sobota, 27 grudnia 2014

Levi Henriksen - Śnieg przykryje śnieg [recenzja]

Dan Kaspersen właśnie skończył odsiadywać wyrok za przemyt narkotyków. Wraca do rodzinnej miejscowości Skogli prosto na pogrzeb młodszego brata. Jacob Kaspersen zginął w niejasnych okolicznościach na terenie własnego gospodarstwa.
To zdecydowanie nie jest dobry początek nowego życia: śmierć brata, wykluczenie ze społeczności i ciągnąca się za Danem łatka przemytnika narkotyków wywołują emocje i ciekawskie spojrzenia. Dodatkowo starzy wrogowie nie zapomnieli o nim i wciąż stanowią zagrożenie, może nawet większe niż przed więzienną odsiadką.
Dom brata skrywa swe tajemnice, niektóre połączone z pewnymi mieszkańcami Skogli, co tylko zagęszcza sytuację.
Utrudzony emocjami, zmęczony życiem Dan postanawia sprzedać wszystko i wyjechać. Niestety dochodzi do incydentu, który rzuca podejrzenie iż to właśnie Dan był jego sprawcą. Jedyną pociechą naszego bohatera jest Mona, dawna przyjaciółka jego brata, szczera, bezpretensjonalna i optymistyczna dziewczyna, która urokiem osobistym potrafi sobie zjednać niemal każdego.
Śledząc koleje losów Dana czytelnik z coraz większą uwagą i ciekawością poznaje zależności panujące na norweskiej prowincji, poznaje codzienność małych społeczności. Autor sugestywnie pokazuje historię człowieka, który usiłuje rozpocząć wszystko od początku. I choć Danowi zawsze towarzyszy żal i tęsknota za bliskimi, to potrafi też żyć tym co tu i teraz. Nadzieja będąca ważnym elementem powieści, doskonale urozmaica całą paletę uczuć i emocji, jakie budują tu napięcie.

Im dalej płynie fabuła, tym bardziej rośnie napięcie. W efekcie czeka czytelnika kilka niespodzianek i zwrotów akcji, co nie tylko uatrakcyjnia opowieść, ale też zapada w pamięć. Czy Dan odkryje wszystkie dotyczące go tajemnice i czy wreszcie wyprostuje swą życiową ścieżkę?

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:


poniedziałek, 1 grudnia 2014

Elle Sussman - Lekcje francuskiego [recenzja]

Zwiodło mnie logo - polegałam na swoim starym przeświadczeniu, że renomowane wydawnictwa (do których wciąż zaliczam WL) nie podejmą się drukowania byle czego, jednak nastały takie czasy, że by przetrwać, każdy musi mieć w swoim repertuarze zarówno kryminały, jak i powieści dla kobiet (często też poradniki). Trudno, taka rzeczywistość.
Pierwszym skojarzeniem jakie wywołuje u mnie ta książka jest smutek: pełno tu niedowartościowanych, zagubionych, nieszczęśliwych bohaterów, którzy za kimś tęsknią, kogoś pragną, jednak nie mają szans na spełnienie swoich oczekiwań. Schemat jest prosty: trójka paryskich znajomych Nico, Philippe i Chantal to lektorzy francuskiego. Wiąże ich skomplikowana relacja: ktoś kogoś kocha, ktoś zdradza, ktoś ma nadzieje.
Akcja powieści obejmuje jeden dzień w którym każdy z nich spotyka się ze swoim uczniem, dzięki czemu poznajemy też tzw. trupy w szafie rzeczonych uczniów. Nico wybiera się na konwersację z Josie, młodą Amerykanką, dla której podróż do Paryża jest swoistym odbyciem żałoby. Philippe również spotyka Amerykankę, Riley, dawniej aktywną businesswoman, dziś przybitą matkę dwójki dzieci oraz zaniedbywana żonę skrajnego pracoholika. Z kolei Chantal odbywa pożegnalną lekcję z Jeremy'm, mężczyzną w średnim wieku, który sam nie wie czego chce.
Każdego gryzie co innego, każdy z szóstki bohaterów dzięki tym spotkaniom uzyskał nowy pomysł na życie i odpowiedź na gryzącego go problemy i bolączki. Stek bzdur i tyle.
Najgorsze w tym wszystkim było chyba posłanie wszystkich bohaterów w pobliże kręcenia mocno roznegliżowanych scen fabularnego filmu, gdzie np. do Chantal, patrzącej na gołego jak święty turecki aktora, dociera co chce zrobić ze swoim życiem. Banał i kicz. Dodatkowo w słabym stylu.
Jedyne co daje się przetrawić jest Paryż ze swoimi kawiarniami, rozlewającym się espresso i przelewającym się winem. Nic poza tym.
Rozpaczliwa proza, bardzo miernej pisarki. Szkoda czasu. Najlepiej jak najszybciej zapomnieć o tej książce, co w tym momencie właśnie robię.

sobota, 29 listopada 2014

Marian Hemar, Jan Lechoń, Antoni Słonimski, Julian Tuwim - Szopki Pikadora i Cyrulika. 1922 - 1931 [recenzja]

Uczta! 
Poznajcie moich ulubionych bohaterów szopek: Osterkaterwa (Juliusz Osterwa), Kakuszyński (Kornel Makuszyński), En - Grosser Spolska (Irena Solska), Tyracz (Stefan Jaracz), Broy (Tadeusz Boy - Zieleński), Fryc - Ścigły (Edward Rydz - Śmigły), Szopenowski (Karol Szymanowski) i Wlejniawa (Bolesław Wieniawa - Długoszowski). Czytając ich kwestie setnie się ubawiłam. Pamiętałam też o podziwie dla autorów szopek, wymienionych w tytule, którzy znakomicie potraktowali swoich bohaterów. Dowcipnie, inteligentnie, błyskotliwie, z przymrużeniem oka, czegóż chcieć więcej?
Prawdą jest, że swobodne poruszanie się w towarzystwie wyżej wymienionych wymaga niejakiej znajomości czasów, obyczajów i ówczesnych (tak zwanych) bohaterów, ale dla mniej zorientowanych autorzy zbioru przygotowali ściągawkę, dlatego spokojna głowa, każdy może sięgnąć po tę wspaniałą kolekcję.
Patrząc na moich ulubionych bohaterów łatwo rozszyfrować, że autorzy na cel brali przede wszystkim osoby publiczne, ludzi kultury, ale także przedstawicieli polityki. Stąd też humor ich pełen jest aluzji, podtekstów, nawiązań do rzeczywistości, bardzo inteligentnego, lotnego humoru, pełnego klasy, dystynkcji, wyrafinowania i uroku. I choć tematem głównym jest przede wszystkim teatr (stąd obecność Osterwy, Solskiej i Boya), to przy okazji trafiają się politycy, będący często w opozycji do partii rządzącej. Łatwo zauważyć, że realia polityczne mocno się zmieniają - w pierwszej szopce Dziadek jest pogodnym, rozgadanym poczciwcem, to w ostatniej odsłonie sanacja zaczęła mocno naciskać na Pikadora i Cyrulika, stąd też mocne i sugestywne zakończenie ostatniej przytoczonej szopki. 
Wysoki poziom artystyczny poszczególnych odsłon gwarantują nazwiska twórców,którzy dodatkowo natrudzili się tworząc nowe teksty do znanych melodii: Yankee Doodle, O mój rozmarynie, aria z Cyrulika Sewilskiego, czy też Wojenko, wojenko
Ach, ta subtelna kpina z czasów, ludzi, obyczajów, szyderstwo z postaw i mód, ubarwiona jeszcze dystansem i dowcipem najwyższej próby gwarantuje najlepszą rozrywkę. Szopki są krzywym zwierciadłem tamtych czasów, świetnym literacko, o wysokim poziomie artystycznym.
Wspaniała książka, będę do niej wracać, a także żałować, że nie dane mi było żyć w tamtych szalonych, błyskotliwych czasach, pełnych literackich luminarzy. 

piątek, 28 listopada 2014

Arthur Gold, Robert Fizdale - Misia Sert. Kobieta, która odkryła Coco Chanel [recenzja]

Zadziwiająca sprawa - tę niezwykłą biografię fascynującej kobiety napisało... dwóch amerykańskich pianistów, grających zresztą w duecie.
Książka jest niezwykle wciągająca przede wszystkim za sprawą samej bohaterki - Marii Zofii Olgi Zenajdy Godebskiej, córki przesławnego Cypriana Godebskiego, kobiety wyzwolonej, skandalistki, charakternej indywidualistki, którą los obdarzył bardzo bogatym życiorysem.
Uznawana na muzę paryskich artystów, była ich protektorką, przyjaciółką, mecenaską. Na swoich obrazach uwiecznili ją chociażby Renoir, Toulouse - Lautrec, Bonnard, czy Vuillard. W powieściach pisali o niej Proust oraz Cocteau. W swej wiejskiej posiadłości, jak i w paryskim mieszkaniu przyjmowała Debussy'ego, Ravela, Strawińskiego, a także Gide'a, Zolę, księstwo Poniatowskich, Picassa, Colette, Valery'ego czy Claudela. Od wielkich nazwisk przyjaciół Misi kręci mi się w głowie i czasem aż trudno uwierzyć, że to barwne, mocne, intensywne życie przynależało tylko do jednej osoby.
Misia kompletnie wyprzedzała swoje czasy: doskonale znała się na trendach, miała nosa do ludzi i ich twórczości (warto tu wspomnieć o silnym popularyzowaniu przez nią Baletów Rosyjskich, jak również o odkryciu samej Gabrielle Bonheur Chanel). 
Kolejną charakterystyczną dla losów panny Godebskiej cechą był brak stałości w uczuciach, nie zawsze stojący po jej tylko stronie. Perypetie i zawirowania miłosne Misi mogłyby posłużyć za scenariusz niejednej miłosnej opowieści (czasem miłosnego dramatu), mnie szczególnie poruszyły kulisy drugiego małżeństwa w panem Edwardsem, które również dzisiaj mogą budzić oburzenie i niejakie zadziwienie.
Tak naprawdę tej książki wcale nie czyta się jak biografii. Bogactwo zdarzeń, przybliżenie ducha epoki, zwyczajów i rozrywek ówczesnych artystów i ich bogatych mecenasów jest bardzo interesujące i w pewnym sensie odkrywcze. Dzisiejsze zmagania ze sztuką oraz codzienność artystów jest zgoła inna niż wówczas, a na pewno pozbawiona blasku i klasy (ach te wspomnienia Pierwszej Wystawy Światowej w Paryżu!).
Mimo iż czasy w których przyszło żyć Misi (zmarła w 1950 roku) dynamicznie się zmieniały, to jednak nad całą biografią czuć wciąż atmosferę fin de siècle'u, czy to ze względu na charakter i temperament bohaterki, czy też ze względu na atmosferę, strefę wpływów i niezwykły krąg przyjaciół, jaki zawsze jej towarzyszył.
Niezwykła książka, niezwykła kobieta. Polecam.



Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:






środa, 26 listopada 2014

Wiesław Myśliwski - Ostatnie rozdanie [recenzja]

Po raz kolejny brakuje mi śmiałości. Nie umiem pisać o książkach Myśliwskiego. Jego twórczość jest tak ważna, przenikliwa, mądra, że aż nie godzi się jej oceniać. 
Próbuję jednak zapisać moje wrażenia, by kiedyś móc w ten sposób przypomnieć sobie własne myśli, spostrzeżenia i odczucia, jakie towarzyszyły mi w trakcie i po lekturze Ostatniego rozdania.
Po pierwsze (i nieistotne): przeczytałam wszystkie powieści Myśliwskiego, wszystkie są niezrównane. Po drugie: (i najważniejsze) jego książki wymagają wielkiego skupienia i czasu. Nie sposób przeczytać ich ciągiem. Ta proza domaga się uwagi, smakowania słów, znaczeń, powiązań, odniesień. Nie chodzi tylko o poznanie zapisu literalnego, ale też o to co ulotne, niedopowiedziane, co jest nierozerwalną częścią opowieści.
Myśliwski jest mistrzem słowa. Ma wypracowany, bardzo indywidualny styl, który czasem wręcz onieśmiela. Tym razem Myśliwski nie opiewa kultury chłopskiej, zajmuje się społecznością miejską, a raczej małomiasteczkową, uwikłaną w przeszłość, bo wspominanie tego co było jest najważniejszym bodaj elementem fabuły.
Główny bohater rozpamiętuje swoją młodość, życie w małym mieście, szkołę, a także okres studiów, który trwał dość krótko. Zdolny student ASP porzucił malarstwo, wrócił do domu, by tam wspólnie z matką prowadzić mały domowy hotelik. Za jej namową rozpoczął też terminowanie u przedwojennego krawca, gdzie nie tylko nauczył się odpruwania rękawów i zaprasowywania kieszeni, ale też poznawał historię swego pracodawcy, jego wartości i kodeks. Inną ważną dlań osobą był szewc Mateja z którym grywał w karty. Ich ostatnia rozgrywka ma miejsce wówczas, gdy nasz bohater (jako silnie dorosły człowiek) odwiedza miasteczko i udaje się na cmentarz by na nagrobku szewca symbolicznie pożegnać starego znajomego. To mocna i zapadająca w pamięć scena, która pokazuje, że tęsknota za przeszłością, gloryfikowanie jej, jest immanentną cechą każdego człowieka. To co było (o ile nie kojarzy się ze złem i cierpieniem) zawsze wygląda lepiej, gdyż jest już poznane, przeżyte.
Myśliwski pokazuje swego bohatera jako człowieka niespełnionego, samotnego, bojącego się związków, zobowiązań. Mimo możliwości materialnych nigdy nie kupił domu czy mieszkania, co jakiś czas wynajmuje inne lokum, w którym nie ma nic, z czym mógłby się związać, za czym mógłby zatęsknić, co mogłoby przeminąć. Ostatnie rozdanie pokazuje jak nieubłagany jest czas: chłopak który dopiero był młodzieńcem stał się dojrzałym mężczyzną, jego korespondencyjna ukochana Maria, pamiętana jako kilkuletnia dziewczynka z lalką, skończyła studia, ma dzieci, rozwiodła się. Czas płynie pokazując, że wszystko przemija: ludzie, miłości, pamięć. Pojawia się pytanie o sens, o sens istnienia...
Nie jest to opowieść jednoznaczna: pokazuje życie zarówno z dobrej, jak i złej strony. Nie ma tu ocen, faworyzowania wyborów, jest za to wskazanie na przypadek, który czasem decyduje w ważnych momentach.
Każdy odnajdzie w tej książce inną prawdę wiodącą. inny epizod, który zapadnie w pamięć. Ta książka wymaga nie tylko uwagi i spokoju, ale też powrotów i kolejnych odkryć.
Kopalnia znaczeń i prawd, a przy tym wciągająca opowieść o człowieku.
Polecam.

sobota, 22 listopada 2014

Alice Munro - Taniec szczęśliwych cieni [recenzja]

Po raz kolejny sięgam po opowiadania Alice Munro. I znów jestem pod wrażeniem jej literackiego kunsztu, wyjątkowych proporcji, które dają świadectwo biegłości i artyzmowi autorki.
Nie zważając na chronologię dopiero teraz przeczytałam Taniec szczęśliwych cieni, który jest debiutem pisarki. 
Daje ona obraz powojennej Kanady widzianej z perspektywy małego miasteczka, prowincji, gdzie życie płynie spokojnie i harmonijnie. 
Kilkanaście historii kobiet, dorastających i dojrzałych, pewnych siebie i zgubionych, zwykłych i tuzinkowych. Jak zwykle u Munro nie ma trzęsienia ziemi, wielkich spraw, czy burzliwych rewolucji - jest proza życia, zwyczajność. Opisywane przez nią fragmenty czyichś codzienności dają jednak wyraz niezwykłości poszczególnych ludzkich istnień. W tym całym spokoju i powszedniości, niekiedy całkiem niezauważalnie dzieją się rzeczy ważne i decydujące. Każdy kolejny dzień stanowi o naszym istnieniu, potwierdza ją, stymuluje do działania. Tak samo jest z bohaterkami opowiadań. Dziewczynka, która uczestniczy w spotkaniu swego ojca z jego dawną miłością, pisarka, która toczy niemą walkę z właścicielem wynajmowanego biura, czy też nastolatka próbująca poradzić sobie z odrzuceniem i nieszczęśliwą miłością. Małe, codzienne tęsknoty, zwykłe problemy, poszczególne wspomnienia i niedopowiedzenia, składają się na złożoność życia, często doprawioną dramatem i gorzką nutą zawodu.
Nie trzeba wielkich słów, wymyślnych metafor, by stworzyć sugestywny, zapadający w pamięci świat. Subtelna, wysmakowana, pełna przenikliwości proza, która zostawia czytelnikowi miejsce na refleksję i  własne zdanie. Munro nie opiera się na oczywistościach, wiele jest u niej niedopowiedzeń, znaków zapytania, przemilczeń, które znakomicie wpasowują się w stworzoną przez nią atmosferę.
Czarowna, choć wcale nie bajkowa książka.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Kamil Janicki - Damy Złotego Wieku. Prawdziwe historie [recenzja]

