poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Jakub Małecki - Przemytnik cudu [recenzja]

 

Wydawnictwo: Red Horse

Lublin 2008


Horror.

I wcale nie chodzi mi o gatunek literacki.

Szukam słów, które najlepiej oddałyby odczucia po lekturze i jak ponury natręt coraz głośniej wraca rzeczony "horror". 

Spośród dość (niestety) pokaźnej palety zarzutów, na pierwszy plan wybija się brak konsekwencji w konstruowaniu postaci, porzucanie wątków, logika wysłana daleko na antypody i epizody fabularne po nic (flagowy przykład - drukarka biurowa drukująca rowerowe szprychy, które po wydrukowaniu przestają być dla Autora widoczne; groteska jest wspaniałym wentylem dla wszystkich gatunków literackich, ale by zagrać swą rolę, musi mieć ona mieć zakotwiczenie w fabule/logice/sensie wątku, rzucona ot tak w fabularną przestrzeń staje się niezręczna).

Pomysł na księżkę niezły, ukazanie mechanizmów działania i zdobywania popularności i poklasku (Bogdan) pokazane sprawnie i w swej prostocie porażające, zostawiają w głowie mocne obrazy upadku ludzkiego morale. To jednak za mało, by obrnonić "Przemytnika cudu".

Poznań staje się miejscem niepokojących wydarzeń, mrocznych, spływajacych krwią i plugawą historią z odległej przeszłości. Zostawmy wspomnienie ożywających pomników (jak do tej pory najlepiej ten motyw opisała lata temu w  "Karolci" Maria Kruger) czy instalacji z odciętych ludzkich stóp.

Znudzony pracą w banku Hubert i udręczona opieką nad chorą matką sprzątaczka Joasia stają się uczestnikami dziwnych sytuacji, w których nieznane gra pierwsze skrzypce. Jęczące głosy dzieci, legenda o hostii, grasujący w nocnych autobusach rębacz kolekcjonujący ludzkie odnóża i zmarli, którzy szukają zemsty. Do tego litry krwi wypływające ze studzienek (akurat) na ulicy Żydowskiej. 

Tym sposobem spłyciłam i sprofanowałam Państwu lekturę "Przemytnika". Kurtyna.


czwartek, 12 sierpnia 2021

Bartosz Sadurski "Rzeszot" [recenzja]

 


Wydawnictwo: Książkowe Klimaty

Wrocław 2021

A ja znów w komentatorskim rozkroku. Z jednej strony w zachwycie nad kipiącym od bogactwa językiem Autora, z drugiej udręczona wielością wątków i postaci, które nijak nie dają odpocząć i prawdziwie męczą, zagracając fabułę, czyniąc ją mniej mi bliską i przeżywalną.

Tytułowy rzeszot byłby tu na miejscu, zadbałby o odsianie nadprogramowych informacji, bo przecież w prostocie siła.

Rozumiem potrzebę rozwijania pawiego ogona językowego talentu, onieśmielania czytelnika inwencją twórczą, inteligencją i pomysłowością, szatkowaniem, mieszaniem i ugniataniem konwencji, wspaniałym dystansem i ukochaną moją ironią. Rozumiem. Prawdziwie rozumiem.

Potrzebne jest jeszcze miejsce na ciszę, pauzę i refleksję czytelnika. U Sadulskiego tak wiele się dzieje na wszystkich dostępnych płaszczyznach, że nie zostawia on nawet kawałka przestrzeni dla nas, czytających.

Fikcyjne postaci (począwszy od bezimiennego Pana Podedwornego, spiritus movens całej historii) występują naprzemiennie/symultanicznie/i jak tam jeszcze chcecie wraz z tymi historycznymi, którym przypisywane są pewne zdarzenia i przeżycia ubarwione i wykreowane przez Autora. Przyznam szczerze, bywał ten zabieg momentami nieznośny, stąd przetrwanie pierwszego rozdziału było dla mnie wyzwaniem. Na szczęście później nastąpił drugi, mniej wykreowany, pozbawiony wielkoświatowych pierwiastków rozdział, w ktróym za serce chwyta opowieść chłopskiej córki. Świat widziany oczyma dziewczynki jest dużo prostszy, wolniejszy, bardziej zrozumiały niż wydumane, przekłamane, wyolbrzymione słowa Podedwornego, który był sprawcą niemal całej historii świata.

I, mimo całej tej teatralnej otoczki jaka dzieje się coraz mocniej i bardziej intensywnie na naszych oczach prawdziwą wartością jest historia (choć opowiadziana a rebours). Dotyka ona wydobycia ropy naftowej w Galicji. Daleko jej do amerykańskich historii w rodzaju: od zera do milionera. Raczej na zerze poprzestańmy. Awanse społeczne, emigracje, pojedynki, ucieczki, bieda piętrowa, dziedziczona, a także tworzenie własnego mitu, jakże korzystnego dla przyszłych decyzji i koncekcji (od rzekomej przyjaźni z Mickiewiczem, Słowackim czy Dickensem po współpracę z Łukaszewiczem).

Pojawia się też pytanie o samą ropę, troski jakie generuje. Coraz większe, prawda?