Projekt okładki: Plakiat Maks Bereski
Wydawnictwo Cyranka
Warszawa 2022
Po raz pierwszy na blogu wyróżniam w stopce projekt okładki. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się tak zachwycić projektem strony tytułowej, aż tak, by pisać o niej w pierwszych słowach.
Jednak w przypadku pracy Maksa Bereski nie można inaczej. To znakomita, przemyślana artystycznie, a jak się później okazuje także tematycznie praca, która porywa urokiem kreski, czasem tęsknej, czasem łotrzykowskiej (czcionka!), a także szelmowską kompozycją, która z miejsca zdobywa uznanie i powoduje, że miast przewracać kolejne karty dramatu, z równą intensywnością i częstotliwością wracałam do strony tytułowej.
Autorka wciąga czytelnika w dramatyczną formułę, gdzie, między pojawiającymi się znienacka didaskaliami (mocno uzurpującymi sobie przekazanie odautorskiej wizji scenograficzno-adaptacyjnej) toczy się niezwykła opowieść o życiu Hersha, właściwie Hersza, żydowskiego emigranta, który z rodzinnej Łodzi trafia do amerykańskiej fabryki snów.
Poprzez relacje głównego bohatera, jego córek, rozmowy z ulokowanymi tutaj niegdysiejszymi gwiazdami kina (Lauren Bacall), dawnymi przyjaciółmi, a także dzięki mocnym monologom poznajemy sceny z życia Hersha.
Momentami niedorzeczne sytuacje z planu filmowego, tragiczne wspomnienia z łódzkiego getta które sam Hersh podsumowuje krótko: "to było gorsze niż piekło", czy wreszcie jego osoba widziana oczami obydwu córek.
Wielowymiarowa postać, która wiele kryje, niewiele ma, a najważniejsze dlań jest by: "mieć amerykański dom z tektury w gównianym miasteczku tekturowych domków i ogród. Wiem, że to kicz (...) ale niczego nie mam". Walczący z wojenna traumą, ze stratami bliskich, których pochłonęła wojenna pożoga (świetny fragment z Übermatką, nadmatką, zmarłą w getcie, która poprzez pozbawienie fizycznej powłoki tym jest mocniejsza i bardziej dojmująca). Jego amerykański sen to plątanina łudu szczęścia, może talentu, może pewnego odstępnego od losu, który tak tragicznie go doświadczył po europejskiej stronie oceanu.
By podkreślić wariactwo historii, Autorka dodaje do fabuły wątek FBI, które zaczyna interesować się Hershowymi telefonami do Polski i tym samym spadają nań podejrzenia o szerzenie komunistycznej propagandy. Włączenie w ten szalony fabularnie rollercoaster mrocznego Humprey'a Bogarta i obsesyjnie dbającej o zmienione nazwisko Lauren Bacall mieszają się ze wspomnieniami Czarnej Listy Hollywood, Pentagon Papers czy Dziesiątki z Hollywood. Między kwestiami Autorka próbuje edukować czytelników, dorzucając niesłusznie zapomniane nazwiska wielkich, jak nieodżałowana Molly Picon (ech, ktoś dziś pamięta jej "Di velt iz a teater"?), ale też doprawiając sztukę odniesieniami do współczesnej popkultury, od filmowej po muzyczną (Barry Sisters, J. Cash czy J. Hendrix).
"Żywot" to ciągła zabawa: znaczeniami, historią, odniesieniami i nawiązaniami do przeszłości, sztuki. To także gra językiem - jego konwencją, porzuceniem stylu bliskiego czasom Hersha i jego życia. Na to miejsce mamy teraźniejszy język codzienny, slangowe słownictwo, bogactwo współczesności.
Cenny zabieg, dobrze wyglądający zarówno na kartach książki, jak i zapewne na scenie. Bo, nie ma co kryć, czekam z niecierpliwością na adaptację teatralną tej sztuki.
Mocne akcenty biografii Hersha, momentami everyman, momentami, zupełnie niezwykły, przygnieciony bagażem doświadczeń, porażek i nieodwracalnych wyborów, które zmieniły jego życie i spojrzenie na świat.
Doskonałym podsumowaniem Hershowego życia jest komentarz, pozornie dowcipny, ale prawdziwie palący i rozdzierający, wypowiedziany gdzieś między Woodstockiem a podróżowaniem na stopa, że Hersh był nielegalny w USA równie mocno jak i LSD (którym zresztą ojca nie raz uraczyły).
Wiele jest tutaj momentów ciszy i zatrzymania. Wiele razy trzeba zrobić przerwę i złapać oddech. A to bardzo cenne doświadczenie, zresztą, trudno osiągalne w dzisiejszym świecie.
Świetna robota Autorko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz