Przekład: Marcin Świerkocki
środa, 27 kwietnia 2022
Bryan Washington - Upamiętnienie [recenzja]
wtorek, 26 kwietnia 2022
Ishbel Szatrawska - Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia [recenzja]
Projekt okładki: Plakiat Maks Bereski
wtorek, 19 kwietnia 2022
Andrzej Muszyński - Dom ojców [recenzja]
Wydawnictwo: Czarne
Wołowiec 2022
Zaczyna się jak u Muszyńskiego: pachnie mokrą ziemią, jesienią, przednówkiem, skwarem lata i każdą inną porą w roku, która tak wyjątkowo smakuje na wsi. Jest piach, trawa, ręce w kieszeniach, patrzenie na miedzę, an horyzont, brak pośpiechu.
Gdyby nie Stasiuk, Muszyński byłby królem TEGO nurtu. Tak by było. Wkładamy jednak ręce w kieszenie, gdy już doszło do podziału władzy na króla nurtu i szambelana, hasła nijak niepasujące do pisania o chłopstwie, wsi, ziemi i czekaniu. A jednak, niech będzie takie mrugnięcie okiem do szufladkowania i tytułowania.
Wracając do "Domu ojców". Jest ciepło, bezpiecznie, miło. Czytam i wiem, że jestem w świecie, który tak dobrze skomponował Muszyński, który to świat jest czytelny, prosty, tak wygodny, tak interesujący, że odpręża i rozluźnia. Opowieść o byciu innym, szukaniu domu i ziemi, pośród autochtonów niechętnych do rozmów, wsparcia, pomocy. Jak trzeba się napracować, by zasłużyć na ich uwagę i zaufanie. Wie tylko ten, kto doświadczył.
I nagle kończy się Muszyński, a zaczyna heca archeologiczna, z opisami stanowisk, odniesieniami do odkryć, odkrywek, okraszonych czasem podobiznami naszych ludzkich poprzedników. Jak geologowie zaczynamy zgłębiać kolejne warstwy ziemi, prehistorię, przeszłość tak daleką, że aż nieobecną w rozmowach.
To zupełnie inna opowieść.
Co jakiś czas pojawią się opisy snów. I tu znów wraca Muszyński: czasem oniryczny, czasem tajemniczy, ale w snach zawsze uwalany pachnącą, tłustą (czasem piaskowatą) zieminą.
Idzie nowe, nie można tkwić w wygodnych butach. Ja jednak rozdziały początkowe, te o relacjach, rozmowach, byciu.
Szczepan Twardoch - Byk [recenzja]
Ilustracje Bartek Arobal Kociemba
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2022
Po przeczytaniu ostatnich linijek zaczęłam macać zęby językiem. W ramach refleksji. Pierwsze wrażenie nijak się miało przeżyć towarzyszących poprzednim książkom S.T. Tam od razu na pierwszy plan wysuwały się uznanie, szacunek, czasem podziw. Dla dzieła. Dla Autora. Dla wspólnych chwil podczas lektury. Albowiem czytając tamte czuć było obecność ich Twórcy.
A tutaj: liczenie zębów językiem. W te i we wte. W ramach recenzji. Dla dociekliwych: zęby w pełnej liczbie i wszystkie na miejscach.
Czy to co przychodzi mi od razu na myśl po lekturze "Byka" jest prawdziwe? Drogi są dwie: TAK albo NIE.
Jeśli TAK, to: mamy do czynienia z rodzącą się w wielkich bólach i bez przekonania, formułą, która powstała bo musiała, bo wisiał jakiś miecz Damoklesa pod postacią nacisków wydawniczych czy czytelniczych. Formuła ta wygląda na mocno nawiązującą do "Bowie'go w Warszawie", co źle wpływa na odbiór - Masłowska i Wilczyński byli pierwsi. Pióro i kreska/kolor tam wypadły świetnie, tu są tylko kolejnym wcieleniem. Nic ze świeżości. Nieświeżość.
Jeśli TAK, to: mamy do czynienia z niemocą twórczą. Powielana przez wieki i po wielokroć (w literaturze, w kinie, w teatrze, ale nade wszystko w życiu) historia przegranego, skompromitowanego, opuszczonego, samotnego od zawsze człowieka, którego co i rusz podgryza wspomnienie traumatycznego dzieciństwa i rodzinnego bagażu doświadczeń (z oczywistym trupem w szafie), ma swój finał w spowiedzi, kiedy to doprowadzony na skraj nie ma już nic do stracenia. Bla, bla, bla. Odgrzewany kotlet. W świecie w trendach przoduje wege. Kotlet nie przejdzie. Chyba, że wegański. A przecież śląska historia nie obejdzie się takim erzacem.
Jeśli TAK, to: muszę nawiązać do tytułu pewnej prześwietnej wystawy, która dawno temu wisiała w opluwanej w "Byku" Warszawie, w "Zachęcie". Brzmiał on mniej więcej tak: "Malarstwo jest stare, a może nawet zmęczone". Parafrazując ów tytuł mamy moje zdanie o aktualnej formie pisarskiej S.T. Ukrywanie braków, chęci pod przykrywką (ach, jakże wygodną) monologu, do tego scenicznego, jest posunięciem, które daje wiele możliwości odautorskich tłumaczeń w razie czego. Acz, ta forma, w tym przypadku i w mojej ocenie jest tylko sposobem na ubranie marnej, nudnej, zgranej historii, która literacko nie broni się wcale, ale pod przykrywką monologu Autor może próbować.
