czwartek, 31 maja 2018

Roman Imielski, Radosław Leniarski - Najważniejszy mecz Kremla [recenzja]

Wydawnictwo Agora
Warszawa 2018

Niebawem ruszy piłkarskie szaleństwo. Obłęd dotyczący organizacji trwa za to w najlepsze.
Słowiańska prawda: zastaw się a postaw się realizowana jest w najlepsze: jeśli powstaje stadion, już po wybudowaniu nadaje się do poprawki (generowanie kolejnych kosztów), jeśli miasto - gospodarz będzie podejmowało gości, to na pewno jego włodarze wyłożyli na to grube miliony.
Korupcja (już przy wyborze państwa - organizatora), sprzedajność działaczy, czasem ich zastraszanie. Przerażające, ale czego się nie zrobi dla efektu końcowego.
Roman Imielski i Radosław Leniarski ruszyli w podróż po kilku rosyjskich miastach, które niebawem będziemy oglądać z perspektywy kanapowego kibica. 
I dobrze, że z takiej perspektywy. Jest ona zdecydowanie bezpieczniejsza, niż widok jaki serwują nam autorzy reportaży.
Sięgnijmy chociaż po tekst o kibolach narodowych, którzy próbowali swych sił zarówno podczas polskich mistrzostw (bójka na moście Poniatowskiego), czy też na Lazurowym Wybrzeżu (Francuzi początkowo byli oszołomieni fantazją i pomysłowością kibolskich żołnierzy). Zauszniki Putina, dobrze ustawieni "biznesmeni" mają baczenie na sytuację.
Ponieważ jednak Rosja występuje w charakterze organizatora musi też dostosować się do pewnych norm (przez ostatnią złą sławę dopingową, ale też działania geo-polityczne reklamodawcy wcale nie spieszyli do wykupowania mundialowego czasu reklamowego). Pewnie dlatego wyłapują kiboli, straszną sankcjami (w tym więzieniem), sprawdzają dziennikarzy zagranicznych, szukających tematu (i tu kłania się przygoda autorów), a także zakazują urlopu wszystkich bodaj mundurowym. Ma być bezpiecznie i pokazowo.
Sbornaja się pokaże.
Jak będzie z formą sportowców? 
Reportaż dotyczący dopingu rzuca pewne światło na tę własnie sprawę. Skóra cierpnie, gdy czyta się o rodzajach wspomagaczy oraz ich skutkach ubocznych. W ogóle cały wątek dopingu w rosyjskim sporcie oszałamia i powoduje kręcenie głową. Ze zdumienia, przestrachu, przerażenia.
Jeśli chodzi o pozostałe historie, zdecydowanie odbiegają one od samego tematu mistrzostw, zahaczając o tzw. rosyjską duszę, bądź noworuską partyzantkę biznesowo - finansową. Porwania, morderstwa, nepotyzm, donosicielstwo, a także surowe traktowanie przeciwników systemu (tekst o kobiecych łagrach, gdzie przebywała członkini feministycznej grupy Pussy Riot.
Rosja może fascynować, przerażać, zachwycać, wzruszać, ale też powodować pewien niepokój.
Pewne jest, że podczas mistrzostw wszystko będzie gotowe, ugładzone, zgodne z procedurami - głos i decyzyjność FIFy ma nadrzędne znaczenie.
Możemy zatem zagłębić się w lekturę reportaży, by odkryć swego rodzaju mundialową kuchnię, nie najczystszą, niezbyt ekskluzywną, ale na czas mistrzostw dostępną tylko dla organizatorów.
Swoją drogą mural z Ronaldo jest dobrym komentarzem dla treści.
Jeśli chodzi o jego pochodzenie, tajemnicę rozwiąże jeden z reportaży zamieszczonych w książce,


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:





Emma Beddington - Zawsze będziemy mieli Paryż [recenzja]