Znam i cenię twórczość Kamila Janickiego. Miałam okazję przeczytać Pierwsze damy Rzeczpospolitej oraz niezwykłe i fascynujące (cóż to były za czasy!) Elity w II Rzeczpospolitej. Jego pisarstwo wyraża oddanie bohaterom, wielką skrupulatność, a w przypadku powyższych dwóch książek, również zamiłowanie do międzywojnia. W przypadku Dam Złotego Wieku zaintrygowało mnie jak obszedł się z czasami Jagiellonów i jego najjaśniejszymi przedstawicielkami. 
Najważniejszą, najbarwniejszą i chyba najmocniej osiadłą w naszej pamięci jest Bona Sforza, królowa obdarzona nieprzeciętnym umysłem i wielkimi zdolnościami politycznymi, a nade wszystko... menedżerskimi. Z wyczuciem i talentem zarządzała wszystkimi swoimi dobrami i majątkami, systematycznie powiększała zbiory sztuki, zmieniła polską kuchnię, była mecenaską nauki, potrafiła wykorzystywać modę do celów politycznych, a także (co chyba najbardziej zaskakujące) była jedną z pierwszych ekolożek - dbała by drwale nie niszczyli pradawnych polskich puszczy. Choć ocena jej postaci nie jest jednoznaczna - była też wielką pieniaczką, intrygantką, a z wiekiem coraz bardziej nieobliczalną kobietą, to jednak nie sposób oddać jej zasług oraz podziwu, zarówno dla kunsztu wprowadzanych zmian, jak i siły woli. Pod piórem Janickiego Bona zyskuje nową twarz: jest pełnokrwistą, barwną postacią, nie tylko nudnym wspomnieniem lekcji historii. 
Przy Bonie wszystkie pozostałe damy tamtych czasów wypadają dość blado. Nie miała szczęścia Barbara Radziwiłłówna, nielubiana przez poddanych, schorowana, wierząca w fatum żona (druga zresztą) Zygmunta Augusta, ukochanego syna Bony. Zahukana, nienawidzona przez teściową, wciąż kontrolowana, a jednocześnie często ignorowana przez męża, nie potrafiła odnaleźć się w sytuacji. Nie miała zresztą po temu wielu możliwości - szybko skończyła swój żywot, zdążyła jednak włożyć koronę królowej Polski.
Kolejna, również tragiczna postać to Anna Jagiellonka, córka Bony, która po wielu perturbacjach wstąpiła na tron w wieku 53 lat. Nudna, zdewociała, gorliwa katoliczka, a przy tym bardzo dobrze wykształcona i oczytana. Po przykrej historii z Walezym została żoną Batorego, ten jednak odsunął ją od wielkiej polityki. Jak wówczas radziła sobie z ambicjami? O tym szerzej pisze Janicki w ostatnim rozdziale książki.
Janicki nadaje historycznym postaciom czysto ludzkie walory: królowe kochają, nienawidzą, spiskują, starzeją się, brzydną, chorują, mają swoje ulubione rozrywki i słabości. Dodatkowe wprowadzenie w narrację współczesnych określeń, które transponują pewne sytuacje z przeszłości na teraźniejszy grunt, przybliża historię, nadaje jej nowego ducha.
Ważnym elementem uatrakcyjniającym treść są wstawki fabularne, literackie opisy miejsc, czasów, epickie wprowadzenia w epokę. Zbliżają one do opisywanych czasów, czyniąc je ciekawszymi.
Kolejną przyjemność może czerpać czytelnik z fotografii, królewskich portretów, a także współczesnych zdjęć miejsc powiązanych z opisywanymi postaciami. Jak wymowne są fotografie włoskiego miasta Bari, gdzie pośród podniszczonych zaułków i murów nikt już nie pamięta o możnej rodzinie Sforzów.
Ta książka to przygoda i przyjemność, która czyni historię bliższą, bardziej zrozumiałą, pokazuje też jak mało zmienił się świat: władza, pieniądze, wpływy, układy rządziły w Polsce Jagiellonów, rządzą i dziś. Mechanizmy wciąż trwają, zmienia się tylko scenografia.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:





niedziela, 16 listopada 2014

Małgorzata Musierowicz - Wnuczka do orzechów [recenzja]

Jeżycjada jest moją słabością. Przeczytałam wszystkie jej części, do wszystkich mam sentyment. Książki Musierowicz to powrót do lat dzieciństwa, wakacji, krainy szczęśliwości i wspomnień beztroskich czasów.
Każdy kolejny tom (na czele z moją ulubioną Szóstą klepką) daje wytchnienie, radość, odprężenie, pozwala wrócić do ulubionych bohaterów, sprawdzić ich recepty na życie i koleje losów. I choć zarzutów do autorki może być dużo: ugrzecznienie, pewna jednostronność w kreowaniu rzeczywistości (propagowanie modelu rodziny, który najkrócej zamyka się w sformułowaniu: ubi tu Caius, ibi ego Caia), a także eskapizm, skłonność do happy endów i wiara w to, że pierwsza miłość jest do grobowej deski (są wyjątki, które jednak giną w szerszych statystykach).
Świat kreowany przez Musierowicz przedstawia się tak, jak powinna wyglądać nasza rzeczywistość: dobro jest powszechnie panujące, galopujący konsumpcjonizm ustępuję inteligenckim rozmowom przy herbacie (często tylko przy niej, bo z pieniędzmi krucho), zaś młodzież miast ślęczeć dnie całe przed komputerem, oddaje się dysputom filologicznym, bądź czytaniu poezji.
Tak wymyśliła to sobie autorka, mnie to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie - ten wyidealizowany świat rozczula i pozwala oderwać się od codzienności, która w porównaniu ze światem przedstawionym wypada dość brutalnie. Najnowsza opowieść, Wnuczka do orzechów, jest flagowym przykładem postulatów Musierowicz: leśna enklawa, w której nie działa telefon, nie ma samochodu (transport realizuje koń i wóz), zaś mieszkańcy żyją w zgodzie z naturą, z daleka od rozdygotanego, nieprzyjemnego świata. Tu przyroda wyznacza cykl dnia, pory roku regulują rozkład zajęć, zaś ludzie są serdeczni i chętni do pomocy. Z tej leśnej głuszy wyłania się główna bohaterka tomu, Dorota Rumianek, zażywna 17 - latka, którą los złączy z rodziną Borejków. Chcę uniknąć spoilera, nie zdradzę więc jej związków z mieszkańcami Jeżyc. Dodam tylko, że najmłodsze pokolenie Borejków dojrzewa i za chwilę będzie dorosłe, zaś sama historia jest, jak zwykle krzepiąca i życzliwa.
Łagodna historia na polepszenie humoru.

wtorek, 11 listopada 2014

Patrick Modiano - Ulica ciemnych sklepików [recenzja]

To moje trzecie spotkanie z Modiano. Pierwsze było przyjemnością (Katarzynka), drugie pewnego rodzaju zawodem (Nawroty nocy), tym razem jestem zadowolona. 
Paryż, lata 60. Główny bohater próbuje odkryć własną tożsamość. Stracił on pamięć, nie jest w stanie przypomnieć sobie czym się kiedyś zajmował, nie pamięta bliskich, żyje w kompletnej pustce. Nową, fałszywą tożsamość podarował mu pracodawca - paryski detektyw, który stworzył tym samym Guy'a  Rolanda. Kiedy jednak szef przechodzi na emeryturę, zamyka biuro i wyjeżdża do Nicei, nasz bohater postanawia zawalczyć o siebie i swoją przeszłość. Rusza na poszukiwania prawdy o swoim wcześniejszym życiu. 
Ma do dyspozycji stare, przedwojenne zdjęcie, na którym widnieje ktoś, całkiem podobny do niego, tylko czy to rzeczywiście Guy? Dzięki relacjom kolejno spotykanych osób, fragmentom ich wspomnień, sprawa zaczyna posuwać się do przodu. Im bliżej finału, tym bardziej jesteśmy ciekawi co zdarzyło się w czasie wojny, co sprawiło, że nasz bohater stracił pamięć?
Świadkowie jego przeszłości oferują mu pewne okruchy historii - dawny numer telefonu, pożółkłe zdjęcie, okładkę kobiecego magazynu mody. Każdy z tych szczegółów zbliża go do prawdy, ale czy pozwoli mu odzyskać tożsamość?
Utrata pamięci zubożyła Guy'a, stał się człowiekiem nieszczęśliwym, pozbawionym oparcia, własnego miejsca na ziemi. Z każdą kolejną stroną mamy nadzieję, że sprawa doczeka się szczęśliwego finału, który dla wielu będzie zaskoczeniem, mogą nawet pojawić się pewne zarzuty, co do rozwiązania sytuacji.
Dla mnie zaś takie zakończenie jest celne, bo nieoczywiste, dające pole dla wyobraźni, ale przede wszystkim pokazujące w dość alegoryczny sposób czym jest pamięć, historia, namacalne dowody na istnienie. Bez nich szybciej przemijamy i ulegamy zapomnieniu, giniemy w przepastnej historii, rozpływamy się we mgle.
Modiano potrzebował prostego, oszczędnego języka by pokazać tę gorzką prawdę. Nie każdy zaakceptuje taką literacką rzeczywistość.

niedziela, 9 listopada 2014

Daniel Silva - Angielska dziewczyna [recenzja]

Dawno już nie czytałam tak wciągającej powieści szpiegowskiej. Dla mnie największym atutem jest wątek izraelski, ponieważ główny bohater to agent Mossadu. Ponadto ów szpieg, Gabriel Allon to chodzący ideał wywiadu: przebiegły, inteligentny, ale też mocno trzymający się reguł, skrajnie uczciwy, i chyba też uczuciowy. Tej postaci literackiej po prostu nie sposób nie ulec - ziszcza marzenia o silnych, prawych i odważnych herosach. Imponujący, nieskazitelny, onieśmielający. Dodatkowo pasjonat sztuki, który w wolnych chwilach oddaje się konserwacji obrazów. Wiem, że brzmi to wszystko nieprawdopodobnie i cukierkowo, ale w przypadku tej powieści słodycz owa jest łatwo strawna i taka filmowa (na podstawie tej powieści można by nakręcić całkiem sprawy thriller).
Otrzymuje on zadanie odnalezienia Madeline Hart, młodej, pięknej i zdolnej koleżanki partyjnej urzędującego premiera Wielkiej Brytanii. Podczas pobytu na Korsyce zostaje uprowadzona. Do premiera docierają żądania porywaczy. Angażuje on asa izraelskiego wywiadu, gdyż zależy mu na dyskrecji, okazuje się, że zaginiona kobieta jest jego kochanką. Gabriel ma tylko siedem dni na odnalezienie dziewczyny, w przeciwnym razie Madeline zginie, zaś sekret premiera ujrzy światło dzienne i na zawsze pogrzebie jego polityczne aspiracje.
Zaczyna się walka z czasem. Akcja to zwalnia, to przyspiesza, pokazując, że praca szpiega to nie tylko  pościgi czy bieganie z naładowaną berettą, ale przede wszystkim obserwacja i czekanie. Gdy doszło do punktu kulminacyjnego byłam bardzo pewna ciągu dalszego, jak się okazało, zupełnie mylnie. Silva potrafi zaskoczyć, podkręcić tempo tam, gdzie wydawałoby się, że nic stać się nie może. Zwroty akcji, polityka, wielkie interesy, a także intrygujące środowisko szpiegów, oto główne atuty nowej książki Silvy. Ponadto nośny język, barwne postaci, ciekawy pomysł na intrygę powodują, że z chęcią sięgnę po wcześniejsze książki Silvy.
Szczególnie jeśli ich bohaterem będzie Gabriel Allon.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:





sobota, 8 listopada 2014

Patrick Modiano - Nawroty nocy [recenzja]

