oka. Jakże inaczej wyglądają podróże teraz, jak dobrze, że zostało nam, czytelnikom to przypomniane.

Czy zaklasyfikować tę powieść jako romans historyczny, powieść feministyczną, czy może historyczną, obyczajową, a może wcale nie trzeba szufladkować? Jednak, mimo całego bogactwa różnorodności jakie proponuje Autor są słabsze momenty. Chodzi mi o fragmenty z pamiętnika pensjonarki, o początkową scenę z opisem walca, te fragmenty brzmią nieprawdziwie, pastiszowo, momentami ironicznie. Zestawiając z tym te ustępy, które realizują tematykę podróży, historii, obyczajowości, pojawia się takie właśnie odczucie. Pewnym problemem z akceptowalnością mogą być historie spotkań i konwersacji z postaciami historycznymi (od Schumanna po Czartoryską), które odbieram jako rodzaj przyswajania historii dla współczesnych czytelników, którzy, by poczuć związek z bohaterem muszą dostać konkret.

A o czym jest ta książka? 16-latka z Płocka, Emilia Rossnowska wpada w oko rosyjskiemu pułkownikowi i hrabiemu Gołubojewowi. Rodzice pragną uratować jedynaczkę przed złą sławą oficera i wysyłają ją do Paryża, gdzie ma zostać uczennicą Instytutu Panien Polskich. W drogę wyrusza z tajemniczą aktorką i śpiewaczką Luizą Boretti, której wyjątkowa aura, sława i urok powodują wiele zawirowań w środowisku. Jadą przez Elbląg, Berlin, Hamburg, Londyn. Podróż pełna przygód, tajni agenci, rosyjski oficer pełen silnych uczuć o różnym zabarwieniu, a także historia, która nie odpuszcza ani na moment.

Czekam na ciąg dalszy, na drugi tom, który już w przygotowaniu.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:



czwartek, 13 kwietnia 2023

Jaroslav Rudiš - Grank hotel [recenzja]

 

Przekład: Katarzyna Dudzic-Grabińska

Wydawnictwo Książkowe Klimaty

Wrocław 2021


Już od pierwszych zdań powieść obiecuje wiele. Zdaje się, że Autor tworzy wyjątkowy świat, jedyny i niepowtarzalny, który tylko chwilami przypomina wielkich czeskich twórców, a może to tylko moja imaginacja powodowana chęcią przyporządkowania i znalezienia punktu odniesienia dla książki Rudisa.

Grand hotel góruje nad swojskim Libercem, główny bohater, Fleischman, człowiek bez imienia, próbuje, w miarę bezboleśnie, przeżyć kolejny dzień, wiedząc, że raczej nic się nie zmieni, że niczego nie osiągnie, nie oderwie się od przeszłości, niemożności i barier piętrzących się wokół, bo wyrwa z dzieciństwa jest nie do pokonania. Poznajemy jego myśli błądzące pośród kolejnych sesji u psychiatry. Wdrażamy się w zawiłości meteorologiczne, bo tylko przewidywanie pogody wydobywa zeń normalność, otwartość i wyjątkowość, w każdej innej sytuacji ukryte za przeszłością i ograniczeniami.

Ta pogoda to przebłysk normalności, a dla czytelnika to fragment poezji w, do bólu prozaicznym życiu głównej postaci. Uważa on, że pogoda rozdaje karty na świecie, że prądy, wiatry, masy powietrza łącząc się i zderzając powodują kolejne wydarzenia, nieodwracalne, wpływające na społeczeństwa i ich kondycje. Uwieszony tej wiary z ciekawością spogląda w niebo, rozpatrując kolejne zdarzenia pogodowe. 

Pogoda nie raz napytała mu biedy. Jeszcze w dzieciństwie, gdzieś w początkach nauki szkolnej miały miejsce wypadki, które, nieszczęśliwą koincydencją zostały przez szkolne władze, wówczas zależne od komunistycznej władzy zinterpretowane jako prowokacja, co tylko podkreśla absurdalność sytuacji: małe dziecko, pogoda i intryga. Autor podkreśla tu silne zabarwienie komediowe, dowcip i swadę, której mu niewątpliwie nie brakuje, a momentami jest ich aż po literacki sufit.

