Wołowiec 2016
Czytam i skóra mi cierpnie. Ze względu na opisywane historie, ale też z powodu stronniczości autora, który jest dość jednoznaczny w swoich sądach, choć wypowiada je między wierszami. Obraz wyłoniony ze zbioru reportażu Kąckiego pokazuje, że historia niczego nie uczy. Ludzie (mimo postępu, teoretycznemu wzrostowi świadomości, łatwiejszemu dostępowi do oświaty) wcale się nie zmieniają, nie mądrzeją, nie poszerzają horyzontów, nie dbają o przeszłość i własne dziedzictwo.
Zbiór reportaży dotyczących Białegostoku i jego okolic zasmuca i osłabia, pokazuje całą galerię narodowych słabości.
Mając w pamięci wielokulturowość tego miejsca (Żydzi, Polacy, Ukraińcy, Białorusini, a nawet Tatarzy), ważne historycznie i społecznie hasła (esperanto, in vitro) odnosi się wrażenie, że Białystok to postęp i wizytówka nowoczesności i kultury.
Prawda jest taka, że nie dba się o pamięć o Zamenhofie, z miasta pozbyto się teatru Trzyrzecze, który mówił o bolesne i zamiatane pod dywan, a esperanto istnieje tylko w podręcznikach.
Z książki Kąckiego wyłania się obraz antysemickiego i w ogóle rasistowskiego miasta, gdzie kolor skóry predestynuje do szykan i drżenia o własne zdrowie. Gdzie społecznicy są szykanowani i zastraszani, neofaszyści prężą muskuły, a kibole odstawiają kolejne ustawki i popierają rasizm.
W narodzie wciąż żywa jest legenda niesławnego Burego, a białostocka kolebka in vitro staje się teraz przyczółkiem kółka różańcowego. A do tego disco polo - matecznik Białystok.
Czas załamać ręce i zapłakać, o ile argumenty przedstawione w książce są miarodajne i rzetelne.
Białystok jest aż tak straszny? Czy wszystkie narodowe przywary skumulowały się na Podlasiu, czy są bardziej jaskrawe?
Żadną nowością nie będzie stwierdzenie, że Polsce daleko do egalitarności, tolerancyjności czy liberalizmu.
Powoli, drobnymi kroczkami idzie lepsze, ale z drugiej stronie przy postępującemu wciąż skrętowi w prawo, zaraz okaże się, że miast iść naprzód, cofamy się.
Nie wiem co sądzić o tej książce, z jednej strony obnaża polskie grzechy, z drugiej jest nazbyt obarczona zdaniem i przekonaniami autora. Nie pozwala to na przestrzeń dla własnych przemyśleń.
Interesująca, ale i kontrowersyjna.
Prawda jest taka, że nie dba się o pamięć o Zamenhofie, z miasta pozbyto się teatru Trzyrzecze, który mówił o bolesne i zamiatane pod dywan, a esperanto istnieje tylko w podręcznikach.
Z książki Kąckiego wyłania się obraz antysemickiego i w ogóle rasistowskiego miasta, gdzie kolor skóry predestynuje do szykan i drżenia o własne zdrowie. Gdzie społecznicy są szykanowani i zastraszani, neofaszyści prężą muskuły, a kibole odstawiają kolejne ustawki i popierają rasizm.
W narodzie wciąż żywa jest legenda niesławnego Burego, a białostocka kolebka in vitro staje się teraz przyczółkiem kółka różańcowego. A do tego disco polo - matecznik Białystok.
Czas załamać ręce i zapłakać, o ile argumenty przedstawione w książce są miarodajne i rzetelne.
Białystok jest aż tak straszny? Czy wszystkie narodowe przywary skumulowały się na Podlasiu, czy są bardziej jaskrawe?
Żadną nowością nie będzie stwierdzenie, że Polsce daleko do egalitarności, tolerancyjności czy liberalizmu.
Powoli, drobnymi kroczkami idzie lepsze, ale z drugiej stronie przy postępującemu wciąż skrętowi w prawo, zaraz okaże się, że miast iść naprzód, cofamy się.
Nie wiem co sądzić o tej książce, z jednej strony obnaża polskie grzechy, z drugiej jest nazbyt obarczona zdaniem i przekonaniami autora. Nie pozwala to na przestrzeń dla własnych przemyśleń.
Interesująca, ale i kontrowersyjna.