Przekład: Grażyna Jagielska
Grupa Wydawnicza Foksal
Warszawa 2018

Od jakiegoś czasu powtarzam zawzięcie mocno przestarzałą, ale bardzo prawdziwą maksymę: uważaj o czym marzysz, bo się spełni.
Wiem co mówię.
Bohaterka książki Emmy Beddington, a w zasadzie sama Emma doświadcza rozterek właśnie z powodu spełniających się marzeń.
Jako nastolatka marzyła o życiu w Paryżu.
Gdy tylko skończyła szkołę wyjechała z rodzinnego Yorku do Francji. Nie była to podróż do świata mody i blichtru, a do ponurej, zimnej Normandii.
Z deszczu pod rynnę. Tylko, że w zupełnie inną mentalność i podejście do świata. Praca w szkole, kontakt z młodzieżą, poznawanie rówieśników stają się nową rzeczywistością bohaterki, nie do końca taką o jakiej marzyła.
Jednak Rouen to tylko trampolina do zmian, gdy Emma poznaje swego partnera życie nabiera rozpędu - studia, deklaracje, postanowienia, aż w końcu życie w Paryżu, które... w marzeniach wyglądało dużo lepiej niż w rzeczywistości.
Trudny dnia codziennego, kłopoty z aklimatyzacją oraz dostosowaniem się do norm środowiska w które się wkracza torpedują Emmę.
Zaczyna tracić wiarę w siebie, popada w ponure nastroje. Świetlisty, pełen pocztówkowych widoczków Paryż nie był celem podróży, a jedynie etapem, potrzebnym do osiągnięcia rodzinnego szczęścia.
Pełno tu truizmów, ale popartych doświadczeniem, czasem bardzo gorzkim. Zmieniają się tylko dekoracje, epoki, sytuacje polityczne, w kwestii związków i relacji międzyludzkich wszystko pozostaje takie samo: cierpienie, samotność, trud, miłość, radość i cała paleta pozostałych ważkich emocji nie ulega modyfikacjom.
Marzenia o wspaniałych miejscach, podróżach, przygodach są niczym w porównaniu z ciepłą rodziną, wsparciem i poczuciem bezpieczeństwa gwarantowanym przez obecność najbliższych.
Niby wszyscy to wiedzą, ale niektórzy muszą dojść do tej prawdy okrężną drogą, trudną, wyboistą i pełną pułapek.
Emma Beddington opisała swoją.
To odważny krok, być może terapeutyczny, być może to tylko zabieg marketingowy.
Nieistotne. Robi wrażenie.


Za egzemplarz książki dziękuję:




niedziela, 20 maja 2018

Brandon Webb - Szkoła zabójców [recenzja]

Przekład: Jerzy Malinowski
Wydawnictwo Muza S.A.
Warszawa 2018

Snajper przechodzi jedno z najbardziej wymagających szkoleń wojskowych. Nie dość, że wymaga się od niego rozległej wiedzy z przedmiotów ścisłych, to musi mieć niemal nadludzką formę i do tego nerwy ze stali.
Snajperzy postrzegani są jako elita, są obiektem zazdrości. Jeśli jednak prześledzi się ich drogę do osiągnięcia tego zaszczytnego tytułu, cała zazdrość przechodzi.
Łamanie psychiczne, ponadludzki wysiłek, trening sprawnościowe, brak snu, głód, ciągła gotowość na najgorsze, a także świadomość, że od jednego trafnego strzału ktoś traci życie...
W zasadzie, dlaczego ludzie decydują się na taką drogę życiową? Dla jednych jest to misja, dla drugich powołanie, sposób na życie (jedyny brany pod uwagę), pasja.
Gdy po trzech dniach bez snu, za to z bieganiem z 25 kg plecakiem, noszami, wymyślnymi ćwiczeniami fizycznymi serwowanymi przez instruktorów, rekruci muszą jeszcze po całym dniu poligonu wykonać poglądowy model terenu (z odwzorowaniem szczegółów) pod przyszłą misję i dodatkowo odpowiadać na wyrywki z arabskich słówek, mają oni dostać nagrodę, nikt nie spodziewa się cudów. Największą radością jest bowiem kubek gorącej kawy, o której istnieniu niemal już zapomnieli.
Gdy przejdą przez gęste sito kursów, szkoleń i sprawdzianów trafiają w końcu na misję. Gdy uda im się wrócić żywymi, i w jednym kawałku, zaczynają myśleć o tym, co ze sobą zrobić?
Autor książki, wraz z kolegą dostał misję zaplanowania, stworzenia i wdrożenia najnowocześniejszego, najbardziej efektywnego programu szkoleniowego dla snajperów.
Wiele jest kontrowersji wokół programu, misji. Mnie zdumiewa, że snajper obserwując swój cel  przez lunetę poświęca mu czas. Czasem parę minut, czasem wiele godzin, a potem spokojnie strzela. To działanie jest rozmyślne i świadome. Nie ma tu miejsca na strach i szaleństwo. Tacy rekruci eliminowani są już na początku, o ile w ogóle dostępują zaszczytu udziału w szkoleniu.
Autor jasno daje do zrozumienia, że wojna jest brudna i brutalna. Jednak snajperzy - zawodowi zabójcy racjonalizują ją. Skoro wojna już się toczy, trzeba ją przeżyć, walczyć i to walczyć dobrze, sumiennie, bo inaczej pobratymcy, kompanii zginą.
Podglądanie szkolenia, jego coraz trudniejszych (choć wydaje się to niemożliwe) elementów jest jak podpatrywanie niedozwolonego. Ogrom pracy i poświęceń jakie wykonują ci ludzie onieśmiela i przeraża.
Kim są, dlaczego dokonują takiego wyboru, wojennego życia, ukonstytuowane i zgodne z prawem pozbawianie życia innych osób?
Poznajcie wersję i światopogląd Brandona Webba, spójrzcie na świat jego oczyma. Oczyma snajpera.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:




