piątek, 30 listopada 2018

Haruki Murakami - Śmierć Komandora. Metafora się zmienia [recenzja]

Przekład: Anna Zielińska - Elliott
Wydawnictwo Muza SA
Warszawa 2018

Wydawnictwo (na szczęście) nie kazało długo czekać na drugą część "Śmierci Komandora". Pierwsza (tu recenzja) część tej onirycznej, zagadkowej historii rozbudza apetyt i ciekawość czytelnika, domagającego się nie tyle rozwikłania i uzasadnienia sytuacji, które mają w powieści miejsce, ale prowadzenia i kontynuowania tej niezwykłej opowieści.
Drugi tom to ciąg dalszy historii tokijskiego portrecisty, który po zdradzie żony przenosi się w góry, gdzie korzysta z pracowni pewnego starego, umierającego malarza.
Skupiając się na pracy, zgłębia coraz to nowe obszary sztuki malarskiej, próbując odstawić portrety. Te jednak, wciąż są jego znakiem rozpoznawczym i zdecydowanym faworytem, jeśli chodzi o przynoszenie malarzowi dochodów.
Pierwszy tom kończy tworzenie portretu 13-letniej dziewczynki, uczennicy malarza, który ulegając pewnym sugestiom, decyduje się stworzyć pierwszy w swej karierze portret kobiety. Postać modelki artysty, Marie Okikawy jest dla tego tomu kluczowa pod wieloma względami. Rozstrzyga wiele kwestii, dla innych jest zaś swego rodzaju punktem zwrotnym. 
Malarz jako narzędzie w rękach losu stara się jedynie zrozumieć i przetrwać całą nawałnicę zdarzeń, których staje się czynnym uczestnikiem.
Zamieszkując w domu starego mistrza Tomohika Amady, myszkując w jego rzeczach, naraził się bowiem nasz bohater na pewne niedogodności. Zdaje się, że sam wzbudził lawinę, która przetacza się przez cały drugi tom powieści.
Wiele wątków z pierwszego tomu znajduje wyjaśnienie, wracamy wraz z bohaterami do lat 30. XX wieku, gdy w Europie był pan Amada, poznajemy jego rodzinne tajemnice, genezę powstania "Śmierci Komandrora".
W zasadzie wszystko staje się jasne. Jednak nie od razu. 
Autor multiplikuje niecodzienne zdarzenia, jawa miesza się z marą, to co logiczne ustępuje miejsca zjawiskom alogicznym, tajemnym, które jednak są dla bohaterów zaangażowanym w dane sytuacje jedynym sensownym wytłumaczeniem.
Murakami zwodzi czytelnika, wystawia na próbę nie tylko jego poczucie pewności, ale także przywiązanie do pragmatycznych, rzeczowych rozwiązań. 
Jest to swego rodzaju przygoda, która bardzo dobrze smakowała za pierwszym razem, za drugim jest już odrobinę zgrana, wciąż jednak nieprzewidywalna - nie wiadomo do końca dokąd poprowadzi autora jego wyobraźnia.
I, choć gęstość i koncept powieści są bardzo mocne, ciemne, pełne niewiadomych, to czytelnik nie czuje strachu, jedynie rosnącą ciekawość.
Czy jednak jej finał usatysfakcjonuje czytelników?
Bardzo jestem ciekawa opinii innych adresatów książki.
Dla mnie "Śmierć Komandora" w pamięci pozostanie powieścią od której nie sposób się oderwać.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:



niedziela, 25 listopada 2018

Szczepan Twardoch - Królestwo [recenzja]

Wydawnictwo Literackie
Kraków 2018

Pośród mroków i złowrogiej popowstaniowej ciszy wędruje ruinami Warszawy Ryfka, niegdysiejsza królowa półświatka, teraz zaskakująca siłą woli ćma, nocny duch, który przemykając kolejnymi wspomnieniami ulic zdobywa pożywienie potrzebne do przetrwania kolejnych kilku chwil.
Siłą, która każe jej walczyć o przetrwanie jest miłość do niedawnego króla Warszawy - Jakuba Szapiro, wielkiego boksera, znanego gangstera, człowieka - legendę, darzonego szacunkiem i strachem. Nic nie zostało z tamtego króla. Wojna go zniszczyła, pozbawiła charakteru i chęci do życia. Napuchnięty z głodu, otępiały, jest dla Ryfki dużym obciążeniem, ale też treścią wojennej codzienności.
Szapiro jest tłem dla opowieści, której siłą są kobiety. Nie tylko bohaterska, sprytna Ryfka, ale też Emilia, żona Jakuba, która na każdym kroku pokazuje swoją niezłomność i silny charakter, odsłonięty właśnie w wojennym zagrożeniu. 
Ta feministyczna nuta jest bardzo sprytnym posunięciem, które kompletnie rewiduje postrzeganie czytelników zauroczonych Królem. Muszą się oni bowiem przenieść swoją uwagę i adorację na żeński pierwiastek, który wykazuje się dużo większą przytomnością, trzeźwością umysłu i siłą, której nijak nie da się porównać z męskim stroszeniem piórek czasów pokoju.
Królestwo daje pewien obraz Szapiry jako człowieka zakochanego w swej małej ojczyźnie, co już na początku września 1939 roku każe mu ruszyć do obrony granic. Bezsens i tragifarsa, jaką okazuje się to działanie, tylko uwypukla marność decyzji i działań ówczesnych decydentów. Późniejszy powrót do domu, eksmisja, jaką rodzina Szapiry musiała przeżyć ze względu na swoje pochodzenie, późniejsze gettowe życie, to wszystko w skondensowanej, wyrazistej formie pokazuje w telegraficznym skrócie koszmar okupacyjnej tragedii tych, którym odmawiano człowieczeństwa.
Twardoch pokazuje, że w wojennych dramacie karty rozdaje przypadek, losem rządzi łut szczęścia, który jednemu daje możliwość przeżycia, z innego czyi zbrodniarza, jednemu daje szybką śmierć, innemu zaś karze umierać na raty przez wiele miesięcy w warszawskim getcie.
Nikt nie ma taryfy ulgowej, wszyscy stają się ofiarami dziejów, co rodzi frustracje, nienawiść, nierzadko też pogardę, często wobec siebie.
Twardoch gra na silnych emocjach, nie boi się uderzyć w najczulsze struny: śmierć, strata, strach, poniżenie, bestialstwo i kompletna niemoc. 
Przypomina też, że w każdy z nas siedzi zło. Trzeba tylko poczekać, aż pojawi się odpowiednia chwila i da ono o sobie znać.

piątek, 23 listopada 2018

Jael Neeman - Byliśmy przyszłością [recenzja]

Przekład: Agnieszka Jawor - Polak
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2012

Jak to jest urodzić się i wychować w miejscu, gdzie wszyscy są równi, o losach jednostki decyduje ogół, nie ma pieniędzy, a dzieci w szkole nie mają tradycyjnych przedmiotów, za to uczą się na przykładach poszczególnych zagadnień (jak zaćmienie słońca czy jidyszowa poezja Kadii Mołodowskiej)?
Swoje doświadczenia i spostrzeżenia opisuje Jael Neeman, która urodziła się w 1960 roku w galilejskim kibucu Jechiam.
Dzieci powite w mniej więcej tym samym czasie trafiły do kibucowego żłobka, gdzie tworzyły grupę " Narcyz". Swoich biologicznych rodziców widywali 1,5 godziny dziennie, resztę dnia spędzając z wykwalifikowanymi opiekunami, którzy uczyli ich świata przez działania empiryczne oraz szeroko rozumianą socjalizację.
Z perspektywy dziecka wychowanego przez jedną parę rodziców widzę, jak trudne do zaakceptowania dla mnie jest właśnie to oderwanie od rodziny. Kibucowe dzieci tak naprawdę nie znały, niewiele wiedziały, w końcu, nie zawsze dobrze się czuły z biologiczną matką i ojcem. Przez sposób wychowania, oderwanie, znikomą ilość czasu spędzaną razem, są oni sobie praktycznie obcy.
Rodzice, pełni poholocaustowej traumy, z zapałem oddają się syjonistycznym mrzonkom o społeczeństwie idealnym.
Dzieci, które razem się chowają, uczą, wędrują, doświadczają pierwszych miłości i trudów życia, są jednym z elementów, które mają służyć wspólnocie, dobru ogółu.
To poczucie wspólnoty wciąż pojawia się w sposobie narracji, jaki stosuje autorka. Nie ma tutaj mowy o jednostkowym podejściu do tematu. Wciąż pisze w liczbie mnogiej: my "Narcyz", my dzieci, doświadczyliśmy, byliśmy itp.
I, choć książka Neeman to przede wszystkim wspomnienia z odległego świata, to jednak łatwo zauważyć, że ma ona w sobie pierwiastek rozrachunkowy z dzieciństwem, ale też kibucem jako tworem, który autorkę w dużej mierze ukształtował.
Złość na zaniedbanie, niedostrzeganie czynnika ludzkiego, indywidualnego podejścia do człowieka, gdzie nawet o ewentualnym wysłaniu na studia wyższe decydowała wspólnota.
Neeman, pełna samoświadomości, odkrywanej stopniowo i z oporami, porzuciła kibucowe życie, pełne poświęceń i wyrzeczeń.
Ma jednak sentyment do czasów i życia, jakie w nim prowadziła, pewnie dlatego jej wspomnienia są słodko-gorzkie: po trosze sielskie dziecięce przygody, po trosze samotność i brak zrozumienia.

