Dość niefortunnie zaczęłam. Okazało się, że Samotni to czwarta z serii opowieści o policyjnych partnerach: Gunnarze Barbarottim i Evie Backman. Powieść nie nosi jednak znamion ciągłości, więc nie ma tu odniesień do przeszłości czy spraw z wcześniejszych tomów.
Jak to często bywa w kryminałach, akcja dzieje się dwupłaszczyznowo: współcześnie oraz w przeszłości, tutaj w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Teraźniejszość obarczona jest śledztwem w sprawie śmierci doktora fizyki, który umarł wskutek upadku z wysokości, w wąwozie Gåsa. Okoliczności wskazują na samobójstwo, jednak policjanci nie dają temu wiary. Według nich bardzo podejrzane jest, że trzydzieści kilka lat wcześniej, w ten sam sposób, i w tym samym miejscu, zginęła narzeczona naukowca. Stąd też podróż do przeszłości, gdzie powoli odsłaniają się przed nami zależności między młodymi ludźmi, przyjaźnie przez nich zawarte oraz wspólne wyprawy, które zmieniły życie szóstki studenckich przyjaciół, wśród których byli nasi denaci. Podróż po Demoludach, jaką odbyli młodzi Szwedzi w czasie wakacyjnej przerwy, skrywa bolesną, potworną tajemnicę. A mnie pozostaje się cieszyć, że na miejsce tej dramatycznej historii autor wybrał Rumunię, a nie Polskę, którą, jako pierwszą, zwiedzają przyjaciele. Czy wydarzenia z przeszłości miały wpływ na losy fizyka? Czy śmierć jego i Marii, ówczesnej narzeczonej były dziełem przypadku?
Prawdę powiedziawszy książka nie rzuca na kolana. Wciągnęłam się dopiero w studencką podróż po Europie Wschodniej, a nim to nastało, trzeba było się trochę pozmagać z fabułą. Nie czuję związku, ni sympatii do prowadzących śledztwo, może dlatego, że nie zdołałam ich wystarczająco dobrze poznać, może we wcześniejszych tomach było o nich więcej?
Nic nadzwyczajnego. Martwię się, bo powolutku, po cichutku, zaczynają mnie nużyć skandynawskie kryminały. Czyżby przemęczenie materiałem? Zrobię sobie wakacyjną przerwę, może pomoże...