Pierwszą moim spotkaniem z Modiano była bardzo przyjemna lektura Katarzynki. Nawroty nocy to skok w przepaść, nie jest tu ani miło, ani spokojnie, ani nastrojowo, ni sentymentalnie, jak we wcześniej wzmiankowanej opowieści.
Ta powieść jest czarna, mroczna, przerażająca. Cała skąpana w onirycznej, czasem zdawałoby się, że nierealnej, surrealistycznej atmosferze.
Bohater opowieści sam już nie wie kim jest. Synem Aleksandra Stavisky'ego, Maximem de Bel - Respiro, Marcelem Petitotem, księżniczką Lamballe, a może Swing - Trubadurem?
Wielość wcieleń, przyjętych ról, zadań, które narzuciły mu dwa wrogie obozy, powodują, że wszelkie granice zacierają się. Z jednej strony gestapo dla którego pracuje, z drugiej, francuski ruch oporu, który go zwerbował.
Widzi makabryczne zbrodnie, śmierć ludzi bliskich i całkiem obcych, co wciąż pogłębia jego rozdarcie, coraz bardziej przybliża go do szaleństwa. W tym straszliwym, okrutnym świecie jedyną drogą ratunku jest wracanie do przeszłości, wspomnień czasu pokoju, stąd somnambuliczne reminiscencje spotkań z przyjaciółmi, przyjęć pełnych śmiechów i tańca.
Modiano pokazuje niejednoznaczność postaw, zawieszenie między strachem, obowiązkiem, chęcią przeżycia, poznawaniem własnych zachowań w ekstremalnych sytuacjach, Wojna niszcząca charaktery, bezduszna, wyzwalająca w ludziach bestie, tak wygląda oczami bohatera, który postawiony w jej obliczu bez wahania morduje.
Wstrząsający jest świat widziany oczami autora. Zdeprawowany, wyzuty z moralności, pełen zła, a także przekonania, że przetrwają najgorsi.
Sama lektura, poza spiętrzeniem znaczeń jest udręką. Dziwne sytuacje, nieoczywiste przejścia ze wspomnień do teraźniejszości, niedopowiedzenia, swoisty danse macabre nie ułatwiają zadania. Specyficzny styl tej książki może zniechęcić, trudna, osobliwa lektura.

piątek, 7 listopada 2014

Alice Munro - Uciekinierka [recenzja]

Munro jak nikt inny potrafi zaczarować  opowieścią. Nie ważne, że historia toczy się niespiesznie, bohaterki wyglądają na zwykłe, doświadczone przez życie kobiety, a ich otoczenie jest tak powszednie i przeciętne, że aż idealne do opisania w książce.
Munro po raz kolejny pokazuje, że jest mistrzynią opowiadania, które według mnie należy do najtrudniejszych literackich form. 
W wolnej, ale niezmiernie hipnotyzującej atmosferze wprowadza nas autorka do świata swoich bohaterek. Pierwsza z nich, Carla decyduje się uciec od pogardzającego nią męża, Juliet musi zmierzyć się z mieszczańskim kołtuństwem i grą pozorów, jaka czeka na nią w rodzinnym domu. Zagubiona Grace ulega wpływowi swego przyszłego szwagra, nie zdając sobie sprawy, jak daleko posunięte będą skutki jej słabości.
Kolejna z doświadczonych przez życie kobiet to Lauren, nastolatka targana wątpliwościami co do swego pochodzenia. Inna z bohaterek, Robin ulega romantycznemu spojrzeniu na świat, zakochuje się w czarnogórskim imigrancie, jednak wymarzony happy end nie dojdzie do skutku, bo okrutny los zadrwił z kochanków. Ostatnia z bohaterek, Nancy próbuje odzyskać dawne przyjaźnie, szczególnie zależy jej na dawnej znajomej, Tessie.
I choć bohaterki Munro nie mają łatwego życia i brak w ich historiach szczęśliwych zakończeń, to jednak mierzą się  z rzeczywistością, mają pewien rodzaj siły, który nie pozwala im na zupełną bezsilność. 
Znamienne (jak zwykle u Munro) jest przenikanie się teraźniejszości z przeszłością, wtrącenia, które od razu definiują daną historię jako tę, która na zawsze zmieniała losy poszczególnych kobiet. Oszczędne, czasem niedopowiedziane, subtelne frazy dają wyraz upodobaniom formalnym autorki, a także stwarzają niepowtarzalną i ujmującą atmosferę książki.
Bohaterki mierzące się z wyzwaniami losu, stające na życiowym zakręcie, mające marzenia, tęsknoty, pasje, to zwykłe kobiety, pewnie niejedna czytelniczka odnalazłaby w tych opowieściach część siebie. Retrospekcje, powolne odkrywanie kart historii każdej z kobiet, a także zdecydowana pointa powinny być dla potencjalnych czytelników najlepszą zachętą do przeczytania Uciekinierki.
To naprawdę finezyjne literackie przeżycie, do zapamiętania na długo.

wtorek, 4 listopada 2014

Andrzej Stasiuk - Wschód [recenzja]

(...) bylem dzieckiem komunizmu (...) Rosja była źródłem, ale to Chiny miały stać się falą, która zaleje świat. Dlatego musiałem tam pojechać, zobaczyć w co zmienia się komunizm, którego byłem dzieckiem. Po prostu jego koniec w moim kraju wydawał się zbyt błahy i banalny, by mogła z tego powstać jakaś opowieść. Musiałem przekonać się, że moja historia jest fragmentem czegoś większego. 
Ten cytat w pełni oddaje przesłanie całej książki. Tu powinnam zakończyć pisanie, bo sens powieści zawarł się powyżej. 
Wspomnienia dzieciństwa, podróże do Rosji i Chin, dają okazję do przemyśleń nad kondycją współczesnego świata. Najbardziej interesujące były dla mnie fragmenty obrazujące polską wieś, gdzie Stasiuk odwiedzał babkę oraz wujostwo, a także te ustępy, które pokazywały jego relację z matką. Jest tu trochę odniesień do warszawskiego Grochowa (choć są tacy, którzy twierdzą, że Grochów i Praga to już nie Warszawa), Żerań, okolice Targowej, dawnego Stadionu X - lecia, ale przede wszystkim obraz prowincji, jej przaśność, małomiasteczkowość, problemy i spokojne, powolne życie codzienne. 
Refleksje i wspomnienia odnoszące się do tych polskich tematów, jak już wspomniałam, są dla mnie najciekawszymi elementami książki. Wszelkie egzotyczne, surowe wyprawy wgłąb Rosji, odwiedzanie dalekiej Czyty, granicy z Chinami, Mongolii, podróże przez wietrzne stepy, są mi bardziej znane z wcześniejszych książek Stasiuka, stąd brak szczególnej ekscytacji tym elementem. Mocno brzmią jego opisy tamtejszego życia, codzienności. Zupełnie inny, dziwny (dziki?) świat.
Zresztą język prozatorki Stasiuka jest jakby stworzony do takich opowieści. Prowadzenie narracji, odczucia, tok myślenia jest tak bardzo męski, suchy, pełen mocy, dosłowności, ale też niepozbawiony subtelności i refleksji. Zdecydowany, soczysty język, obrazowość i uczciwość, bez niepotrzebnych metafor i ozdobników stanowią o stylu Stasiuka. Jest on rozpoznawalny, sugestywny, dla niektórych ciężkostrawny, dla innych akuratny. Ważne, że jest JAKIŚ, że zapada w pamięci czytelnika.
Autor bierze na warsztat komunizm, swoje z nim powiązania. Wspomina radzieckich żołnierzy mieszkających na Pradze, widzi pozostałości homo sovieticusa zarówno w imperialnej, bogatej Moskwie, jak też w zapomnianym przez wszystkich Kraju Zabajkalskim. Komunizm zostawił w ludziach zachowania, sposób myślenia, przez to wciąż trwa. Zresztą jego wizyty w Chinach dają podobne odczucia. Niestety, w żaden sposób nie można znaleźć w nich pozytywnych znamion.
Stasiukowa Polska jest szara, smutna i zakurzona, Wschód, ten azjatycki, pełen jest beznadziei, pustki, popsutych, niszczejących miejsc, przedmiotów, hulającego wiatru.
I choć z książki wypływa refleksja, że to właśnie Wschód jest prawdziwy i daleko bardziej ciekawy niż energetyczny, naszpikowany wrażeniami Zachód, to jednak wizja autora nie zachęca mnie do bliższego poznania tej okrzepłej melancholii,
Sama książka (jak to u Stasiuka zwykle bywa) jest dobra. Ma styl, artyzm, biegłość i pisarską zręczność. Polecam.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Agnieszka Osiecka - Czytadła. Gawędy o lekturach [recenzja]

Sięgnęłam po tę książkę z czystej ciekawości. Bardzo chciałam wiedzieć co czytała Osiecka, co ją inspirowało, co bawiło, co rozczarowywało.
Lekkie, krótkie opowieści o lekturach, które dają wyobrażenie o jej wrażliwości, a także literackim nosie (dobrze ocenia początkujących wówczas Jerzego Pilcha czy Pawła Huellego).
Galeria wspominanych tu utworów jest bardzo różnorodna: od Daniel Steel po Philipha Rotha czy Adama Zagajewskiego.
Bardzo dowcipnie potraktowała Osiecka powieść wspomnianej wyżej amerykańskiej królowej romansu: rozebrała fabułę na czynniki pierwsze, co dało komiczny, pełen dowcipu efekt.
Z dużym humorem podsumowuje też aspiracje literackie aktorów, a także daje przedsmak tego co by było, gdyby to pisarze zabrali się za scenę teatralną.
Inteligentny dowcip oraz wnikliwa obserwacja rzeczywistości stanowią o wartości prezentowanych w zbiorze utworów.
Nie brakuje tu także autobiograficznych wątków, co jest jak najbardziej zrozumiałe. Czasem pisze z Bostonu (gdzie zajmuje onieśmielający pokój wielkości kortu tenisowego), czasem wspomina matkę, innym razem Mazury i przyjaciół, którzy odeszli.
Osobisty, momentami intymny zbiór przeżyć, wrażeń. Kolejna książka pozwalająca doświadczyć Osieckiej, poznać ją bliżej, posmakować jej wrażliwości, spojrzenia na świat.
Książka do czytania na raty, powolnego próbowania literackich kręgów zainteresowań autorki.

niedziela, 2 listopada 2014

Christer Mjåset - Białe kruki [recenzja]

Mam nadzieję, że lekarski świat zarysowany w tej książce nijak się ma do rzeczywistości, inaczej powieść tą należałoby nazywać horrorem. Walka o angaż, wykorzystywanie (również seksualne), mobbing, nieustająca presja otoczenia (w kwestii konieczności prowadzanych prac badawczych) oraz ostracyzm i pogardzanie ludźmi (choćby ze względu na mało spektakularną medyczną specjalizację), oto najważniejsze czynniki tworzące napięcie w powieści.
Każdy kolejny rozdział widziany jest oczami innego młodego lekarza, każdy z nich ma nadzieję, że szpital właśnie z nim podpisze stałą umowę, gwarantującą angaż na prestiżowym Oddziale Neurochirurgii.
Miejsc jest mniej niż kandydatów, kolejne perypetie życiowe gmatwają tylko sytuację oraz powodują, że coraz trudniej wskazać na osobę, która najbardziej zasłużyła na stanowisko.
Bardzo realistyczny obraz środowiska szpitalnego, uzupełniony o życie prywatne, daje spójne, ale jednak ponure wyobrażenie o zawodzie lekarza. Ciężka, niezwykle odpowiedzialna praca, borykanie się z problemami finansowymi placówki, a do tego niepewność jutra znaczą życie trójki bohaterów: Mathiaasa, Thei oraz Wernera. Realistyczne opisy zabiegów chirurgicznych zdradzają profesję autora, który z wykształcenia jest lekarzem. 
Mjåset okazuje się być człowiekiem wielu talentów. Zakończenie Białych kruków w pełni zaskakuje, satysfakcjonuje i zdradza, że jego warsztat pisarski jest dopracowany. Pod koniec tempo gwałtownie przyspiesza, wywołując zatrzęsienie w szpitalnych posadach, po to, by zadziwić czytelnika i dać mu ukontentowanie.
Jednak ręka wprawnego pisarza pozostawia pewne pole dla wyobraźni, tylko my zdecydujemy jak dalej widzielibyśmy tę historię. Ciekawe doświadczenie.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:





piątek, 31 października 2014

Sarah - Kate Lynch - Za oknem cukierni [recenzja]

Lektura tej książki kończy się kompletnym smutkiem, spowodowanym brakiem talentu u autorki. O niemal fizyczny ból przyprawia poznawanie kolejnych miałkich, bezbarwnych, pozbawionych polotu i pomysłu perypetii głównej bohaterki. Czasem zastanawiałam się czy Lynch jest egzaltowaną nastolatką, czasem wydawało mi się, że kolejne strony powstają na siłę. W efekcie wydaje się, że książka telefoniczna jest dużo ciekawsza niż Za oknem cukierni.
Nijakie pióro to tylko wierzchołek góry lodowej. Kompletny brak zrozumienia ludzkiej psychiki, banalne, pozbawione logiki poczynania bohaterów, nieumiejętność wykorzystania potencjału tkwiącego w krajobrazie i scenerii, stanowią najbardziej rozpaczliwe sygnały świadczące o braku talentu.
Co do fabuły:Mieszkanka Nowego Jorku,  Lily Turner odkrywa, że mąż ma romans. Przypadkiem znajduje w jego bucie do gry w golfa (co za banał!) zdjęcie ciemnowłosej kobiety i dwójki dzieci. Składając kolejne części układanki lokalizuje drugie życie małżonka w Europie, a konkretnie we Włoszech.
W przypływie odwagi kupuje bilet, rezerwuje hotel i rusza w ślad za niewiernym. Trafia do miasteczka Montevedova, gdzie czeka ją wiele zaskoczeń.
Na resztę spuszczam zasłonę milczenia, ta książka absolutnie nie zasługuje na więcej uwagi.

poniedziałek, 27 października 2014

Martin Pollack - Po Galicji [recenzja]

Uczta czytelnicza! Sugestywna, czasem reporterska, czasem poetycka podróż po krainie, której już nie ma. 
I tu następuje miejsce na dygresję.
Momentami bywa tak, że tęsknię za poprzednimi epokami i żałuję, że nie przyszło mi żyć w XVII wieku (występującym u mnie zamiennie z fin de siècle'm). Wyobrażenie tamtych czasów, obyczajów, historii, panujących zasad oraz zupełnie innym niż dziś świat uruchamia wyobraźnię i marzenia. Wzdychając w skrytości do czasów Wittelsbachów, czy też do dusznych kawiarni pełnych artystycznej cyganerii, myślę sobie o Martinie Pollacku, który tą książką przeniósł się do XIX wiecznej Galicji, na czas lektury wskrzesił ją znów do życia, pisząc ten zbiór wrócił do opisywanych czasów, był ich uczestnikiem. Koniec dygresji.
Przekopując się przez przepastne austriackie archiwa odnajdywał pocztówki z Pokucia, lokalne gazety z rejonów Czerniowic, Drohobycza czy Stanisławowa. Czytając ówczesne aktualności odtwarzał atmosferę miasteczek, nastroje społeczne, opisywał wiodące profesje, zwyczajne dni, troski tamtejszych ludzi. Bez ubarwień i optymistycznych naleciałości, z reporterską wnikliwością przemierza zabłocone rynki miast, odwiedza biednych Żydów pracujących w fabrykach zapałek, czy też zagląda na targ, gdzie biedacy handlują starzyzną, Hucułowie przybywają z owcami i bydłem, pomniejsi gospodarze kupują grzebienie dla narzeczonych.
Ta wschodnia rubież CK Monarchii była zapadłą, dość zapomnianą i biedną prowincją, posiadającą jednak duże aspiracje, stąd w miastach pyszniły się dworce kolejowe, a w kawiarniach abonowano dziesiątki pism,  Wielkim bogactwem tamtych czasów była wieloetniczność, wielonarodowość mieszkańców: Żydzi zarówno postępowi, jak i malowniczy tradycjonaliści chasydzi, Rusini, Niemcy, Hucułowie, Polacy, Potrafili koegzystować na jednej ziemi, potrafili być sąsiadami, nie szkodząc sobie nawzajem.
Opisy codziennych zmagań, wnioski dotyczące zawirowań gospodarczych (złote czasy wydobywcze - w rejonie Drohobycza pozyskiwano ropę, był to też czas budowania tras kolejowych), a także wypisy z sytuacji społecznych, dają spójny i wielobarwny obraz tej właśnie prowincji.
Wielką przyjemnością było czytanie pośród zapisków autora fragmentów Sklepów cynamonowych, które odnosił Polack do topografii miasta.
Osobną przyjemnością jest poznawanie artykułów z lokalnych pism, które na bieżąco relacjonowały zdarzenia z okolicy. Najbardziej jaskrawy przykład doniesienia z życia codziennego (który to przemienił się w tym wypadku w literacki felieton) to artykuł z Czernowitzer Allgemeine Zeitung, zatytułowany Samobójstwo w wannie.  Ten fragment zdecydowanie zrobi wrażenie na czytelniku!
Gdy skończyłam dziś czytać tę książkę poczułam zawód, że to już, że kończy się poznawanie przywołanej przez Pollacka krainy. Choć brudna, biedna, prowincjonalna, to jednak fascynująca, momentami egzotyczna, a na pewno pełna życia była wschodnia Galicja.
Ta lektura była dla mnie wielką przyjemnością!

niedziela, 26 października 2014

Mariusz Zielke - Twardzielka [recenzja]

Twardzielka to szybka książka, przede wszystkim za względu na tempo akcji, ale także dzięki dialogom, które zdominowały budowę powieści.
Bez zbędnego wnikania w sferę przemyśleń, bez poświęcania wielu stron motywacjom bohaterów, tworzy autor szemrany świat, a raczej półświatek aspirujących modelek.
Pięć z nich zostaje znalezionych martwych, jedna uznana została za zaginioną. Bezradna policja współpracując z ABW sięga po asa w rękawie, przywraca do służby zagadkową funkcjonariuszkę Marikę. Do tej pory przebywała ona w zakładzie psychiatrycznym, gdzie znalazła się po pewnym traumatycznym wydarzeniu, ale o tym sza!
Działając incognito ma ona przeniknąć do środowiska ludzi współpracujących z modelkami i odkryć mordercę.
Tropy prowadzą do kręgu celebrytów, ludzi z pierwszych stron gazet, prominentnych polityków, sprawa się gmatwa, pojawiają się naciski z góry. Czas nagli, Marika musi zmierzyć się ze swoją przeszłością, odnaleźć się w nowym środowisku i wyjść z misji zwycięsko, tylko czy jej się to uda?
Pomysł na powieść nie do końca wpasowuje się w krąg moich zainteresowań, wydaje mi się, że jest on nośny, modny, ale potraktowany powierzchownie. Postaci i intryga są dość pobieżne.
Wnikliwy czytelnik dopatrzy się wśród niektórych wzmiankowanych postaci osób z prawdziwego świat szołbiznesu. Spojrzenie na ów świat z pierwszych stron gazet obnaża jego miałkość i zbędność, budząc mieszane uczucia. Gdyby autor poszedł krok dalej i podał większą porcję szczegółów dotyczących celebrytów, miałby szansę na kilka głośnych procesów sądowych...
Czuję niedosyt, mam wrażenie, że powieść jest bardziej szkicem niż skończoną pogłębioną historią, jednocześnie skłaniam się ku zaakceptowaniu powieści jako autorskiego konceptu na podsumowanie polskiego szołbizu. Poza tym (do licha!), książka ta jest kryminałem, więc jednak chowam moje wygórowane wymagania do kieszeni, w końcu w tym gatunku chodzi o emocje, strach, ekscytacje, a ja tu wymyślam jakieś pseudo mądrości, oczekując rozprawy filozoficznej. Też się wygłupiłam.
Chcesz lekkiej rozrywki - czytaj Twardzielkę. Tyle.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:





sobota, 25 października 2014

Patrick Modiano, Jean - Jacques Sempé - Katarzynka [recenzja]

Gdyby nie Nobel pewnie wcale nie trafiłabym na twórczość Modiano. Powodowana ciekawością złapałam pierwszą lepszą jego książkę. Traf chciał, że była to Katarzynka, rekomendowana jako opowieść dla dzieci.
Wskazanie na literaturę dziecięcą jest dla mnie nietrafione - zdecydowanie większy pożytek z tej książki będą mieli dorośli.
Mamy oto dojrzałą Katarzynę Certitude, tancerkę, mieszkankę Nowego Jorku, która stojąc w oknie, nie tylko obserwuje zajęcia w swojej szkole tańca, ale przede wszystkim wspomina dzieciństwo, które spędziła w X dzielnicy Paryża. Mieszkała tam z ojcem, niezwykłym, oddanym jej okularnikiem. Chodziła na lekcje tańca do kobiety przedstawiającej się rosyjskim imieniem i nazwiskiem, wiele czasu spędzała w dziwnej i niedopowiedzianej firmie ojca, gdzie obserwowała jego rytuały, a także miała do czynienia nudnym i zadufanym w sobie wspólnikiem rodziciela.
Wszystkie wspomnienia widziane są w perspektywy dziecka, które niewiele rozumie, do wielu rzeczy przykłada dużą, czasem zupełnie niepotrzebna uwagę, niektóre sprawy odrealnia. Kasia, podobnie jak jej ojciec nosiła silne okulary. Za każdym razem gdy je zdejmowała świat się zmieniał, zacierały się kontury, granice, potęgowała się tajemniczość i niezwykłość otoczenia.
Mgliste, oniryczne wspomnienia z dzieciństwa dają nam pewien obraz rzeczywistości w jakiej przyszło dorastać dziewczynce. Zagadkowy wyjazd matki za ocean mocno wiąże się z przygodami ojca, które przecież ani razu nie zostały tu nazwane po imieniu. Jego dziwna praca, docinki wspólnika, sugerujące wychodzenie poza prawo oraz szereg niejasnych transakcji, które przetaczają się przez fabułę, są pewną zagadką nie tylko dla dziewczynki.
Relacja ojciec - córka jawi się jako niemal idealny układ: pełen zrozumienia, wspólnych pasji, porozumiewania się tym samym językiem, oddaniem i prawdziwą przyjaźnią.
Krótka opowieść napisana niedomówieniami, ciszą, półsłówkami. Do tego piękne ilustracje Sempégo, które znakomicie dopełniają całości.
Tak naprawdę doceniłam tę książkę dopiero teraz, gdy o niej piszę. W trakcie lektury wcale mnie nie porwała. Po napisaniu tych słów zmieniam zdanie, Katarzynka to urocza historia warta poznania.
Raczej dla dorosłych niż dla dzieci.

piątek, 24 października 2014

John Sweeney - Korea Północna. Tajna misja w kraju wielkiego blefu [recenzja]

Krok na jaki odważył się Sweeney był nie tyle odważny, co wręcz szalony. Ten dziennikarz BBC podając się za brytyjskiego profesora, wyruszył wraz ze studentami (wtajemniczonymi zresztą w jego sekretną misję) do Korei Północnej, gdzie wciąż istnieje kult jednostki, za zdradę karze się do trzeciego pokolenia, gdzie funkcjonują inminbany (odpowiadający za polerowanie pomników i portretów Kima Pierwszego i Drugiego).
Choć ta zagraniczna delegacja wciąż przebywała w miejscach ściśle pokazowych, i tych specjalnego przeznaczenia (tj. dla gości zagranicznych), to jednak ubóstwo i niedola mieszkańców wyzierają co krok, czy to w pustej fabryce, czy przy lokalnej drodze.
Reportaż z podróży, choć wiodący, ustępuje momentami miejsca rozważaniom porównującym koreańską dyktaturę z innymi znanymi z historii. Odsłania on przed czytelnikiem właściwości i specyfikę rządów Kimów, ciągłe i systematyczne pranie mózgów, jakim poddawani są obywatele, którzy w swej bezradności i zniewoleniu, co krok okazują miłość władcy. Zresztą cała nasza brytyjska wycieczka wielokrotnie w ciągu dnia musiała bić pokłony przed kolejnymi wizerunkami wodzów.
Sweeney próbuje diagnozować społeczeństwo, politykę, stan rzeczy. Kolejne jednostkowe przykłady uciśnienia budzą grozę i współczucie, a także westchnienie ulgi, że nam (na razie) nie przyszło zmagać się z totalitaryzmem.
Wyjątkowo poruszające są informacje o obozach koncentracyjnych, które wciąż tam występują, o głodzie i jego ofiarach, torturach, licznych straceniach, szykanach. Nie są to bynajmniej stare informacje - podróż ta miała miejsce w ubiegłym roku - tym groźniej brzmią wszystkie informacje zawarte w książce.
Druty kolczaste, brak internetu, brak możliwości kontaktów telefonicznych poza Koreą brzmią przy najbardziej dramatycznych przykładach szykan jak fraszka.
To ważna książka, która rozprasza obojętność, bije na alarm, pozbawia beztroski. Trudno w to uwierzyć, ale w XXI wieku wciąż istnieje ustrój w którym karze się za indywidualizm i nieszablonowość. Lektura konieczna.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:






czwartek, 23 października 2014

Marek Orzechowski - Holandia. Presja depresji [recenzja]

Bardzo cenię serię Spectrum. W ciemno sięgam po książki w niej wydawane. Zazwyczaj nie przysparzają mi one rozczarowań.
Książka Orzechowskiego urzekła mnie osobistą historią autora, który tłumaczy początki swej fascynacji Holandią. Jako dziecko obserwował pasję dziadka, który parał się zbieraniem znaczków. Gdy razu pewnego otrzymał on markę  z wizerunkiem niderlandzkiej królowej, był ukontentowany, wnuk zaś zaintrygowany i głodny wiedzy na temat miejsca, które wzbudza w dziadku tak silne emocje.
Takie były początki, które doprowadziły autora do wielkiej fascynacji ojczyzną Rembrandta, van Gogha, Vermeera czy znakomitego Huizingi.
Rozczula i urzeka sposób opowieści. Pełen zachwytów, oddania, entuzjazmu. Doskonale rozumiem autora - gdybym potrafiła, sama napisałabym w taki sposób o moim ukochanym Izraelu.
Sprawnie podane informacje historyczne miesza Orzechowski ze współczesnością, z opowieścią o tym jak warunki naturalne, polityczne i społeczne ukształtowały Holendrów, jak nadały im charakteru, naznaczyły pracowitością i wielką radością życia.
Wytrwałość, upór, skąpstwo, nieustępliwość, niedostępność, ale też szacunek wobec cudzych postaw, zasad, przekonań, są najważniejszymi zwrotami określającymi Holendrów.
W przystępny i ciekawy sposób autor tłumaczy te poszczególne cechy, dodaje też wiele ciekawostek dotyczących religii, historii, czy choćby... rodziny panującej.
Jego postawa wielkiego miłośnika Niderlandów daje komfort czytania, a także budzi sympatię i zainteresowanie.
Każdy kto do tej pory kojarzył Holandię z wiatrakami, drewnianymi chodakami, polami tulipanów czy z legalnym paleniem marihuany w coffee shopach, poszerzy swą tuzinkową wiedzę o interesujące, najważniejsze, atrakcyjnie podane niuanse.
Ten przewodnik to po trosze hołd dla ziemi, która całe wieki walczyła o to, by utrzymać się na powierzchni. W końcu podtytuł Presja depresji ma duże znacznie - bo przecież morzu wydarła ziemię, a  dzięki osuszaniu, tamom, groblom i kanałom Holandia wciąż utrzymuje się na powierzchni.
Przewodnik pełen dobrej energii, dla dociekliwych podróżników i spragnionych wiedzy czytelników.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:






środa, 22 października 2014

Lidia Ostałowska - Farby wodne [recenzja]

Lektura tej książki przypomina emocjonalny survival. Dotyka bardzo ważkich, a przy tym niewygodnych tematów, które zawsze już będą powodem do zgryzoty i wstydu. Dla nas wszystkich.
Choć motywem przewodnim jest historia Diny Gottlibovej, czeskiej Żydówki, która w 1943 roku trafiła do Auschwitz, to sam zbiór w równej mierze dotyka problemu Romów w Birkenau. Porusza drażliwą kwestię pamięci, świadomości potomnych, a także losy tych, którzy przeżyli i upominali się o własne prawa, o pamięć, o zadośćuczynienie,
Dina Gottlibova w obozie koncentracyjnym tworzyła szkice i portrety dla doktora Mengele. Rysowała małżowiny uszne, nosy, oczy, portretowała więźniów. Stworzyła też kilkanaście poruszających akwareli przedstawiających Romów. Po latach stały się one przedmiotem sporu między autorką i muzeum w Oświęcimiu, które nie chciało oddać ich malarce, sugerując, że stały się one częścią dziedzictwa narodowego. Kto tak naprawdę jest ich właścicielem? Trudno ocenić. Czy dziełem sztuki jest praca tworzona pod przymusem? Stąd pytanie o prawa autorskie Diny. Czy może właścicielami są Romowie, jako portretowana społeczność? A może sam Mengele, który zlecił wykonanie powyższych. Bardzo trudne te pytania, w zasadzie muszą pozostać bez odpowiedzi, bo takowej nie ma.
Koszmar obozowej rzeczywistości, farby, które dawały szansę na przeżycie, pogardzana i spychana na margines społeczność romska są głównymi punktami tej opowieści.
Autorka przypomina, że Auschwitz to nie tylko miliony pomordowanych Żydów, czy Polaków, ale także Romowie. 
Choć główne tematy wciąż przeplatają się w tej historii, dostarczając wciąż nowych faktów, to jest tu też miejsce na inne dzieje jednostek, jak na przykład opowieść o rodzicie kolejarskiej Krczów). 
W książce aż gęsto jest od niuansów, historii, epizodów. Wszystko to można jednak spamiętać, uporządkować w głowie.
Długi czas nie da się jednak z tymi historiami pogodzić, przejść nad nimi do porządku dziennego. Tak trudno uwierzyć w tamto piekło, w ten koszmarny odwrót d humanizmu, w zdziczenie obyczajów i brak poszanowania dla ludzkiego życia.
Czytajcie ku pamięci, w hołdzie, ku przestrodze.

poniedziałek, 20 października 2014

Martin Buber - Opowieści o aniołach, duchach i demonach [recenzja]

Bardzo cenię twórczość Bubera. Podoba mi się jego niechęć do systemów, czy nazywania rzeczy po imieniu. Jego książki pełne są czucia, emocji, wrażeń, a także dwóch różnych światów - zmysłowego, irracjonalnego i tego logicznego, stoickiego. Każdy kto sięgnie po jego książki odczuje filozoficzną naturę autora, jednak nie ma ona zadęcia, brak jej wielkich słów, skomplikowanych kombinacji znaczeń. Jego wypowiedzi łatwo trafiają do odbiorcy, odkrywają przed nim nowe wydźwięki rzeczywistości.
Tak jest też w przypadku tej książki. Buber był znawcą i pasjonatem chasydyzmu, wiele swoich opowieści umiejscawiał pośród żydowskich mistyków, na ich przykładach tłumaczył swoje spojrzenia i sądy o świecie. Tak jest i tym razem.
Opowieści o aniołach... nie da się streścić czy opowiedzieć jednoznacznie. Każda historia zgłębia tajemnicę życia, istnienia, świata. Jest mowa o cierpieniu, które w gruncie rzeczy uszlachetnia, o tym, że świat zmysłów i sfera duchowa naszego życia są równorzędne. Porusza opowieść o mężczyznach, którzy traktowali się jak bracia, dopóki jeden z nich nie zakochał się. Mocna i zapadająca w pamięć pozostaje ta historia o niszczącej sile zazdrości.
Inna gawęda dotyczy pragnień długoletniego małżeństwa, które stara się o dziecko, jest też przypowieść o przewodniku dusz, który pomaga uwierzyć i odnaleźć spokój po śmierci.
Choć książka jest naprawdę skromna objętościowo, to jednak posiada ogromne bogactwo znaczeń, sensów, konotacji. Jest kopalnią ludowych mądrości, wierzeń, przypadków.
Magiczna i poruszająca lektura, wprowadzająca w niebanalny nastrój, w niezwykły świat przeżyć.

niedziela, 19 października 2014

Iris Johansen - Impas [recenzja]

Dawno już nie czytałam takiego gniota. Książka opisywana jako porywający thriller, trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, okazała się słabą kompozycją złożoną z różnych gatunków: jest tu trochę romansu, jakieś moralne dylematy, dramatyzowanie na siłę, a do tego szpiegostwo, jedna odważna kobieta, która stawia czoło południowoamerykańskiemu kartelowi (a przede wszystkim jego szefowi) i cały stek okolicznych bzdur podpierających tę chybotliwą fabułę. 
Autorka co krok obraża inteligencję czytelników, podsuwając nieprawdopodobne rozwiązania lub egzaltowane treści. Dodatek oniryczny, czy jak kto woli paranormalny, też powoduje pomruk zdegustowania. W zasadzie ta książka w ogóle się nie broni, każda kolejna strona i odautorski koncept to strzał w kolano. 
Przerażające, zniechęcające, momentami wręcz załamujące.
Co do treści: rzeźbiarka sądowa, Eve Duncan przed laty straciła córkę. Teraz angażuje się w pracę, odtwarzając twarze zaginionych i pomordowanych bezimiennych, by w ten sposób pomóc im odzyskać tożsamość, a ich rodzinom spokój.
Pewnego dnia odbiera telefon od groźnego kolumbijskiego handlarza narkotyków. Zgadza się przyjąć jego propozycję zidentyfikowania czaszki znalezionej w dżungli. Porzuca swoje życie, zostawia partnera i rusza w paszczę lwa.
Uciekajcie od tej książki w popłochu, to jedyny słuszny krok. 
Ja mam literacką niestrawność. Niestety.

piątek, 17 października 2014

Mordechaj Arieli - Aszkenazyjczyk [recenzja]

Mam za sobą lekturę wielu książek wspomnieniowych, które traktują o przedwojennej Polsce, czasach wojny i Shoah. Może dlatego tak łatwo wydawać mi sądy o podobnej literaturze - po prostu mam porównanie.
Arieli wypada w moim rankingu bardzo słabo. Bo choć początek książki dzieje się w Krakowie (są nawet krótkie wspomnienia o niezrównanym Mordechaju Giebirtigu), to jednak warsztat pisarski nie powala. Czasem wydawało mi się, że autor próbował pisać jak Singer, czasem  stylizował się na filozoficzną modłę Bubera, nigdy nie udało mu się nawiązać do tych wielkich pisarzy.
Nie ukrywam, że krakowska cześć wspomnień jest mi najbliższą i dla mnie najciekawszą. Mimo iż autor dość wnikliwie przyglądał się swoim bohaterom, to dla mnie ich portrety nie są skończone, brakuje im koloru, historii, nie zaznaczają się one szczególnie w pamięci czytelnika.
Sam główny bohater i narrator, Leon jest człowiekiem bez wielkiego charakteru, bez wielkich życiowych osiągnięć. Komiwojażer, skarbnik redakcyjny pisma literackiego wyjeżdża w latach 30. do Palestyny, gdzie rozpoczyna nowe życie, bez rodziny, za to pełne tęsknoty za krakowskim Kazimierzem i pozostawionymi w Europie bliskimi. Decyzja o wyjeździe uratowała mu życie, na ocalenie wspomnień o tych, którzy zginęli w komorach gazowych Treblinki i Auschwitz.
W zasadzie cała książka jest jedną wielką dojmującą tęsknotą za minionym światem, młodością, ludźmi, których nie ma. Wspomnienia pierwszych miłości, fascynacji literackich, nawiązania do dawnych i bliższych przyjaźni, miejsc, decyzji są zasadniczym fundamentem tej opowieści.
Czuję niedosyt, brakuje mi w tej książce siły i mocnych postaci, opisanych tak, by zostały w pamięci.
Obraz całości rozmywa się i niknie pośród całej galerii portretów wyjątkowych bohaterów książek wspomnieniowych.

czwartek, 16 października 2014

Tove Alsterdal - Grobowiec z ciszy [recenzja]

Na początku była okładka. Jako pierwsza zachęciła mnie do lektury.Doszło do tego, że chciałam przeczytać książkę nawet bez poznania informacji o samej fabule, tylko ze względu na tę okładkę.
Sugestywna, bardzo intrygująca, z dobrą kompozycją, ciekawym zdjęciem, ładną czcionką. Okładki kuszą i, jak się okazuje, często stanowią o wyborach czytelniczych. 
Sama historia jest dość sprawnym kryminałem, osadzonym w typowej skandynawskiej scenerii.
Katerine przyjeżdża do Sztokholmu po to, by zająć się ciężko chorą matką. Przy okazji porządkowania jej spraw trafia na list od firmy maklerskiej. Okazuje się, że matka jest właścicielką domu na kole podbiegunowym, za który oferent proponuje bardzo wysoką kwotę.
Katerine postanawia odkryć przeszłość rodzicielki, wyrusza na szwedzką prowincję, chcąc poznać historię rodziny.
W tym samym czasie, w sąsiedztwie owego tajemniczego domu matki naszej bohaterki, dochodzi do brutalnego mordu. Miejscowa ludność jest poruszona, jak to zwykle bywa w małych społecznościach. Katerine przyglądając się bliżej tej sprawie, dochodzi do wniosku, że okolica skrywa bardzo wiele ciemnych spraw, niektóre z nich dotyczą jej rodziny. Strach się bać dokąd zaprowadzą ją poszukiwania prawdy o swoich przodkach.
Powieść tę wyróżnia geografia miejsc. Poza bardzo epizodycznym Sztokholmem, mamy okolicę koła podbiegunowego, troszkę Londynu, a nade wszystko Petersburg, i graniczące ze Półwyspem Skandynawskim terytoria rosyjskie, które poznajemy w ciekawych historycznie czasach sprzed II wojny światowej. Wielość zdarzeń, miejsc, różne historie, które jednak na koniec łączą się i wyjaśniają stanowią o tej książce.Wielowymiarowy, niejednoznaczny obraz daje pole wyobraźni,


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu:







piątek, 10 października 2014

Lidia Ostałowska - Bolało jeszcze bardziej [recenzja]

Ta książka uwiera, drapie, męczy, a jednocześnie nie pozwala na spasowanie, na odrzucenie jej w kąt. Autorka zebrała dwanaście historii z Polski B - biednej, szarej, beznadziejnej, i choć wcale tego nie chcemy - dominującej. Nędza jest bardzo dobrym tematem dla literatury, plastycznym, wielowątkowym, (nomen omen) bogatym (w znaczenia). Jak wiele można o niej pisać, jak wiele różnych masek przybiera, a przy tym jest dla czytelnika dużo bardziej znośna niż czytanie o bogactwach, wiecznym powodzeniu. Łatwiej nam skonfrontować cudze nieszczęście z własnym życiem, i ewentualnie pocieszyć się, że wcale nie jest z nami tak tragicznie.
Autorka porusza się po całej Polsce: jest historia dresiarzy z Łodzi, którzy w obliczu kompletnej pustki i poczucia bezsensu przesiadują całe dnie na podwórkach, pod szkołą, gdzie czekają kolejnego równie pustego dnia. Jest opowieść o Magiku - TYM Magiku, który walczył z własną wrażliwością i postrzeganiem świata, teraz jego historia dodatkowo opowiedziana jest filmem Jestem Bogiem.
Przerażające są historie molestowań, opowieść o morderczyni dzieci, o bezradności mieszkańców dawnego pegeeru. 
Atmosfera jest gęsta, przejmująca, pełna poczucia smutku i dojmującej beznadziei. Jednocześnie poszczególne wątki tak mocno zostają w czytelniku, że nie sposób nie dokończyć tych reportaży, nie dotrwać do osobnych finałów.
Reportaże Ostałowskiej są lekcją pokory oraz wrażliwości na zastany świat. Czas nauczyć się żyć bez ocen, bez wartościowania, bez stygmatyzowania.
Trudna i bolesna lektura.

czwartek, 9 października 2014

Icyk Manger - Księga raju [recenzja]

Uwielbiam literaturę jidysz za jej mądrość, humor, ciepło i wielki dystans do rzeczywistości. Manger idealnie wpisuje się w powyższe określenia, dodatkowo wzbogaca je o ironię i piękny obrazowy język powieści,
Księga raju jest swego rodzaju obrazem wierzeń Żydów, którzy pokładają wiarę w tym, iż przed narodzeniem każdy człowiek przebywa w raju. Kiedy nadchodzi moment narodzin, anioł odprowadzający człowieka na ziemię daje mu prztyczka w nos, by ten zapomniał swoje rajskie życie. 
Bohater opowieści - Szmul Aba, zachował jednak pamięć o Edenie. Wykorzystał pewien fortel, który zapewnił mu wspomnienie wcześniejszego żywota.
Krótko po narodzinach ujawnia on swoje nadzwyczajne zdolności, staje się swego rodzaju zjawiskiem, gromadząc uczonych i mądrych Żydów, którzy słuchają opowieści o wymarzonym raju oraz o jego niezwykłych mieszkańcach.
Pojawia się tu cała galeria postaci, które bardzo często przypominają ludzkie charaktery, mają wady i słabości, przywary i niezbyt chwalebne nawyki.
Pośród znamienitych postaci po raju przechadzają się takie wielkie osobowości jak prorocy: Izaak czy Abraham, nie brak też szaraków: krawców, mleczarzy czy policjantów i zwykłych mełamedów.
Jest anioł moczymorda, który nie dość, że zaniedbuje własne obowiązki, to dodatkowo pije na umór w karczmie, mełamed kompletnie nie ma posłuchu u uczniów, pewnego razu omal nie stracił skrzydeł przez psoty naszego Szmula Aby oraz jego przyjaciela Szczylka.
Zasadniczo w raju wcale nie jest tak rajsko. Biedacy klepią biedę, nie ma sprawiedliwości, ale jednak wszyscy zgodnie czekają na przyjście Pana.
Codzienność i stagnacja tych w niebiosach została jednak zachwiana. Pewnego dnia ucieka Szor Habor, przeogromny byk, który ma być główna potrawą na uczcie po przyjściu Mesjasza. Szmul Aba i Szczylek ruszają z misją ratunkową. Jak się ona potoczy?
Historia zawarta w Księdze raju jest balsamem dla duszy. Przynosi spokój, pozwala złapać dystans i zapomnieć o codzienności, delikatne wybuchy śmiechu co kilka kartek również znakomicie odprężają. Najcenniejszy jest jednak ładunek ludowych mądrości i garść krotochwil, które upiększają powieść. Uczta dla oka, uczta dla duszy!

poniedziałek, 6 października 2014

Dorota Masłowska - Jak zostałam wiedźmą [recenzja]

Najlepsze w przypadku tej książki są ilustracje - dynamiczne, sugestywne, dowcipne. Tekst Masłowskiej sam w sobie odkrywczy nie jest, jednak posiada typowe dla niej zabiegi stylistyczne, które dla niektórych będą zachętą samą w sobie. 
W opowieść dla dzieci ubrała trawiącą dzisiejsze społeczeństwo pogoń za tym co większe większe większe. Przypowieść o dobrym i złym, otoczona iPhone'ami, pałacami z castoramy i innymi lidlami, pokazuje, że teraźniejszość najbardziej łasa jest na konsumpcję i napędzane przez nią sztuczne potrzeby. Dzieciom niestraszna już wiedźma (której dietę stanowią średnio tłuste oseski), godzą się nawet na bycie przystawką, pod warunkiem, że cena za ich ofiarę będzie odpowiednio wysoka. 
Tytułowa Wiedźma wyrusza na polowanie, gdyż od przeszło dwóch lat nic nie jadła i marzy o niegrzecznym dziecku (bo tylko takiej jej smakują), które zaspokoi wciąż rosnący głód. Po drodze spotyka jednak bardzo grzeczną (a co za tym idzie trującą) dziewczynkę, która w wyniku magicznych sztuczek pomaga przeokropnej czarownicy w odszukaniu najbardziej niegrzecznego chłopca o imieniu Boguś.
Książkę Masłowskiej przeczytałam dziś, dziś też wybrałam się do Teatru Studio, gdzie zadania przeniesienia utworu na sceniczne deski podjęła się Agnieszka Glińska. Wyszło jej to wybornie. Rytm, w jakim pisze Masłowska idealnie wypada w teatrze, ogrywany dodatkowo przez takie wspaniałe nazwiska jak Kinga Preis (rewelacyjna Wiedźma), Dorota Landowska czy Dominika Ostałowska, staje się niezwykłym przeżyciem. Energia, wigor, impet, przerysowanie i rozmach stanowią o sile przekazu. 
Wielkim prezentem dla widzów była znakomita muzyka na żywo w wykonaniu zespołu Voo Voo.  Idealne dopełnienie całości, ale też duża gratka dla ucha.
 Gorąco polecam spektakl Glińskiej, na pewno dużo bardziej niż książkę Masłowskiej. Jej spojrzenie na twórczość pisarki oswaja książkę, rzuca na nią bardzo intrygujące światło.
Idźcie na tym światłem, w teatrze czeka na was niezrównana Kinga Preis.

czwartek, 2 października 2014

Barbara Ogrodowska - Tradycje polskiego stołu [recenzja]

Poznawanie całej serii Ocalić od zapomnienia to dla mnie wielka przyjemność.
Poluję w internecie na kolejne tomy, a póki co rozkoszuję się Tradycjami polskiego stołu.
Autorka powraca do czasów, gdy tradycja i folklor miały pewien określony format, klasę, prestiż, gdy czas płynął wolniej, a ludzie potrafili delektować się chwilą.
Pouczające, trochę edukacyjne, a przy tym pełne uroku i pewnej tęsknoty wpisy o tradycyjnych w Polsce produktach spożywczych, ich pochodzeniu, ewaluowaniu potraw. Dodatkowego uroku dodają staropolskie przepisy (czasem nawet z domu autorki), piękne zdjęcia, staranne wydanie.
Dawna kultura charakteryzowała się zarówno oszczędnością, szacunkiem wobec natury i jej darów, a także pewną zmyślnością i bujnością pomysłów. Stąd ciekawe pomysły na kasze, potrawy mączne, warzywa, dziczyznę, miody, przetwory, wędzonki. Jest tu też miejsce na specyfiki domowych apteczek.
Dla mnie zaś największym skarbem były rozdziały poświęcone staropolskim obiadom, posiłkom codziennym i odświętnym, a także wielkim ucztom.
Interesujące są informacje obejmujące tradycje postne, czy te dotyczące źródeł czerpania wiedzy kulinarnej.
Inspirująca historia polskiej sztuki kulinarnej. Do ciągłego powracania nie tylko po natchnienie, ale także po doznania estetyczne wynikające z bardzo starannego wydania tomu. Polecam.