sobota, 19 maja 2018

Katherine Arden - Niedźwiedź i słowik [recenzja]

Przełożyła: Katarzyna Bieńkowska
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA
Warszawa 2018

Po pierwsze autorka. Po drugie tematyka. Co skłoniło amerykańską dziewczynę do sięgnięcia po słowiańskie wierzenia i ludowe gusła? Być może wystarczyła fascynacja studiami nad literaturą rosyjską?
Niedźwiedź i słowik to interesująca książka, która ma duży potencjał. Zdecydowanie niewykorzystany.
Wydaje mi się, że wierzenia, legendy i tradycje rosyjskie zostały ledwie poruszone, wspomniane, ale brak tu pogłębienia tematu, zintensyfikowania obrzędowości, zwyczajowości, dziedzictwa kulturalnego Rosjan, które jest niezwykłe, barwne i wielotorowe.
Autorka dotyka opowieści o domowych duszkach domowych, leśnych, wodnych, o wiedźmach, wilkołakach, waziłach. Nie zgłębia jednak ich historii, pochodzenia. Temat liźnięty, niedokończony. 
Całe szczęście, że jednak zauważony. W erze zakochanych wampirów wegetarian (sic!) powrót do korzeni rosyjskiej ludowości jest... zjawiskiem.
Literatura tak daleko sięga po tematy, ma tak wielki apetyt na szokowanie, wzburzanie, pobudzanie, że każda zamierzchła, tradycyjna opowieść jest odbierana jako coś nowatorskiego, świeżego. Tak jest i z tą książką.
Mamy oto przedwieczną Rosję, w której trafiamy do domu majętnego bojara, Piotra Władimirowicza. Po śmierci żony pozostaje on sam z gromadą dzieci. Ma też starą piastunkę, Dunię, która słynie z niezwykłego opowiadania dawnych baśni. W srogie, mroźne wieczory rodzina zbiera się przy piecu i słucha barwnych historii.
Najmłodsza córka Piotra, Wasia jest łączniczką świata ziemskiego z tym baśniowym, w jej żyłach płynie niezwykła krew, która wyznacza dziewczynę na swoistą rzeczniczkę i obrończynię wierzeń i tradycji.
Gdy Piotr przywozi z Moskwy nową żonę, okazuje się, że na całe jego dobra pada cień - plony przestają być wysokie, padają zwierzęta i ludzie, zło wychodzi z ukrycia, próbując zagarnąć dla siebie jak najwięcej.
Tylko Wasia widzi szansę na uratowanie rodziny i okolicznych chłopów, tylko ona ma odwagę, by przeciwstawić się złu. Na jej życie dybią jednak złe moce, ale też wrogo nastawieni ludzie. Dziewczyna musi sama walczyć o życie i przyszłość swoich najbliższych. By osiągnąć cel prosi o pomoc wszystkie te moce, w które nie wierzą pragmatycy. Naraża się tym samym na wielkie niebezpieczeństwo.
Poza śmiercią, która jest bardzo blisko bohaterów (czające się na plecami wieczne memento mori), autorka zwraca uwagę choćby na sytuację kobiet, które traktowane jak klacze rozpłodowe miały rodzić dzieci, dbać i ognisko domowe i słuchać mężczyzn. Wasia - emancypantka i świadoma swych możliwości dziewczyna jest swoistym głosem w dyskusji na temat praw i wolności w ogóle, nie tylko w odniesieniu do praw kobiet.
Sięga więc autorka po wiele różnych wątków, rozwija je mniej lub bardziej, czasem coś sygnalizuje, innym razem szkicuje, zostawiając czytelnika z pewnym głodem wiedzy. 
Czekam z ciekawością po drugą cześć trylogii, w nadziei na rozwinięcie wątków wierzeń i tradycji.
Brawa za okładkę i za pomysł na fabułę. 
Egzotyka w połączeniu amerykańskiej (jakże młodej) autorki ze słowiańską tematyką nie przestaje mnie zadziwiać! 