O trudnej historii regionu, geopolitycznych zależnościach, samotności, smutku, życiowym pechu, niemocy, a także leczeniu (czy skutecznym?) jest ta powieść nad chmurami. Raz są one dosłowne, częściej jednak należy je traktować metaforycznie, jako ucieczkę od rzeczywistości, brutalnej i bezwzględnej, nie tylko dla wrażliwych samotników, którzy próbują znaleźć swoje miejsce w kipiącej od różnorodności współczesności.

środa, 29 marca 2023

Kjersti Anfinnsen - Chwile wieczności [recenzja]

 

Przekład: Karolina Drozdowska

Wydawnictwo ArtRage

Warszawa 2023


ArtRage za każdym razem zaskakuje mnie (i raduje) starannością wydań swoich książek. Pietyzmem z jakim traktują fonty, kompozycję, układ stron, a także papier, okładki. Wszystko to, co w przypadku wielu innych wydawnictw traktowane jest po macoszemu. ArtRage zdecydowanie przoduje w tej materii. 

Autorka wydanej przez zachwalane przeze mnie wydawnictwo, Kjersti Anfinnsen, z zawodu dentystka, która z powodzeniem realizuje się w zawodzie, popełniła historię o starości. Prawdziwie przygnębiającej, wielokrotnie dobijającej, nie pozostawiającej zbyt wielu złudzeń. Bohaterka i narratorka Brigitte to emerytowana kardiochirurżka, która wspomina swoje życie, konfrontuje się z pogłębiającą się starością, a także próbuje zapanować nad poziomem relacji z siostrą.

Spędza dni na wspomnieniach, wideorozmowach z wspomnianą wyżej młodszą siostrą, a także czytając korespondencję lub popijając likier w ulubionej knajpce nieopodal domu. Jest samotna, w pełni świadomości tej decyzji, poświęciła życie prywatne dla pracy i nauki, jako jedna z pierwszych kobiet w tej trudnej profesji. Narażona na niechęć i nieufność mężczyzn, jakże dominujących w tym zawodzie, po wielokroć musiała udowadniać swoją wielkość, talent i kompetencje.

Jednak codzienność Brigitte to nie tylko życie przeszłością. W pewnym momencie poznaje ona Javiera, emerytowanego architekta, z którym łączy ją dojrzałe uczucie. I to właśnie historia tej późnej miłości jest najważniejszą chyba częścią opowieści. Uczucie skonfrontowane ze starością: pełną ograniczeń, bólu, fizjologicznych zawstydzeń i świadomości, że lepiej nie będzie, daje pewne ukojenie i zapomnienie jej uczestnikom. Dlaczego? Bo nawet w chwilach gorszego samopoczucia wiedzą, że nie są sami, bo mają siebie, bo odpychają samotność.

Przemijanie jest blisko, w zasadzie każdy kolejny dzień przybliża nas do tego co nieuchronne, a Anfinnsen tylko to podkreśla. Początkowo książka była interesującym wybiegiem w przyszłość, ciekawiła formą (te krótkie rozdziały, będące zamkniętą całością, choć powtarzalną), mocą przeszłości bohaterki, z czasem zaczęła mnie nużyć - nie tylko rytmicznym powracaniem treści, ale przede wszystkim stagnacją, podkreślającą podobieństwo dnia do dnia, nużącej codzienności osób chorych, starych, ograniczonych własnymi deficytami zdrowotnymi. To, co jest ich udziałem, zaczyna męczyć i frustrować stałością.

Językowo i fabularnie jest dość chropowato, sucho, czasem dosadnie. To zapewne zamierzony efekt kompozycyjny, który do pewnego momentu jest interesujący, pod koniec jednak dręczy i naprzykrza się powtarzalnością. Zupełnie jak starość.


sobota, 25 marca 2023

Fernanda Melchor - Paradjas [recenzja]

 

Przekład: Katarzyna Sosnowska

Wydawnictwo MOVA

Białystok 2023


Współczesna literatura latynoamerykańska jest tak bardzo odległa (kulturowo, geopolitycznie), że poznawanie prozy popularnych aktualnie twórców jest jak odkrywanie nowych lądów.