poniedziałek, 5 listopada 2018

Joanna Ostrowska - Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej [recenzja]

Wydawnictwo Marginesy
Warszawa 2018

Lektura tej książki boli jak diabli. 
Czyta się małymi fragmentami, bo inaczej się nie da. Trzeba od książki odpoczywać, łapać oddech, bo zarówno temat, jak i przytoczone fakty są porażające i przerażające.
II wojna światowa to czarna karta na mapie historycznej świata. Jednym z jej krępujących, przemilczanych i zapomnianych fragmentów jest seksualna praca przymusowa. 
Ofiarami jej najczęściej były kobiety, werbowane z obozów koncentracyjnych (za obietnicę szybkiego powrotu do normalności), kobiety z ulicznych łapanek, kobiety podejrzewane o nierząd, kobiety związane z Niemcami (wykrycie takiego związku oznaczało kary dla obu stron). Różne oblicza miały poszczególne przypadki wojennych pracownic seksualnych, niemal każda z nich istnieje w historii jako szczątkowa opowieść.
Spisane biogramy bądź zostały wycofane przez rodziny, bądź same kobiety, często wcale nie przyznawały się one do swoich okupacyjnych koszmarów z obawy przed posądzeniem o kolaborację, często ze wstydu, strachu, na pewno także przemawiała za tych chęć odcięcia się od wojennego dramatu.
Niewyobrażalne jest cierpienie, strach, upokorzenie, dehumanizacja, jakiej doświadczały zarówno w burdelach na froncie, domach publicznych dla nazistów, puff-ów w obozach koncentracyjnych...
Suche fakty, liczby, statystyki przytaczane przez autorkę również przygnębiają.
Nie chodzi tu tylko o liczbę osób, które obsługiwały setki "klientów", czy liczbę badań jakie musiały przechodzić co kilka dni (celem weryfikacji w kierunku chorób wenerycznych). Chodzi też o ból, poczucie beznadziei, samotności, jednak to nie znajduje się w żadnej relacji.
Czas wojny w którym stały się niewolnicami trzeba też oddzielić od powojnia, w którym wcale nie przyszło wytchnienie czy ulga.
Seksualne pracownice przymusowe musiały się mierzyć z piętnem kolaborantek, nagle ich okupacyjna przeszłość była postrzegana jako dobrowolna współpraca.
Obawa przed spotkaniem kogoś kto pamięta, strach przed rozpowszechnieniem historii czy wreszcie, tzw. postrzyżyny, czyli golenie głów kobietom, które w czasie wojny utrzymywały dobrowolne lub przymusowe relacje z okupantem. Strach czaił się wszędzie.
Nie można zapomnieć też o powojennych gwałtach, jakich sprawcami byli wycofujący się żołnierze nazistowscy, później zaś wkraczający radzieccy. Gwałty Polaków na Niemkach.
Mechanizmy tych działań, również przytaczane przez autorkę nijak nie tłumaczą tych zachowań, dają jednak pewien obraz wojennych traum, późniejszej rzeczywistości i przyzwoleń, które panowały wśród ludności.
Wszystko to jest jednym wielkim bagnem, koszmarem, który nie miał prawa się wydarzyć, a jednak był.
Autorka dokonała wielkiej pracy, szukając materiałów w archiwach, poszukując świadków, wyciągając na światło dzienne historie, których nikt nie chciał pamiętać.
I, choć bardzo chciała przywrócić pamięć o kobietach, które przeżyły ten wojenne koszmar, to jednak zdaje sobie ona sprawę z tego, że nie jest to wygodna wiedza.
W świadomości polskiej historiografii to wciąż marginalne, niewygodne przypadki, które skazane są na tabuizację i zapomnienie.
Dzięki Joannie Ostrowskiej nie do końca.

czwartek, 1 listopada 2018

Aleksander Kaczorowski - Ota Pavel. Pod powierzchnią [recenzja]

Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2018

Konieczna, ważna, wspaniała książka o wielkim, niezwykłym wspaniałym pisarzu.
Dobrze, że powstała.
Gdy pierwszy raz czytałam "Śmierć pięknych saren" płakałam ze śmiechu. To był pierwszy i ostatni raz, gdy literatura aż tak mnie rozbawiła.
Później, gdy stopniowo poznawałam historię autora, był to śmiech przez łzy, teraz mogłam wreszcie poznać pełną biografię autora i wiele spraw związanych z jego twórczością przemyślałam na nowo.
Ota Pavel to tragiczna postać, tak samo jak czasy, w których przyszło mu żyć.
Urodzony w 1930 jako Otto Popper, od najmłodszych lat musiał stawiać czoła historii. Jako dziecko "mieszane" Czeszki i Czecha żydowskiego pochodzenia był skazany na zagładę. Jego starsi bracia przeżyli prace przymusowe i obozy koncentracyjne, on sam na szczęście przetrwał wojnę z matką.
Ojciec, barwna i niezwykła postać - urodzony handlowiec, komiwojażer sprzedający z sukcesem odkurzacze Electrolux jest bohaterem opowiadań "Śmierci pięknych saren", ale też postać, która ukształtowała młodego Otę. Wspólne, rodzinne wyprawy nad rzekę Berounkę nie tylko dały chłopcu poczucie bezpieczeństwa, a w dorosłym życiu były szansą na odnalezienie spokoju, choć przez chwilę.
Ota długo szukał pomysłu na siebie. Fascynował się komunizmem (długo z tego wychodził), pracował w gazetach, wreszcie zajął się pisaniem o sporcie.. Jak wielki miał talent dowie się ten, kto sięgnie po jego genialne (to nie jest przesada) artykuły o czeskich sporowcach: "Bajka o Rašce i inne reportaże sportowe" (tu: recenzja). Każde zdanie jest przemyślane, każde wspaniałe literacko, inteligentne dowcipne, często pisane z przymrużeniem oka. Barwne, czasem bajkowe narracje nie tylko urzekają formą, ale także pokazują jak niezwykli byli bohaterowie Pavla.
Autor biografii odszukuje osoby związane z Otą, pyta o warsztat, sposób pracy, próbuje odsłonić przed czytelnikiem jakim był człowiekiem, jakim artystą.
Ta słodko-gorzka podróż przez czeską historię, zmiany ustrojowe, niepokoje i zrywy społeczne, pełna jest trudnych momentów, jakie towarzyszyły Pavlowi. I ten, który w biografii jest niezwykle ważną cezurą czasową, dotyczący sytuacji z hokejowej szatni, gdy jeden z zawodników wysłał go do gazu, oczywiste skojarzenie z Holocaustem.
To wydarzenie traktowane jest jako symboliczne przejście, początek długiego stadium choroby, które rzuca cień na kolejne lata.
Ota Pavel był perfekcjonistą, pełnym niezadowolenia ze swoich działań, poprawiającym i zmieniającym kolejne rozdziały swoich dzieł, walczącym z własnymi ułomnościami, ponadto zbyt wrażliwym na czasy jakie musiał obsłużyć.
To wszytko pogłębiało jego chorobę, prowadziło do kolejnych załamań, oddalało go nie tylko od twórczości, ale od życia, rodziny.
Fascynująca, porywająca lektura, po której od razu zechcecie sięgnąć po twórczość Oty Pavla.
I smutna, i piękna.
Nie mam wyjścia, po raz kolejny sięgam po "Śmierć pięknych saren".