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:




piątek, 18 maja 2018

Antonio Manzini - Zła pora roku [recenzja]

Przełożył: Paweł Bravo
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA
Warszawa 2018

To kolejna z cyklu książka o wicekwesstorze Rocco Schiavone, rzymskim policjancie karnie przeniesionym do wysokogórskiej Aosty.
Cyniczny, złośliwy, momentami nieokrzesany i gruboskórny kreowany jest na pozytywnego bohatera, wbrew codziennym zachowaniom.
Ciągnie się za nim tajemnica, znany jest ze skuteczności (acz jego działania ocierają się o granicę prawa), a także porywczości.
Tęskniąc za zmarła żoną, co chwilę szuka pocieszenia w innych damskich ramionach.
Wicekwestor nie znosi miejsca swego zesłania i wcale się z tym nie kryje. Narzeka na śnieg, wilgoć, zimno i lokalną specyfikę, jakże różną od rzymskiego nonszalanckiego światka.
W tym tomie Rocco przypadkiem wpada na trop porwania córki bogatego biznesmena. Sęk w tym, że nikt nie zgłasza zaginięcia, a rodzina wcale nie chce przyznać, że nastolatkę uprowadzono.
Sobie tylko właściwymi metodami wicekwestor rusza do boju. Ma mało czasu, by uratować dziewczynę i nie zdradzić się, że rozpoczął śledztwo w jej sprawie.
W międzyczasie musi też zmierzyć się ze sprawą śmiertelnego wypadku na drodze (auto na kradzionych blachach) i sprawą pralni brudnych pieniędzy.
Rocco towarzyszą przygłupi policjanci z lokalnego posterunku, co od razu przywodzi mi na myśl bohatera kryminałów Adrea Camilleriego - komisarza Montalbano uskuteczniającego połajanki na szeregowych policjantach. Tutaj jest podobnie. Kilkakrotnie odczułam wzorowanie się/inspirowanie się Camillerim: dominujący prowadzący śledztwo, przygłupi podwładny, wieczne utarczki słowne między nimi mają dodać powieści lekkości.
Moim zdaniem podobieństwo do szacownego twórcy komisarza Montalbano są aż nazbyt dosłowne.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:




sobota, 12 maja 2018

Olga Tokarczuk - Opowiadania bizarne [recenzja]

Wydawnictwo Literackie
Kraków 2018

Uwielbiam prozę Tokarczuk. Od lat. Cieszę się na każdą jej książkę. Na tę też.
Tytuł opowiadań tego tomu doskonale oddaje wszystko to co chcę powiedzieć o nim powiedzieć - jest prawdziwie dziwny.
Mimo zamiłowania do krótkich form epickich tutaj jestem w potrzasku. Na początek Pasażer - drobna historia, nieco osobliwa, trochę na rozgrzewkę, przygotowująca do dalszych wymykających się kategoryzacji opowieściom. Później robi się ciekawiej - pojawia się opowiadanie Zielona dzieci, które mocno kojarzy mi się Księgami Jakubowymi, nie tylko poprzez cofnięcie do odległej historii (Wołyń, czasy panowania Jana Kazimierza, opowieść królewskiego medyka Williama Davissona), ale też mrocznością, która w obydwu przypadkach dominuje. Znalezione w lesie dzieci, chłopiec i dziewczynka, stają się dla szkockiego lekarza przedmiotem zainteresowania, a wszystko przez plica polonica, czyli kołtun, który według wierzeń miał magiczne zdolności...
Najbardziej wstrząsa Prawdziwa historia, opowieść o biorącym udział w zagranicznej konferencji profesorze, który podczas przechadzki po mieście jako jedyny próbuje pomóc umierającej kobiecie. Bardzo szybko z pomagającego staje się ofiarą. Mocna, klaustrofobiczna historia, którą można odczytywać na bardzo wielu poziomach, jeśli weźmiemy pod uwagę obecną sytuację polityczną, to naprawdę można się wystraszyć.
Opowiadania są dziwne, niepokorne, czasem pełne humoru, innym razem ironii, są przestrogi, komentarze rzeczywistości, dumanie nad kondycją ludzkości oraz granicami przyzwoitości, możliwości człowieka.