A przecież sam temat powieści jest szeroko znany, komentowany i eksploatowany ponad miarę: zderzenie biedy i bogactwa, środowisk kompletnie różnych i jak najbardziej od siebie odległych. Wykarmiony, rozpuszczony, ale także zaniedbany rodzicielsko i emocjonalnie chłopak nawiązuje znajomość z innym nastolatkiem, który pracuje na strzeżonym osiedlu zamieszkiwanym przez dziadków bogatego dzieciaka.

Obsesją "Grubasa" jest sąsiadka, która pobudza jego wyobraźnię, pragnienia, przede wszystkim żądze. Fantazjując o spółkowaniu, coraz to bardziej perwersyjnym, opowiada o tym Polo, nastolatkowi, który pracuje na osiedlu. W zamian za alkohol godzi się na słuchanie coraz to bardziej wydumanych pomysłów Grubasa. Początkowo bez świadomości, że to co słyszy jest planem do zrealizowania.

Pełen frustracji i gniewu jest coraz bardziej zdeterminowany, by wcielić swoje fantazje w życie. Nie zdradzam zbyt wiele, od początku wiadomo, że wydarzy się tragedia, że jej uczestnikami będą Polo i Grubas. 

Samotność i porzucenie, zaburzenia odżywiania, pieniądze, które są po to, by zagłuszyć wszystkie braki i troski. Niestety, zaniedbany chłopak karmi się grozą, złością, nienawiścią, a także potrzebą kontroli i władzy. Rozpad rodziny Grubasa to jedno, jest jeszcze historia Polo. Ten z kolei pochodzi z nizin, bez wykształcenia, pieniędzy, z gderającą matką, która go nienawidzi, z ciężarną kuzynką, z poczuciem klęski, bezradności. Nie ma nic: perspektyw, możliwości, wsparcia. Spanie na podłodze, marne zarobki, kompleksy rodzinne, to niektóre z powodów dla których Polo szuka zapomnienia w alkoholu. 

Autorka szokuje stylem, przygniata brzydotą, perwersją, co dodatkowo podbija moc przekazu.

niedziela, 19 marca 2023

Evelyn Waugh - Powrót do Brideshead [recenzja]

 

Przekład: Irena Doleżał-Nowicka

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2023


Wstęp działa mocno zachęcająco - Autor przyznaje, że inspiracją dla powstania powieści była jego wojenna kontuzja. Zimą 1943 po (nie do końca udanym) skoku spadochronowym został on ranny i, dzięki przychylności dowódcy, który dbał, by żołnierz pozostał bez przydziału, mógł napisać tę powieść. Sentymentalną, pełną tęsknoty za czasem minionym, niemożliwym do odzyskania, pełnym kwiecistego języka, dandysowatych osobowości, przepychu w jedzeniu, piciu i rautach. Powraca on do czasów, gdy w majątkach dokonywano przeglądów sfory, wakacyjne miesiące spędzano we włoskim Lido, zaś podróże automobilem przerywano na rozlewanie kolejnych butelek szampana. Dekadenckie, przesadzone, niejednokrotnie zepsute arystokratyczne środowisko tym bardziej wybrzmiewa mocno, gdy zestawimy je z sytuacją pisarza, człowieka głodującego i rannego, żołnierza z frontu II wojny, który dla utrzymania człowieczeństwa, pisze.

Tyle dobrego. Później jest gorzej. Nie wiem czy to wina przekładu, który jest dość drewniany, nużący, nijak nie oddający tego schyłkowego, szalonego okresu arystokratycznych wybryków i możliwości. A może to tempo, które przecież wcale nie jest konieczne do utrzymania uwagi czytelnika rozsmakowanego lub też ceniącego tego rodzaju literaturę. Więc jednak przekład pozbawił tę powieść ducha.

Od początku język nie przyciąga uwagi, skoro fabuła opiera się na obserwacjach i przeżyciach głównego bohatera, trudno mówić też o szaleńczym porywającym tempie, a jednak konstrukcje zdaniowe, porównania i zestawienia słowne po prostu są, bez literackiego zacięcia i mocy. Do tego powtórzenia w hurtowych, nieznośnych ilościach. 

Odczytuję je jak komunikaty, nie jak literaturę piękną, a to dyskwalifikuje książkę. Szkoda czasu.