Jeśli TAK, to: targa mną duże rozczarowanie. Szanowny Autorze, jeśli czujesz niemoc, nie pisz. Poczekaj. Nie idź drogą wytyczoną (rozjechaną raczej) przez R. Mroza. On jeden to i tak zbyt wiele, jak na ten rynek.
Jeśli TAK, to: odradzam lekturę "Byka". Brzmi podejrzanie marnie, a te finałowe akcenty z Minotaurem są przeraźliwie tanie, wręcz kiczowate. Momentami nie mogłam uwierzyć, że wyszło to spod pióra S.T.
Jeśli TAK, to: skucha.
Jeśli NIE, to: mylę się.
niedziela, 3 kwietnia 2022
Henry Roth - Nazwij to snem [recenzja]
Przekład: Wacław Niepokólczycki
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Wrocław 2022
Wspaniałe, kunsztowne, prawdziwie piękne wydanie, które swą starannością i estetyką dodatkowo potęguje przyjemne wrażenie płynące z lektury.
Henry Roth i jego historia to materiał na osobną opowieść, ale bez wątpienia wyjątkowa osobowość i historia życia Autora mają wpływ na odbiór opowieści a także wiele mówią o okolicznościach i potrzebach twórczych. Ukraiński Żyd, który wyemigrował do USA, gdzie pracował w róznych zawodach, od nauczyciela po strażaka. w latach 30. XX wieku napisał "Call it sleep", książkę, która zachwyciła krytyków, ale wcale się nie sprzedawała. Musiała czekać na ponowne odkrycie przez kilkadziesiąt lat, by na nowo zachwycić i sprzedać się w milionach egzemplarzy. W towarzystwie skandalu, niedomówień i przekłamań, kojarzyła się z nim aura przestępstwa seksualnego, kazirodczego, aura afery, która dodatkowo podbijała zainteresowanie książką.
Historia opowiedziana w książce to emigranckie losy żydowskiej rodziny, która przybywa na Ellis Island w początkach XX wieku prosto z Galicji. Poznajemy ten biedny, trudny świat oczami dziecka, kilkuletniego Dawida Schearla, zamieszkującego nowojorskie slumsy, borykajaćego się na co dzień z brutalnością i bezwzględnością ulicy, rówieśników, mieszkańców okolicy, nie należącej do zasobnych i bezpiecznych.
Odrzucony przez brutalnego, pogubionego, głęboko nieszcześliwego ojca, chroniony, a zarazem unieszczęśliwiany przez oddaną, wystraszoną matkę, stara się przeżyć bez szkód każdy kolejny dzień. Wygląda to melodramatycznie, ale na własnym podwórku wrażliwy, wycofany i samotny chłopiec nie może czuć się bezpiecznie. Molestowany seksualnie przez Anię, starszą siostrę kolegi mieszkającego w tej samej kamienicy, bity przez chłopaków w ulicy, wyszydzany przez mełameda w chederze, nawet, gdy pomaga raz ojcu w pracy, pada ofiarą przestępstwa. Brutalny, bezlitosny świat nie jest łatwy i wygodny dla grzecznego, emocjonalnego chłopca.
Bezmiar nieszczęścia jakie panuje w getcie, bieda, walka o przetrwanie, pracę, bezwzględne wykorzystywanie pracowników, przemoc słowna, seksualna, strach kobiet przed wyjawieniem prawdy o maltretujacych je mężczyznach to tylko wierchołek góry lodowej. Część emigrantów uciekła ze starego kraju przed zadawnionymi prestępstwami, inni przed skandalami obyczajowymi jakie były ich udziałem, jeszcze inni przyjechali po łatwy (w zamyśle) zarobek. W rodzinie Dawida wiele jest tajemnic, z biegiem czasu odkrywamy kilka, są one na tyle mocne, poważne i bolesne, że stają się niejako wyjaśnieniem zachowań i wyborów rodziców, ciotki. Ojciec głęboko poraniony, nie potrafiący dogadać się z matką, mający ukryte pretensje, które ciągną się jeszcze z czasów starego kontynentu. Matka, tykająca od emocji bomba zegarowa, która ucieka w gotowanie i opiekę nad dzieckiem, a tak naprawdę pełną smutku, z poczuciem przegrania życia, miłości. Ciotka - gruba, brzydka, krzyliwa, agresywna, która swą siłą i hałaśliwością zagłusza brak samoakceptacji i emocjonalnego ubóstwa. Kryzys męskości, kryzys relacji, rodziny zbudowane na poczuciu strachu i konieczności poradzenia sobie w nowym miejscu, by nie zawieźć, tych, którzy zostali za oceanem. Trudności z językiem, nową kulturą, tęsknota za dawnym życiem, młodością i jej ideałami, za krajobrazami i jedzeniem, za tym wszystkim co zostało daleko za wielką wodą. Bezmiar smutku.
Nie nazywajmy tego snem. Nazwijmy to dziecięcym koszmarem.