Wydawnictwo Świat Książki
Warszawa 2006
Kolejne moje literackie rozczarowanie. Tym razem połakomiłam się na blurb Susan Sontag. Ech.
Gdy siadasz do książki z przekonaniem (nim w ogóle udało Ci się przebić poza okładkę), że jest wspaniała i niezapomniana (bo tak krzyczą okładkowe zapewnienia wielkich nazwisk), może się okazać, że wszystko to nieprawda. I wówczas po głowie kołaczą się myśli: co ze mną nie tak? czemu nie umiem docenić dzieła, które urzekło tych ważnych z okładki?
Siedzę i głowię się nad własnym brakiem wrażliwości, zrozumienia i może empatii też?
Wszystko brzmi mi w tej książce tanio, miernie.
Czasem wydawało się, że wątek nastoletniej Almy ratuje sytuację, jednak tylko do czasu.
Rzecz w tym, że autorka chciała opowiedzieć trzy różne historie, które łączy jedna książka "Historia miłości".
Mamy więc jej autora, człowieka, który za autora się podaje, a także nastoletnią czytelniczkę, która próbuje odkryć kim była główna bohaterka Alma, na cześć której sama otrzymała imię.
W międzyczasie dostajemy fragmentaryczne i bardzo delikatne napomnienia o polskim dzieciństwie autora "Historii miłości", który cudem uniknął losu swej rodziny, która zginęła w Holocauście. Poznajemy też jego nowojorskie losy, codzienne życie starego już i nieszczęśliwego człowieka, który wciąż nie potrafi zapomnieć o ukochanej Almie.
Drugi wątek (dotyczący człowieka podszywającego się pod autora "Historii miłości") jest słabszy, gorzej nakreślony, potraktowany trochę po macoszemu. Autorka nie pochyla się nad tą postacią, jest wobec niej bardziej oschła, wątki tracą równowagę, sama powieść również.
Jest i trzecia część, po której najwięcej sobie obiecywałam ze względu na nastoletnią Almę, która szukając prawdy o bohaterach powieści, stara się także ułożyć życie swej wcześnie owdowiałej matce. Zza kart powieści wychyla się historia samotnej, zagubionej nieco dziewczyny, która przeżywa pierwsze zauroczenia, rozczarowania, ale też ma w sobie wiele pasji i chęci do odkrywania świata.
Niestety, im bliżej finału, tym gorzej autorka radziła sobie z pociągnięciem tego wątku, przez co (wzorem dwóch poprzednich) traci on tempo i sens, stając się niedokończonym, niewyjaśnionym, trochę niepotrzebnym.
Jest amerykańska pogoda ducha, która próbuje podszyć się pod słowiańską melancholię (niemal wszyscy bohaterowie tej powieści do polscy Żydzi), co wypada dość niemrawo, czasem nierzetelnie, nieprawdziwie.
Czuć maliznę.
Czemu Sontag się zachwyca?
Ja chyba raczej się nie skuszę.
OdpowiedzUsuń