czwartek, 10 maja 2018

Karen Cleveland - Muszę to wiedzieć [recenzja]

Przekład: Agnieszka Walulik
Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.
Warszawa 2018

Kiedy książkę rekomenduje Lee Child pojawia się u mnie pokusa jej przeczytania. Przyzwyczajenie do twórczości pisarza kazało mi porównać jego książki do powieści Karen Cleveland. 
I wiem już, że różni je wszystko. Muszę to wiedzieć jest książką bardzo... kobiecą. Nie chodzi o to, że główna bohaterka to Vivian - analityczka CIA. Chodzi o język, dobór słów, skupienie na pewnych treściach i elementach, o których mężczyzna by nie pomyślał. Bo który twórca thrillerów wymienia szczegółowo prezenty, jakie otrzymuje w powieści gromada dzieci?
Poruszanie się po terytoriach kompletnie niezwiązanych z brutalną, mocną thrillerową tematyką łagodzi i nastrój, spowalnia dynamikę.
Nie jest to silny zarzut, raczej spostrzeżenie spisane na gorąco, zaraz po lekturze książki.
Poza wątkiem szpiegowskim pełno tutaj reminiscencji związanych w budowanie rodziny głównej bohaterki, a także jej dylematami związanymi z mężem.
Bo trzeba wiedzieć, że cała fabuła rozbija się o Matta Millera - męża i ojca, do czasu uznawanego za idealnego.
Kiedy jednak jego żona, Vivian podczas swoich działań mających na celu rozpracowanie siatki rosyjskich szpiegów w USA natrafia na jego fotografię w zbiorach rosyjskiego agenta, wszystko się zmienia.
Nagle uporządkowane życie rodziny rozsypuje się jak domek z kart. Nikt już nie jest bezpieczny, co gorsza - jedna z najważniejszych osób w życiu Vivian okazuje się mieć mroczne tajemnice. Bohaterka nie wie już czy, i komu, może ufać. Pojawia się strach o dzieci, dylematy moralne, a także kłopot z intuicją - czy jest na tyle niezawodna, że warto jej ufać?
Vivian musi wybierać (lub szukać kompromisu) między obowiązkiem wobec bliskich a patriotycznym obowiązkiem.


Za egzemplarz książki dziękuję:








poniedziałek, 7 maja 2018

Marta Dzido - Frajda [recenzja]

Wydawnictwo Korporacja Ha!art
Kraków 2018

Myślę sobie, że pokolenie, które wczesną młodość/życie późno nastoletnie przeżywała w latach 90. jest jedynym słusznym odbiorcą tej książki.
Dla nich łatwe będą niuanse, porównania, wspomnienia rzeczywistości, mód, nastrojów, realiów.
Dla reszty książka ta może wydać się przegadana, bądź rozmyta, niejasna, zbyt hermetyczna.
Tak myślę. Pewnie się mylę. Ja ją tak odbieram.
Para młodych zakochanych z gatunku "i chcieliby i boją się". Łączy się wzajemne przyciąganie, pociąg, fizyczność, dzika namiętność. Pikanterii dodaje ciągłe naprzemienne przyciąganie i odpychanie, odwieczna zabawa w kotka i myszkę.
On nie robi tajemnicy z tego, że szaleje na jej punkcie, ona bardziej stonowana, studzi zapały chłopaka, stara się trzymać go na dystans, byleby tylko nie cierpieć poprzez nadmierne przywiązanie.
Droczą się, szarpią, kochają i... czują niepewność.
Lata mijają, oni w oddaleniu, wciąż jednak mają w pamięci swoją młodość, myślą o sobie z zaintrygowaniem, ciepłem, snując wizje co by było gdyby...
Marta Dzido pisze o młodzieńczej miłości z lat 90. jak o czymś ulotnym, rześkim, czymś niezbędnym do życia jak powietrze, ale też tak samo ulotnym.
Książka jak teledysk - czytam i widzę szybkie ujęcia, kadry przedstawiające zapatrzonych w siebie młodych, którzy już za chwilę są wycofani, badający się, sprawdzający, szukający potwierdzenia dla swojej wyjątkowości, dla niezwykłości swego uczucia.
Miłość jak zabawa, miłość jak sen, miłość jak pocztówka, miłość jak frajda.



Za egzemplarz książki dziękuję: