Wydawnictwo Muza SA
Warszawa 2018
Wydawnictwo (na szczęście) nie kazało długo czekać na drugą część "Śmierci Komandora". Pierwsza (tu recenzja) część tej onirycznej, zagadkowej historii rozbudza apetyt i ciekawość czytelnika, domagającego się nie tyle rozwikłania i uzasadnienia sytuacji, które mają w powieści miejsce, ale prowadzenia i kontynuowania tej niezwykłej opowieści.
Drugi tom to ciąg dalszy historii tokijskiego portrecisty, który po zdradzie żony przenosi się w góry, gdzie korzysta z pracowni pewnego starego, umierającego malarza.
Skupiając się na pracy, zgłębia coraz to nowe obszary sztuki malarskiej, próbując odstawić portrety. Te jednak, wciąż są jego znakiem rozpoznawczym i zdecydowanym faworytem, jeśli chodzi o przynoszenie malarzowi dochodów.
Pierwszy tom kończy tworzenie portretu 13-letniej dziewczynki, uczennicy malarza, który ulegając pewnym sugestiom, decyduje się stworzyć pierwszy w swej karierze portret kobiety. Postać modelki artysty, Marie Okikawy jest dla tego tomu kluczowa pod wieloma względami. Rozstrzyga wiele kwestii, dla innych jest zaś swego rodzaju punktem zwrotnym.
Malarz jako narzędzie w rękach losu stara się jedynie zrozumieć i przetrwać całą nawałnicę zdarzeń, których staje się czynnym uczestnikiem.
Zamieszkując w domu starego mistrza Tomohika Amady, myszkując w jego rzeczach, naraził się bowiem nasz bohater na pewne niedogodności. Zdaje się, że sam wzbudził lawinę, która przetacza się przez cały drugi tom powieści.
Wiele wątków z pierwszego tomu znajduje wyjaśnienie, wracamy wraz z bohaterami do lat 30. XX wieku, gdy w Europie był pan Amada, poznajemy jego rodzinne tajemnice, genezę powstania "Śmierci Komandrora".
W zasadzie wszystko staje się jasne. Jednak nie od razu.
Autor multiplikuje niecodzienne zdarzenia, jawa miesza się z marą, to co logiczne ustępuje miejsca zjawiskom alogicznym, tajemnym, które jednak są dla bohaterów zaangażowanym w dane sytuacje jedynym sensownym wytłumaczeniem.
Murakami zwodzi czytelnika, wystawia na próbę nie tylko jego poczucie pewności, ale także przywiązanie do pragmatycznych, rzeczowych rozwiązań.
Jest to swego rodzaju przygoda, która bardzo dobrze smakowała za pierwszym razem, za drugim jest już odrobinę zgrana, wciąż jednak nieprzewidywalna - nie wiadomo do końca dokąd poprowadzi autora jego wyobraźnia.
I, choć gęstość i koncept powieści są bardzo mocne, ciemne, pełne niewiadomych, to czytelnik nie czuje strachu, jedynie rosnącą ciekawość.
Czy jednak jej finał usatysfakcjonuje czytelników?
Bardzo jestem ciekawa opinii innych adresatów książki.
Dla mnie "Śmierć Komandora" w pamięci pozostanie powieścią od której nie sposób się oderwać.
Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: